Jak przed każdym rozdziałem moja przemowa. W sumie to łatwo
mi się pisało ten rozdział, może dlatego że mam już wprawę... x'D Z góry przepraszam za błędy, które pewnie się tam gdzieś pojawiły.
A tak ogólnie
to bardzo wam dziękuje za 7242 wejścia i za 14 komentarzy po poprzednim
rozdziałem. Nigdy nie spodziewałam się, że aż tyle osób odwiedzi mojego
bloga. Jesteście wielcy ;* Oczywiście
nadal czekam na komentarze, które wcale nie muszą być długie.
Aaa i jeszcze powiem, że zaczęłam realizować to, na co
(sądzę tak po waszych komentarzach) czekaliście. Na razie jest to małe coś, ale
obiecuję że w przyszłych rozdziałach się to rozwinie.
-Ale jestem padnięta… - Powiesiłam koszulę na oparciu kanapy
i miałam rzucić się na nią tak jak to na filmach, tylko coś mi nie wyszło i
jakaś sprężyna wbiła mi się w plecy- Cholera i jeszcze to… - Narzekałam
rozmasowując poszkodowaną część mojego ciała.
-Wymęczył cię? – Zapytał Saul między krótkimi napadami
śmiechu.
-A nie widać… I jeszcze później muszę iść do Izzy’ego. –
Zamknęłam oczy i próbowałam włączyć regenerowanie się. Niestety jak zwykle w takich chwilach miałam
z tym problemy i nagle mi się coś przypomniało. – Ty rozmawiałeś o mnie z
Axl’em?
Na początku popatrzył na mnie takim trochę zdezorientowanym
wzrokiem, ale potem powiedział.
-Tak, to znaczy powiedziałem żeby się od ciebie odpierdolił
i następnym razem jak coś ma o tobie pojebanego powiedzieć to żeby się ugryzł w
jęzor…
-I tylko tyle? – Zapytałam się znów zamykając oczy.
-No tak, a co coś nie tak powiedziałem? – Upewniał się.
-Nie, nic… Dziękuje że się za mną wstawiłeś… - Powiedziałam
prawie szeptem. Chciałam to powiedzieć trochę głośniej, ale pewnie z powodu
zmęczenia mi nie wyszło.
-Nie ma za co… W końcu jesteś moją jedyną, ukochana
siostrzyczką. – Powiedział i wychodząc z tak zwanego salonu zmierzwił mi włosy.
Obudził mnie jakiś hałas. Obudził? Kurwa, zasnęłam… Powoli
otworzyłam oczy modląc się, żeby w oknie naprzeciwko mojej głowy było
jasno. Miałam szczęście. I przypominało mi się, że przecież jakiś
hałas mnie obudził. Lekko zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Przy szafce na której poukładałam książki stał Steven i wyciągał coś zza
nich. Chciałam po cichu wstać, ale
uniemożliwiła mi to kanapa skrzypiąc niemiłosiernie. Blondyn od razu się
odwrócił i spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
-Sorry, nie chciałem cię obudzić, ale te książki same jakoś
tak upadły…
-Nic się nie stało, a nawet dobrze że mnie obudziłeś. –
Powiedziałam pomału się przeciągając. – A ty co tam robisz? Bo chyba nie
powiesz mi że szukasz jakiejś książki.
-Ja… A co ty myślisz że ja nie umiem czytać?- Szybko zmienił
temat. Nie chciał powiedzieć, to trudno ja nie chciałam naciskać, żeby potem
nie wyjść na wścibską, poza tym jak
mniemałam miałam mało czasu na wizytę w szpitalu, u Izzy’ego z powodu durnych
ograniczeń odwiedzin na oddziale gdzie przebywał.
-Nie, nigdy nie wątpiłam w żadne twoje umiejętności. –
Zapewniłam go z uśmiechem, wstając. Nie dosłyszałam jego cichej odpowiedzi,
ponieważ wyszłam już z pokoju.
Pierwszym następnie odwiedzonym
przeze mnie pomieszczeniem była kuchnia. Tam zastałam siedzącego przy stolę
Duff’a popijającego wódkę z tak zwanego gwinta. I pomyśleć, że normalni ludzie
piją ją na kieliszki…
Podeszłam do szafki z chlebem, wyjęłam go i już otwierałam
szufladę ze sztućcami , ale na stolę zauważyłam pudełko po pizzy, a tak na
prawdę pudełko z pizzą. Zatrzasnęłam szafkę i tym samym zwróciłam na siebie
uwagę Duff’a.
-O hej, zostawiliśmy dla ciebie trochę pizzy… - Powiedział
znad flaszki. – Możemy pogadać?
-Widzę właśnie… Dzięki. A co do rozmowy to pewnie, że tak.
Co cię gnębi? – Widząc jego spojrzenie dodałam. – Przecież widzę, że coś…
-No bo ja chyba coś czuje do Amber… - Zaczął.- Tylko, że
wiesz… Kim ja jestem? Zapijaczonym basistą w debiutującym rockowym zespole. A
ona mądrą, zdolną dziewczyną, prawdopodobnie z normalnego domu… Nie chcę jej zawieść . Nie tyle co zawieść,
bardziej nie zranić… Rozumiesz? Pewnie
nie, ja pierdolę, ale pieprzę od rzeczy…
- Następny… - Powiedziałam cicho, żeby ten nie usłyszał. –
Nie przesadzaj. Jesteś wartościowym człowiekiem, jak każdy z nas. Może to że
trochę za dużo pijesz jest … twoja wadą, ale każdy takie ma. Nie zranisz jej, wierz mi… Jeżeli naprawdę
coś do niej czujesz, to jej to po prostu powiedz.
-A co jeśli ona nie będę chciała… nic do mnie nie czuje? –
Zapytał.
- Czy wy musicie być tacy durni? – Zadałam retoryczne
pytanie. – A myślisz że co, pocałowała cię bo,
bo… sobie jaja z ciebie robiła? Pomyśl czasami…
-W sumie to masz racje! Muszę jej to powiedzieć… , teraz… -
Próbował wstać, ale ewidentnie mu przeszkadzała ilość wypitego alkoholu,
ponieważ zachwiał się i wylał na siebie resztkę wódki. – O kurwa…
-Teraz to będzie najlepiej jak się położysz… -
Zaproponowałam i pozwoliłam mu się na mnie oprzeć. Lekko chwiejąc się pod jego
ciężarem wyprowadziłam go z kuchni. Na moje szczęście po schodach schodził
właśnie Slash. Stanął przed nami i
głupowato się uśmiechał.
-Nie żeby coś, ale może byś mi pomógł...-Zasugerowałam.
-Spoko, pomogę. – Odpowiedział nadal się już trochę
nienaturalnie uśmiechając. Dopiero gdy ode mnie odbierał ciężar w postaci
Duff’a zorientowałam się dlaczego było mi tak ciężko go prowadzić. Okazało się
że ten po prostu padł. Nie zemdlał, bo bełkotał coś od rzeczy, ale tak jak by
był nieprzytomny.
-Pomogłabym ci w tym pomaganiu, ale niestety się troszkę śpieszę…
- Powiedziałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam o drzwi wejściowych.
-Hejka. – przywitałam się wchodząc do sali. Izzy odwrócił
głowę znad jakiejś gazety i się uśmiechnął.
-Cześć. Myślałem że już dzisiaj nie przyjdziesz.- Zaczął
rozmowę odkładając gazetę na stolik przy łóżku.
-Jak ja obiecam, że przyjdę, to przyjdę. – Powiedziałam
siadając na dość niewygodnym krześle przy jego łóżku. – Ty lepiej powiedz jak
się czujesz i kiedy wychodzisz.
-Ja się czuje dobrze i mógłbym już wychodzić, ale mój lekarz
twierdzi że jeszcze muszę tutaj leżeć. Zupełnie nie wiem po co… A co tam u
ciebie?
-Zadając to pytanie liczyłeś na to, że coś się u mnie
zmieniło? Wszystko po staremu.
-Eee piłaś coś? – Zapytał troszkę ciszej.
-Co? Dlaczego niby miałabym coś pić? –Zdziwiłam się.
-Przecież nie musisz
kłamać . Nie powiem nic Slash’owi…
-Nie no, naprawdę nic nie byłam. Mogę nawet przysiąc na coś. – Zaproponowałam
, układając ręce tak jak do przysięgi.
-No przecież czuję! – Oburzył się.
Przypomniałam sobie o moim holowaniu Duff’a. Czy to możliwe
że dlatego Izzy twierdzi, że piłam?
Dyskretnie powąchałam swoją koszulę. Czułam swoje perfumy,
ale zupełnie nie czułam zapachu alkoholu. Czy to możliwe, że po notorycznym
piciu dość dużej ilości alkoholu, a potem prawie tygodniowym odwyku człowiek
jest wstanie nawet taki kontakt z alkoholem wyczuć?
-To może dlatego że waszemu basiście trochę za dużo się
wypiło i nie za bardzo był w stanie samemu dotrzeć do swojego pokoju.
–Wytłumaczyłam.
- Może… - Odpowiedział już spokojnie brunet.
Po tej że tak to nazwę sprzeczce rozmawialiśmy już
normalnie. I to właśnie w Izzy’m lubiłam. Zupełnie nie czułam, że jest ode mnie
dość dużo straszy, bo w sumie dzieliło nas aż dziewięć lat.
Naszą rozmowę przerwała pielęgniarka, prosząc abym już
wychodziła, bo zaraz zacznie się wieczorny obchód i lepiej żeby ordynator
oddziału mnie nie spotkał.
-No to do zobaczenia. Nie wiem czy uda mi się przyjść jutro,
ale pojutrze na pewno się pojawię. – Powiedziałam pochylając się lekko, żeby
się do niego przytulić na pożegnanie.
Zaskoczona poczułam jego ciepłe usta na moich. Lekko speszona, a za
razem przestraszona, odsunęłam się od niego.
Od razu poczułam jak strzeliłam buraka.
-Ja… Sorry, ale my się… Ja jeszcze nie jestem gotowa… Przepraszam, ale ja już naprawdę musze iść… No
to do zobaczenia… - Jąkałam się, bo w najzwyklejszy sposób nie wiedziałam co
mam teraz powiedzieć. Bo co jeszcze mogłam powiedzieć? Że nigdy nie miałam
żadnego chłopaka, ani że nigdy nie miałam jakiś dobrych stosunków z żadnym,
oprócz brata? Już milcząc, dość szybkim krokiem wyszłam z sali. Zamykając drzwi
spojrzałam jeszcze na Izzy’ego. Miał taką, jakąś smutną, przepraszającą minę.
Wszystkie szpitalne korytarze przeszłam powoli, jak na
normalnego człowieka przystało, ale gdy tylko przeszłam przez drzwi wejściowe
puściłam się biegiem. Na dworze nie było jeszcze ciemno, ale było już dawno po
zachodzie słońca. Biegłam tak z dwie ulicę, ale że nie patrzyłam pod nogi,
jakieś dwie ulice od szpitala runęłam jak długa.
-Nie ma to jak potknąć się na równej drodze. – Powiedziałam
sama do siebie wstając. Rozejrzałam się dookoła. Cała ulica była pusta, a
przynajmniej tak na początku myślałam. Niespodziewanie w klatce schodowej nie
za ciekawie wyglądającego bloku zauważyłam jakąś postać, która ewidentnie się
na mnie patrzyła. Pewnie ten ktoś na mnie patrzy bo przed chwilą się wyjebałam.
–Pomyślałam sobie i ruszyłam przed siebie.
Gdy byłam już prawie przed samym Hellhouse jak na złość
rozwiązała mi się sznurówka w moich trampkach.
Zupełnie bezwiednie odwróciłam się do tyłu i trochę się przestraszyłam.
Jakieś sto metrów za mną szedł po woli ten sam facet, który się na mnie
wcześniej patrzył na ulicy. Od razu przez głowę przeszło mi że mnie śledzi, ale
po głębszym zastanowieniu stwierdziłam że to jest absurdalne, bo w końcu po co
miał mnie śledzić? Przekonywałam sam
siebie. Starałam się iść w normalnym tempie, ale już przed samym domem znowu
zaczęłam biec.
Przy samych drzwiach odwróciłam się jeszcze raz. Na początku
nikogo nie zauważyłam i już miałam nadzieję, że mi się wydawało z tym facetem,
ale zauważyłam go znikającego za zakrętem.
Leżałam już w łóżku, czytając książkę gdy usłyszałam ciche
pukanie do drzwi.
-Mogę na chwile? – Zapytał się Saul, nieśmiało wchodząc do
pokoju.
-Pewnie, siadaj. – Zaproponowałam robiąc miejsce na łóżku.
-Ja tak tylko na chwilę. – Powiedział siadając koło mnie. –
Mogę cię o coś zapytać?
-Już zapytałeś. – Odpowiedziałam z uśmiechem.- No pewnie…
-Bo ja wróciłaś z tego szpitala, to zachowywałaś się tak
trochę dziwnie. Coś się stało?
-Nie… to znaczy jakiś koleś szedł za mną i trochę po drodze
spanikowałam i zaczęłam uciekać.- Widziałam że Saul chce już coś powiedzieć
więc szybko dodałam. – Ale to był fałszywy alarm, naprawdę. – Nie chciałam
wyjść na jakąś straszną panikarę zażartowałam. – Jeszcze tylko brakowało żebym
zaczęła krzyczeć to całe Sunset dowiedziałoby się że masz pojebaną siostrę.
-Wcale nie jesteś pojebana. Pamiętaj to jest Los Angeles a
nie Richmont… Tu ludzie są inni i w większości to są straszne pojeby. Mądrze
się zachowałaś. Tutaj nie ma co ryzykować… Ale ja już kończę te kazania, bo
jutro rano nie wstaniesz. – Skończył wstając.
Już wychodził gdy poprosiłam go, żeby poczekał. Szybko wygrzebałam się z kołdry, podeszłam do
niego i po prostu się do niego mocno
przytuliłam.
-Dziękuje. – Powiedziałam cicho.
-Ale za co? – Zapytał nadal mnie przytulając.
-Za to że jesteś i że się mną przejmujesz. Naprawdę to dla
mnie bardzo dużo znaczy.