czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 14


Jak przed każdym rozdziałem moja przemowa. W sumie to łatwo mi się pisało ten rozdział, może dlatego że mam już wprawę... x'D Z góry przepraszam za błędy, które pewnie się tam gdzieś pojawiły.
A tak ogólnie to bardzo wam dziękuje za 7242 wejścia i za 14 komentarzy po poprzednim rozdziałem. Nigdy nie spodziewałam się, że aż tyle osób odwiedzi mojego bloga.  Jesteście wielcy ;* Oczywiście nadal czekam na komentarze, które wcale nie muszą być długie.
Aaa i jeszcze powiem, że zaczęłam realizować to, na co (sądzę tak po waszych komentarzach) czekaliście. Na razie jest to małe coś, ale obiecuję że w przyszłych rozdziałach się to rozwinie.




-Ale jestem padnięta… - Powiesiłam koszulę na oparciu kanapy i miałam rzucić się na nią tak jak to na filmach, tylko coś mi nie wyszło i jakaś sprężyna wbiła mi się w plecy- Cholera i jeszcze to… - Narzekałam rozmasowując poszkodowaną część mojego ciała.
-Wymęczył cię? – Zapytał Saul między krótkimi napadami śmiechu.
-A nie widać… I jeszcze później muszę iść do Izzy’ego. – Zamknęłam oczy i próbowałam włączyć regenerowanie się.  Niestety jak zwykle w takich chwilach miałam z tym problemy i nagle mi się coś przypomniało. – Ty rozmawiałeś o mnie z Axl’em?
Na początku popatrzył na mnie takim trochę zdezorientowanym wzrokiem, ale potem powiedział.
-Tak, to znaczy powiedziałem żeby się od ciebie odpierdolił i następnym razem jak coś ma o tobie pojebanego powiedzieć to żeby się ugryzł w jęzor…
-I tylko tyle? – Zapytałam się znów zamykając oczy.
-No tak, a co coś nie tak powiedziałem? – Upewniał się.
-Nie, nic… Dziękuje że się za mną wstawiłeś… - Powiedziałam prawie szeptem. Chciałam to powiedzieć trochę głośniej, ale pewnie z powodu zmęczenia mi nie wyszło.
-Nie ma za co… W końcu jesteś moją jedyną, ukochana siostrzyczką. – Powiedział i wychodząc z tak zwanego salonu zmierzwił mi włosy.


Obudził mnie jakiś hałas. Obudził? Kurwa, zasnęłam… Powoli otworzyłam oczy modląc się, żeby w oknie naprzeciwko mojej głowy było jasno.  Miałam szczęście.  I przypominało mi się, że przecież jakiś hałas mnie obudził. Lekko zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przy szafce na której poukładałam książki stał Steven i wyciągał coś zza nich.  Chciałam po cichu wstać, ale uniemożliwiła mi to kanapa skrzypiąc niemiłosiernie. Blondyn od razu się odwrócił i spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
-Sorry, nie chciałem cię obudzić, ale te książki same jakoś tak upadły…
-Nic się nie stało, a nawet dobrze że mnie obudziłeś. – Powiedziałam pomału się przeciągając. – A ty co tam robisz? Bo chyba nie powiesz mi że szukasz jakiejś książki.
-Ja… A co ty myślisz że ja nie umiem czytać?- Szybko zmienił temat. Nie chciał powiedzieć, to trudno ja nie chciałam naciskać, żeby potem nie wyjść na wścibską,  poza tym jak mniemałam miałam mało czasu na wizytę w szpitalu, u Izzy’ego z powodu durnych ograniczeń odwiedzin na oddziale gdzie przebywał.
-Nie, nigdy nie wątpiłam w żadne twoje umiejętności. – Zapewniłam go z uśmiechem, wstając. Nie dosłyszałam jego cichej odpowiedzi, ponieważ wyszłam już z pokoju.  Pierwszym  następnie odwiedzonym przeze mnie pomieszczeniem była kuchnia. Tam zastałam siedzącego przy stolę Duff’a popijającego wódkę z tak zwanego gwinta. I pomyśleć, że normalni ludzie piją ją na kieliszki…
Podeszłam do szafki z chlebem, wyjęłam go i już otwierałam szufladę ze sztućcami , ale na stolę zauważyłam pudełko po pizzy, a tak na prawdę pudełko z pizzą. Zatrzasnęłam szafkę i tym samym zwróciłam na siebie uwagę Duff’a.
-O hej, zostawiliśmy dla ciebie trochę pizzy… - Powiedział znad flaszki. – Możemy pogadać?
-Widzę właśnie… Dzięki. A co do rozmowy to pewnie, że tak. Co cię gnębi? – Widząc jego spojrzenie dodałam. – Przecież widzę, że coś…
-No bo ja chyba coś czuje do Amber… - Zaczął.- Tylko, że wiesz… Kim ja jestem? Zapijaczonym basistą w debiutującym rockowym zespole. A ona mądrą, zdolną dziewczyną, prawdopodobnie z normalnego domu…  Nie chcę jej zawieść . Nie tyle co zawieść, bardziej nie zranić… Rozumiesz?  Pewnie nie, ja pierdolę, ale pieprzę od rzeczy…
- Następny… - Powiedziałam cicho, żeby ten nie usłyszał. – Nie przesadzaj. Jesteś wartościowym człowiekiem, jak każdy z nas. Może to że trochę za dużo pijesz jest … twoja wadą, ale każdy takie ma.  Nie zranisz jej, wierz mi… Jeżeli naprawdę coś do niej czujesz, to jej to po prostu powiedz.
-A co jeśli ona nie będę chciała… nic do mnie nie czuje? – Zapytał.
- Czy wy musicie być tacy durni? – Zadałam retoryczne pytanie. – A myślisz że co, pocałowała cię bo,  bo… sobie jaja z ciebie robiła? Pomyśl czasami…
-W sumie to masz racje! Muszę jej to powiedzieć… , teraz… - Próbował wstać, ale ewidentnie mu przeszkadzała ilość wypitego alkoholu, ponieważ zachwiał się i wylał na siebie resztkę wódki. – O kurwa…
-Teraz to będzie najlepiej jak się położysz… - Zaproponowałam i pozwoliłam mu się na mnie oprzeć. Lekko chwiejąc się pod jego ciężarem wyprowadziłam go z kuchni. Na moje szczęście po schodach schodził właśnie Slash.  Stanął przed nami i głupowato się uśmiechał.
-Nie żeby coś, ale może byś mi pomógł...-Zasugerowałam.
-Spoko, pomogę. – Odpowiedział nadal się już trochę nienaturalnie uśmiechając. Dopiero gdy ode mnie odbierał ciężar w postaci Duff’a zorientowałam się dlaczego było mi tak ciężko go prowadzić. Okazało się że ten po prostu padł. Nie zemdlał, bo bełkotał coś od rzeczy, ale tak jak by był nieprzytomny.
-Pomogłabym ci w tym pomaganiu, ale niestety się troszkę śpieszę… - Powiedziałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam o drzwi wejściowych.


-Hejka. – przywitałam się wchodząc do sali. Izzy odwrócił głowę znad jakiejś gazety i się uśmiechnął.
-Cześć. Myślałem że już dzisiaj nie przyjdziesz.- Zaczął rozmowę odkładając gazetę na stolik przy łóżku.
-Jak ja obiecam, że przyjdę, to przyjdę. – Powiedziałam siadając na dość niewygodnym krześle przy jego łóżku. – Ty lepiej powiedz jak się czujesz i kiedy wychodzisz.
-Ja się czuje dobrze i mógłbym już wychodzić, ale mój lekarz twierdzi że jeszcze muszę tutaj leżeć. Zupełnie nie wiem po co… A co tam u ciebie?
-Zadając to pytanie liczyłeś na to, że coś się u mnie zmieniło?  Wszystko po staremu.
-Eee piłaś coś? – Zapytał troszkę ciszej.
-Co? Dlaczego niby miałabym coś pić? –Zdziwiłam się.
-Przecież  nie musisz kłamać . Nie powiem nic Slash’owi…
-Nie no, naprawdę nic nie byłam.  Mogę nawet przysiąc na coś. – Zaproponowałam , układając ręce tak jak do przysięgi.
-No przecież czuję! – Oburzył się.
Przypomniałam sobie o moim holowaniu Duff’a. Czy to możliwe że dlatego Izzy twierdzi, że piłam?
Dyskretnie powąchałam swoją koszulę. Czułam swoje perfumy, ale zupełnie nie czułam zapachu alkoholu. Czy to możliwe, że po notorycznym piciu dość dużej ilości alkoholu, a potem prawie tygodniowym odwyku człowiek jest wstanie nawet taki kontakt z alkoholem wyczuć?
-To może dlatego że waszemu basiście trochę za dużo się wypiło i nie za bardzo był w stanie samemu dotrzeć do swojego pokoju. –Wytłumaczyłam.
- Może… - Odpowiedział już spokojnie brunet.
Po tej że tak to nazwę sprzeczce rozmawialiśmy już normalnie. I to właśnie w Izzy’m lubiłam. Zupełnie nie czułam, że jest ode mnie dość dużo straszy, bo w sumie dzieliło nas aż dziewięć lat.
Naszą rozmowę przerwała pielęgniarka, prosząc abym już wychodziła, bo zaraz zacznie się wieczorny obchód i lepiej żeby ordynator oddziału mnie nie spotkał.
-No to do zobaczenia. Nie wiem czy uda mi się przyjść jutro, ale pojutrze na pewno się pojawię. – Powiedziałam pochylając się lekko, żeby się do niego przytulić na pożegnanie.  Zaskoczona poczułam jego ciepłe usta na moich. Lekko speszona, a za razem przestraszona, odsunęłam się od niego.  Od razu poczułam jak strzeliłam buraka.
-Ja… Sorry, ale my się… Ja jeszcze nie jestem  gotowa…  Przepraszam, ale ja już naprawdę musze iść… No to do zobaczenia… - Jąkałam się, bo w najzwyklejszy sposób nie wiedziałam co mam teraz powiedzieć. Bo co jeszcze mogłam powiedzieć? Że nigdy nie miałam żadnego chłopaka, ani że nigdy nie miałam jakiś dobrych stosunków z żadnym, oprócz brata? Już milcząc, dość szybkim krokiem wyszłam z sali. Zamykając drzwi spojrzałam jeszcze na Izzy’ego. Miał taką, jakąś smutną, przepraszającą minę.
Wszystkie szpitalne korytarze przeszłam powoli, jak na normalnego człowieka przystało, ale gdy tylko przeszłam przez drzwi wejściowe puściłam się biegiem. Na dworze nie było jeszcze ciemno, ale było już dawno po zachodzie słońca. Biegłam tak z dwie ulicę, ale że nie patrzyłam pod nogi, jakieś dwie ulice od szpitala runęłam jak długa.
-Nie ma to jak potknąć się na równej drodze. – Powiedziałam sama do siebie wstając. Rozejrzałam się dookoła. Cała ulica była pusta, a przynajmniej tak na początku myślałam. Niespodziewanie w klatce schodowej nie za ciekawie wyglądającego bloku zauważyłam jakąś postać, która ewidentnie się na mnie patrzyła. Pewnie ten ktoś na mnie patrzy bo przed chwilą się wyjebałam. –Pomyślałam sobie i ruszyłam przed siebie.
Gdy byłam już prawie przed samym Hellhouse jak na złość rozwiązała mi się sznurówka w moich trampkach.  Zupełnie bezwiednie odwróciłam się do tyłu i trochę się przestraszyłam. Jakieś sto metrów za mną szedł po woli ten sam facet, który się na mnie wcześniej patrzył na ulicy. Od razu przez głowę przeszło mi że mnie śledzi, ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam że to jest absurdalne, bo w końcu po co miał mnie śledzić?  Przekonywałam sam siebie. Starałam się iść w normalnym tempie, ale już przed samym domem znowu zaczęłam biec.
Przy samych drzwiach odwróciłam się jeszcze raz. Na początku nikogo nie zauważyłam i już miałam nadzieję, że mi się wydawało z tym facetem, ale zauważyłam go znikającego za zakrętem.


Leżałam już w łóżku, czytając książkę gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Mogę na chwile? – Zapytał się Saul, nieśmiało wchodząc do pokoju.
-Pewnie, siadaj. – Zaproponowałam robiąc miejsce na łóżku.
-Ja tak tylko na chwilę. – Powiedział siadając koło mnie. – Mogę cię o coś zapytać?
-Już zapytałeś. – Odpowiedziałam z uśmiechem.- No pewnie…
-Bo ja wróciłaś z tego szpitala, to zachowywałaś się tak trochę dziwnie. Coś się stało?
-Nie… to znaczy jakiś koleś szedł za mną i trochę po drodze spanikowałam i zaczęłam uciekać.- Widziałam że Saul chce już coś powiedzieć więc szybko dodałam. – Ale to był fałszywy alarm, naprawdę. – Nie chciałam wyjść na jakąś straszną panikarę zażartowałam. – Jeszcze tylko brakowało żebym zaczęła krzyczeć to całe Sunset dowiedziałoby się że masz pojebaną siostrę.
-Wcale nie jesteś pojebana. Pamiętaj to jest Los Angeles a nie Richmont… Tu ludzie są inni i w większości to są straszne pojeby. Mądrze się zachowałaś. Tutaj nie ma co ryzykować… Ale ja już kończę te kazania, bo jutro rano nie wstaniesz. – Skończył wstając.
Już wychodził gdy poprosiłam go, żeby poczekał.  Szybko wygrzebałam się z kołdry, podeszłam do niego i po prostu się do niego  mocno przytuliłam.
-Dziękuje. – Powiedziałam cicho.
-Ale za co? – Zapytał nadal mnie przytulając.
-Za to że jesteś i że się mną przejmujesz. Naprawdę to dla mnie bardzo dużo znaczy.