sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 13

Następny rozdział, dodany po większej niż powinna być przerwie. Ja po prostu nie jestem w stanie pisać na jakieś tam terminy...  I teraz jeszcze do was taką małą prośbę, a mianowicie. Jak już przeczytacie rozdział to skomentujcie. Komentarz nawet bardzo krótki, cieszy autora jak nie wiem co... A jak już nie macie czasu komentować to pod każdym rozdziale jest taka mała ankieta czy się podoba, czy nie...
Koniec tego pierdzielenia o niczym. Zapraszam o czytania.... 




-Jezu, Izzy… Oby to nie było nic poważnego.- Mówiłam prawie niesłyszalnym szeptem.
Pamiętam że jak byłam mała zawsze chciałam przejechać się karetką. Teraz wiele bym dała żeby nie musieć.  Siedziałam na obitym w jakiś biały materiał siedzeniu. W ogóle to wszystko w karetce było białe, albo jeszcze czerwone. Izzy leżał na łóżku z kółkami, przykryty jakąś folią.
Nagle poczułam mocne szarpnięcie i karetka się zatrzymała a ja mało co nie zjechałam z mojego siedzenia.
-Ja pierdolę, mogłam zapiąć te pasy… -mruknęłam.
-Słucham? Mówiła pani coś? – Zapytał się kierowca, a ja poczułam że sama nie wiedząc czemu strzeliłam buraka. Masakra, co się ze mną dzieje…
Z tyłu pojazdu otworzyły się drzwi  i sanitariusz wysunął łóżko z Izzy’m. Od razu wyskoczyłam za nimi.
Karetka stanęła dosłownie przed samym wejściem do szpitala, więc nawet nie poczułam że wyszłam na dwór. Strasznie martwiłam się o bruneta. Miałam nadzieję, że to nie jest nic poważnego i że szybko się z tego wyliżę. Od razu po naszym wejściu do budynku szybkim krokiem podeszła do nas pielęgniarka z dużym notatnikiem.
-Co tutaj mamy?- Zapytałam dość obojętnym głosem.
-Nie wiemy dokładnie. Dziewczyna znalazła go na ulicy. Podejrzewamy przedawkowanie jakiegoś świństwa. – Odpowiedział jej sanitariusz.
-No to na drugie piętro z nim.- Zadecydowała.
Sanitariusz bez zbędnego gadania ruszył w stronę wind. Wsiedliśmy do najbliższej i ja od razu wcisnęłam przycisk z naklejoną dwójką.  Mój przytomny towarzysz, spojrzał jakoś tak dziwnie to na mnie, to na Izzy’ego i uśmiechną się pod nosem.  Nie wiem dlaczego mnie to tak strasznie zirytowało.
-Widzisz w tym coś śmiesznego? – Zapytałam trochę za bardzo wojowniczym tonem.
-Nie,  tylko właśnie go rozpoznałem… - Zapewne miałam trochę zdezorientowaną minę, bo dodał. – To Izzy z tego Guns N’ Roses, tak? Właśnie wczoraj kupiłem ich płytę, zajebista jest!
Zrobiło mi się trochę głupio, że tak naskoczyłam na pierwszego spotkanego przeze mnie fana ich zespołu.  Oczywiście wcześniej widziałam te laski tańczące pod sceną, ale nie brałam ich pod uwagę jako fanek. Bardziej jako… sezonówki.
-Eee sorry… -Przeprosiłam.
-Nie no, spoko. Często się spotykam z niezbyt miłymi członkami rodzin poszkodowanych… A tak w ogóle jestem Sam. –Przedstawił się  ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Winda się zatrzymała, otworzyły się drzwi, a my wysiedliśmy.  Sam, razem z nadal nieprzytomnym Izzy’m od razu ruszył w stronę chyba jakiegoś gabinetu, za zamkniętymi zielonkawymi drzwiami. 
Chciałam z nimi tam wejść, ale ten poprosił mnie żebym została na korytarzu. Nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić usiadłam na ziemi. Usiadłabym na jakimś krześle, ale żadnego takowego tu nie było.  Dopiero teraz zaczęłam się obawiać, że coś naprawdę złego stało się Izzy’emu. Jak na zawołanie wyobraziłam sobie go całego bladego, nieprzytomnego, przypiętego do wielu pikających aparatów. 
Od zawsze, w takich sytuacjach miałam przed oczami najgorsze co mogło się wydarzyć.  Strasznie tego nie lubiłam, ale też nie umiałam się tego oduczyć.
Nie wiem ile konkretnie tak siedziałam, ale dłużyło mi się to siedzenie niemiłosiernie. Nagle cisze przerwało skrzypienie otwieranych drzwi pod którymi siedziałam.
-Pani jest z tym brunetem, co niedawno go tutaj przywieziono? –Zapytał facet w białym fartuchu, a ja jak na zawołanie wstałam.
-Tak, co z nim panie doktorze? –Zapytałam licząc na dobre wieści.
-Miał bardzo dużo szczęścia, że pani tak szybko go znalazła. Gdyby leżał tak jeszcze z dwie, trzy godziny możliwe że musiałaby pani przyjeżdżać do kostnicy, a nie szpitala. – Tego się nie spodziewa łam.  Wystarczyło by, żeby pani Thomson przyjechała z dwie godziny później, a ja bym się jeszcze  bardziej wlekła, albo nie daj Boże w ogóle tamtędy nie przechodziła, to by Izzy’ego już z nami nie było.
-Wszystko dobrze? Bo zrobiła się pani strasznie blada… - Zapytał lekarz.
-Tak, tak… A już się ocknął? Mogę do niego wejść?
-Już jest przytomny, ale jeszcze nie można do niego wchodzić…
-Aha no to poczekam jeszcze- Odpowiedziałam zrezygnowanym głosem.
-A może chciałaby pani kogoś powiadomić że kolega jest w szpitalu?
-Nie… ale no w sumie, to mogłabym… - Miałam nadzieję że ktoś jest w domu i odbierze telefon.
-To zapraszam do recepcji. – Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć lekarz zniknął za drzwiami naprzeciwko.  Rozejrzałam się wokoło i na końcu korytarza zobaczyłam podświetlony napis „Recepcja”. Przynajmniej nie będę musiała szukać. Tyle dzisiejszego szczęścia. 
W recepcji powitała mnie sympatycznie wyglądająca babka koło czterdziestki.  Wypełniała właśnie jakieś papiery.
-Mogłabym zadzwonić?- Zapytałam niepewnie.
-Tak, proszę…- Powiedziała podając mi aparat.  Szybko wykręciłam odpowiedni numer, zarazem modląc się żeby ktoś odebrał.  Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał, no proszę was…, niech ktoś odbierze…
-Czego kurwa? –Usłyszałam skrzekliwy głos. Zaraz, skrzekliwy?
-Axl? –Zapytałam zdziwiona. –Wypuścili cię?
-A nie słychać? Ja pierdolę…  Eee a kto mówi?
-Amy. –Nie chcąc żeby odłożył słuchawkę dodałam szybko. – Jestem z Izzy’m w szpitalu. Znalazłam go nieprzytom…
-W jakim? – Przerwał mi mój rozmówca. Przejął się? W sumie to jego przyjaciel leży właśnie w szpitalu…
-W jakim? Eee… - Z tej małej opresji wybawiła mnie miła pani z recepcji podając adres szpitalu w którym się znajduje, który później podałam Axl’owi.
-Jadę. –Krótko zakończył rozmowę.
Podziękowałam za telefon i poszłam z powrotem pod salę w której znajdował się Izzy.  Lewo usiadłam, a z sali wyszła pielęgniarka. Popatrzyła na mnie tak jakby z współczuciem i poszła sobie.  Nie wiedziałam co o tym mam myśleć. Co to miało być? Aż tak strasznie wyglądam? Co prawda siedziałam na ziemi jak jakiś lump, ale gdzie indziej miałabym siedzieć jak nie było tutaj nic więcej niż brudno białe ściany na których w dość krótkich odstępach wisiały plakaty informacyjne. Nie mając co robić przeczytałam ich treść. Każdy z nich przedstawiał powody różnych chorób. 
Po paru minutach z Sali pod którą siedziałam wyjechał jakiś sprzęt medyczny. Troszkę się zdziwiłam i za razem przestraszyłam.  To wszystko wyglądało jak „czyszczenie sali” po zgonie pacjenta, więc zaczepiłam kolejną wychodzącą zza drzwi pielęgniarkę. Ta szybko powiedziała że Izzy’ego przewieziono już do sali z numerem 14.  Nie musiałam jej za bardzo szukać bo pomieszczenie które było naprzeciwko miało numer 7.  Szybkim krokiem dotarłam do odpowiedniej sali. Cicho zapukałam i otworzyłam drzwi.
W środku znajdowało się tylko jedno łóżko w którym leżał Izzy. Od razu spojrzał w moją stronę i widać było że jest zaskoczony moja obecnością tutaj.
-Cześć, jak się czujesz? – Zapytałam podchodząc do jego łóżka.
-Cześć… Bywało gorzej… -Odpowiedział słabym głosem. – To ty mnie znalazłaś i tutaj przywiozłaś?
-Ja znalazłam, ale nie dosłownie przywiozłam… -Odpowiedziałam z uśmiechem. –Co mówił lekarz?
-Że potrzymają mnie jeszcze z tydzień i wypuszczą… Ale nie wiem po co… Przecież nic takiego się nie stało.
-Nie przesadzaj, jak cię tutaj trzymają to raczej maja powód… - Stwierdziłam fakt. - Choć w sumie w tych czasach to nic nie jest pewne.
-Święta prawda, młoda…
-Czy ja dobrze słyszałam? Powiedziałeś na mnie młoda? – Oburzyłam się. Widząc jego kiwanie potwierdzające kiwanie głowa dodałam. – Znalazł się stary…
-No wiesz, ja już w podeszłym wieku jestem… -Zażartował.
-Co to do cholery ma być?! Służba zdrowia czy jakiś burdel?! – Tych krzyków nie da razy było nie poznać. Oznaczały one że pan Rose dotarł już do szpitala i robi tutaj awantury.  Oprócz krzyków rudego było słychać jeszcze jakieś krzyki. Pewnie pielęgniarek.
- No nareszcie!  -Powiedział Axl wchodząc do sali. –I co znowu przesadziłeś?
-Wypuścili cię? –Zapytał brunet ignorując wcześniej zadane mu pytanie. – Przyznała się że kłamała?
-No jak widać… -Powiedział rozkładając ramiona . – Przed wami szanowny Axl Rose.
-Kurwa, nie rób sobie jaj. –Powiedział z lekkim wyrzutem w głosie Izzy. – Tylko odpowiedz na pytanie.
-Chyba nie, nie wiem… - Pewnie widząc minę Izzy’ego dodał. -  Jakaś babka, która przedstawiła mi się jako mój adwokat, wynegocjowała z prokuratorem moje zwolnienie.
- Eee to ja może nie będę wam przeszkadzać i poczekam na korytarzu? – Zaproponowałam.
-Dobry pomysł… - A ja już myślałam że zrobił się uprzejmiejszy wobec mnie, ale przynajmniej teraz mnie zauważa.
Bez słowa wyszłam na korytarz i tym razem usiadłam na twardym, plastikowym krzesełku. Koło niego stało coś w rodzaju stolika na  którym znajdowały się jakieś gazety.  Wzięłam pierwsza lepszą która wpadła mi w rękę i otworzyłam na pierwszej stronie.  Znajdowała się na niej spis treści który nie zapowiadał się obiecująco, ale nie chcąc się nudzić zaczęłam wszystko po kolei czytać.
Gdy byłam przy czwartym, albo piątym artykule, gdzie każdy z nich był praktycznie o niczym z sali wyszedł Axl.
-No to co idziemy? –Zapytał.  Zapytał normalnie, a można nawet powiedzieć że był wobec mnie miły. 
-Eeee? – Zupełnie nie wiedziałam co mu mam odpowiedzieć .
-Izzy poszedł spać , więc nie masz po co tu siedzieć. – Wytłumaczył.
-Aaa, no to dobra, idziemy…- Bez żalu, że nie dokończyłam czytać, odłożyłam gazetę i wstałam.  


-Jak tam?- Pytanie Axl’a wyrwało mnie z zadumy.  Zdążyliśmy już wyjść ze szpitala i szliśmy właśnie dość ruchliwa ulicą. Popatrzyłam na niego kompletnie zdziwiona. Jak dotąd szliśmy w zupełniej ciszy i nic nie zapowiadało, że to się zmieni. W końcu Axl, jak dotąd w moim towarzystwie zachowywał się jak by mnie nie było.
-Spoko…  Mogę cię o coś zapytać? –Poczekałam aż się zgodzi i dokończyłam.- Dlaczego jesteś dla mnie uprzejmy? Wcześniej trochę inaczej się wobec mnie zachowywałeś…
-Yyy, można powiedzieć że zmieniłem wobec ciebie nastawienie za czyimś wstawiennictwem…
Nie spodziewałam się że istnieje ktoś, kto jest w stanie jakkolwiek wpłynąć na Axl’a.  Bez dwóch zdań będę musiała temu komuś podziękować. 





środa, 10 kwietnia 2013

The Versatile Blogger Award

Zostałam nominowana przez Caroline  w Versatile Blogger Award. Sądzę że nie zasłużyłam i że na moje miejsce znalazłaby mnóstwo lepszych blogów, ale cóż, to jej decyzja.
Czas na podziękowania dla Caroline <3. A więc dziękuje Ci z całego serca. Jestem Ci dozgonnie wdzięczna. To jest dla mnie mega wyróżnienie. 

Na początek nominacje.
Nominuje:
1.http://duffowa-dust-n-bones.blogspot.com/
2.http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/


wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział 12


Rozdział jest dość dużo krótszy od poprzedniego, ale za to jest dodany dość szybko. W sumie mogłam jeszcze troszkę go rozbudować, ale nie miałam czasu, a chciałam go właśnie teraz dodać. W pierwotnych planach ten rozdział się pojawiał wczoraj, z okazji urodzin Izzy'ego, ale że się nie wyrobiłam to jest dzisiaj.
A więc teraz czas na (troche spóźnione) życzenia dla pana Stradlina <3
Zdrowia, szczęścia, małego kaca po wczorajszej urodzinowej imprezie x'D
No i oczywiście weny, żeby nadal tworzył takie zajebiste utwory i żeby w nieodległej przyszłości zaszczycił Polskę i przyjechał tu, na chociażby skromny koncercik. 








Dryyy, dryyy, dryy, dryy…
Jak ja nie lubię tego odgłosu. Od razu przypomina mi się wstawanie do szkoły po nieprzespanej nocy.
Mogłam wczoraj, a właściwie dzisiaj pójść wcześniej spać. Jestem ciekawa czy będę w stanie latać za wyspanym pięciolatkiem. No cóż jeżeli nie chcę zaspać już pierwszego dnia muszę już wstawać. Nigdy nie leżałam już po wyłączeniu budzika, dlatego też budzik dzwonił, dopóki sam nie stwierdził że czas się wyłączyć. Dzisiaj niestety musiałam go od razu wyłączyć bo bym obudziła cały dom, a szkoda by było ich budzić. Położyli się dopiero jakieś trzy godziny temu, a ja z reszta  niewiele wcześniej.
Przyłapałam się na tym że zastygłam ze zwieszonymi nogami poza łóżkiem. Każdy mój ruch potęgował chęć snu, ale dzielnie ruszyłam w stronę łazienki. Ożywiłam się trochę, kiedy mało co nie rozwaliłam sobie głowy przejeżdżając się na leżącej pod drzwiami mojego pokoju butelki.  Uratowała mnie klamka. Będę musiała jej jakoś potem podziękować.
Wzięłam szybki prysznic, wytarłam się i zawinięta w ręcznik ruszyłam z powrotem do pokoju. Nie mając za dużego wyboru założyłam ciemnoniebieskie rurki, zwykłą czarną koszulkę z małym dekoltem i na to zarzuciłam niebiesko-czarną, flanelową, męska koszulę, a na nadgarstek założyłam zwykły zegarek. Pierwsze zarobione pieniądze poświęcę na uzupełnienie mojej garderoby. W końcu też musze mieć coś dla siebie, a nie tylko utrzymywać pięciu dorosłych chłopów.
Mimo że miałam już niewiele czasu poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. W sumie mogłabym sobie je darować, ale jeszcze nie dawno miałam problemy z omdleniami, które były powodowane właśnie nie jedzeniem śniadać , więc bałam się ryzykować. Z szafki wyjęłam pierwsza lepszą, ale czystą miskę, wsypałam do niej płatki, zalałam zimnym mlekiem i zaczęłam konsumować. Całe szczęście nie wylałam na siebie ani kropelki mleka. Innymi słowy, sukces. Po zjedzeniu ostatniej łyżki odłożyłam miskę do zlewu. W przedpokoju założyłam moje już dość zniszczone glany i już mnie nie było w domu.


-Nie ma to jak spóźnić się w pierwszy  dzień pracy-Zaczęłam wypominać sobie, pomiędzy łapaniem oddechu.  Mimo że od połowy drogi biegłam ile tylko sił w nogach, miałam jeszcze tylko dziesięć minut czasu, a nawet nie dobiegłam do odpowiedniej dzielnicy.  A tak chciałam, żeby dobrze wypaść pierwszego dnia pracy.
Jakieś sto metrów przed odpowiednią bramą zwolniłam do normalnego tempa. Chciałam żeby moje wejście wyglądało normalnie.
Strasznie się zdziwiłam, gdy dzwoniąc do drzwi zerknęłam na zegarek na mojej ręce i okazało się że mam jeszcze minutę czasu. To się nazywa szczęście.
-O to pani. Proszę wejść, Andy w kuchni kończy śniadanie. –Powitała mnie ta sama pani co poprzednio, zarazem pokazując mi drzwi w głębi korytarza.
-Dzień dobry. – Odpowiedziałam nadal ciesząc się że wyszłam na punktualną, choć rzeczywiście taką nie byłam.  Poszłam w wskazanym mi kierunku. 
-Cześć, Andy. –Przywitałam się z chłopcem siedzącym na wysokim, kuchennym  krześle. –Nie wiem czy wiesz, ale będę się tobą opiekować, jak twoja mama jest w pracy.
-Wiem, mama mi już mówiła. –Odpowiedział nieśmiało.
-A co ty na to?
-Fajnie, ale będziesz się ze mną bawić? – Zapytał się zeskakując ze swojego miejsca.
-No pewnie że tak. – Odpowiedziałam mu nadal się uśmiechając. Jak tak dalej pójdzie to będę lepsza od Adlera w tym zacieszaniu.
-No pokaże pani, mój pokój. –Zaproponował kierując się w stronę drzwi.  Nic nie mówiąc ruszyłam za nim.
-Andy, może zrobimy sobie taką małą przerwę?- Zapytałam błagalny tonem, biegnąc za chłopcem. W życiu tyle nie biegałam i nie bawiłam się. Nie mam zielonego pojęcia, skąd takie dzieci biorą tyle  energii. Całe przedpołudnie spędziłam ganiając go po wielkim ogrodzie należącym do jego rodziców.
-Racja Andy, daj odpocząć Amy. Zjecie sobie po kawałku ciasta, napijecie się i będziesz mógł znowu bawić się z nią. – Zaproponowała pani Smith stojąc z tacą na tarasie za domem.
Już od wcześniej lubiłam panią Smith, ale teraz to byłam gotowa jej się oświadczyć.
-A jakie jest ciasto? –Zawołał Andy biegnąc w stronę tarasu.
-Szarlotka, taka jaką najbardziej lubisz.-Odpowiedziała z uśmiechem gospodyni. –Siadaj sobie przy stoliku, a ja już podaję.
Wolnym krokiem podobnie jak przed chwilą Andy ruszyłam w stronę tarasu.
-Bardzo pani dziękuje. Uratowała mi pani życie. Jeszcze chwila i bym wyzionęła ducha goniąc go. –Podziękowałam kobiecie trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech.
-Nie ma za co kochanieńka.
Nie zdążyliśmy nawet zjeść szarlotki do końca a przed domem zaparkował samochód, z którego wysiadła pani Thompson.  Mijając drzwi wejściowe, przeszła przez niewysoką furtkę do ogrodu.
-Mama! –Ucieszył się Andy i pobiegł w jej stronę, zrzucając ze stołu łyżeczkę, którą jeszcze przed chwilą jadł.
-Andy, przecież nie widzieliśmy się zaledwie osiem godzin. –Zawołała moja pracodawczyni przytulając swojego syna. – I co fajnie się bawiło z Amy? Mocno ją wymęczyłeś?
-Super! Na początku pokazałem jej mój pokój. Tam pobawiliśmy się samochodami. Wiesz że aż trzy razy wygrałem z Amy w wyścigach! – Pochwalił się idąc za swoją mamą. – I jadłem szarlotkę!
-No to brawo!- Pogratulowała mu. – Mam nadzieję że Andy nie rozrabiał.
-Ależ skąd, to bardzo grzeczne dziecko. Tylko trochę za szybko biega… - Zażartowałam.
-To dobrze, już możesz wracać do domu. Widzimy się jutro tak?
-Oczywiście. –Odpowiedziałam z uśmiechem. – No to do widzenia.
-Do widzenia.


W drodze powrotnej, na całe szczęście nie musiałam nigdzie się śmieszyć. Szłam sobie, oglądając otaczającą mnie okolicę. W pewnym momencie minęłam niekorzystnie wyglądającą uliczkę, z reguły nie zaglądam w takie miejsca, ale teraz zauważyłam że ktoś tam leży. Ostrożnie podeszłam i spojrzałam na ta postać.
-Nie, to… -Parę razy zamrugałam.  Od razu uklękłam przy nim. Parę razy mocno potrzęsłam nim. Był nieprzytomny, ale na całe szczęście oddychał. Słabo bo słabo, ale oddychał.
-Izzy proszę cię, obudź się! Obudź! Matko… Co ja mam teraz zrobić! Ja pierdole!
-Przepraszam, czy coś się stało? –Zapytał ktoś którego zaalarmowały pewnie moje krzyki.
-Tak, stało się… Proszę zadzwoń na pogotowie. Tylko szybko… SZYBKO!
Po jakiś piętnastu minutach usłyszałam że przyjechała karetka. Bardzo szybko ratownicy podeszli do Izzy’ego i zaczęli coś robić. Z tego całego zamieszania ktoś odciągnął mnie na bok.
-Proszę panią co się konkretnie stało?
-Ja nie wiem… szłam i znalazłam o tak… Co mu jest? –Zapytałam trochę drżącym głosem.
-Jeszcze nie wiemy, musimy zrobić chociażby podstawowe badania, żeby postawić diagnozę, więc zabieramy pani znajomego do szpitala...
-Mogę z nim pojechać? –Zapytałam z nadzieją.
-Tak, jest jedno wolne miejsce w karetce. – Odpowiedział lekarz z pocieszającym uśmiechem.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 11

Witam wszystkich i za razem przepraszam za tak długą nieobecność. Nie chciałabym się tłumaczyć, ale jednak muszę. Na początku nie miałam czasu ( tak wiem, to stara śpiewka), a potem wstyd się przyznać że zapomniałam że od tak dawna nic nie dodawałam. Wynagrodzę to wam najdłuższym rozdziałem w mojej krótkiej karierze pisarskiej x'D No to życzę miłego czytania :D
P.S. Jeżeli nie macie czasu na dodanie komentarza  to pod każdym rozdziałem jest taka mini ankieta i zaznaczcie czy wam się podobało, czy nie, żebym wiedziała dla ilu osób piszę.
P.S Dziękuje wam za 5754 wejść <3




-No i właśnie wtedy dowiedzieliśmy się że Axl jest oskarżony o gwałt.- Zakończyłam moje opowiadanie o tym jak to skończyła się feralna impreza w Hellhouse.
-Jak myślicie, jest winny?-Zapytała się Amber.
-Ja tam nie wiem. Po tych jego atakach furii można się po nim wiele spodziewać, ale ja widziałam tą dziewczynę i nie była ona jakoś szczególnie nieszczęśliwa jak szli na górę.
-No dobra, tylko jaki by miała mieć z tego oskarżenia zysk?
-Nie no, nie wiem. Może po prostu jej się nudziło? –Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Siedziałyśmy właśnie w salonie Hellhouse, na kanapie popijając jeszcze ciepłą  kawę. Dopiero teraz po tygodniu mogłyśmy sobie porozmawiać, bo wcześniej Amber nie miała czasu.
-A gdzie jest reszta?-Zapytała blondynka.
-Jaka reszta? –Palnęłam zupełnie się nie zastanawiając.
-Duff, no i reszta. – Przy słowie Duff, Amber zarumieniła się, a ja oczywiście musiałam upewnić się że to co myślę jest prawdą.
-No to teraz będzie pytanie do Ciebie z grubej rury .- Powiedziałam w duchu śmiejąc się ze swojego określenia.- Czujesz coś do naszego Duff’a?
-No…-Jak wcześniej twierdziłam że była zarumieniona, to teraz strzeliła strasznego buraka. – Tak.. to znaczy, nie wiem…
-No to na co czekasz? Powiedz mu!
-Ja… nie, po co…-Powiedziała patrząc w podłogę.
-No jak to, po co? A po co masz to ukrywać? A zresztą i tak pewnie byś się nie odważyła.-Zaczęłam ją podpuszczać.
-Bym się nie odważyła? Tak myślisz… To poczekaj trochę niech wrócą tylko.
-Ok, poczekam. – Odpowiedziałam śmiejąc się. –O widzę że nie zbyt długo będę musiała czekać. –Dodałam słysząc zwyczajowe odgłosy chłopaków wracających do domu.
-Tylko teraz patrz.- Powiedziała Amber wstając.
-No patrzę, patrzę… -Byłam ciekawa czy ostatecznie nie stchórzy. Ja tam bym stchórzyła.
-Hej dziewczy…-Zaczął Duff, ale nie zdążył pokończyć, bo Amber z wielkim zaangażowaniem  zaczęła go całować. Nie wierzyłam własnym oczom. Nie zdziwiłabym się jakbym siedziała z otwartą buzią.
-Sorry, ale muszę już lecieć.-Szybko rzuciła, jak już oderwała się od blondyna, zdążyła jeszcze do mnie mrugnąć i już jej nie było. Szalona.
-Eee co to było?- Zapytał Duff z miną jak by nie za bardzo wierzył, że to co się przed chwilą stało, miało miejsce w rzeczywistości, czy w jego marzeniach.
-Domyśl się.-Odpowiedziałam w uśmiechem wychodząc z salonu.


Nie za bardzo wiedziałam co ze sobą mam począć. Zresztą tak jak zawsze. Siedziałam właśnie na parapecie w kuchni , z nogami podciągniętym prawię pod brodę i wyglądałam przez okno. Praktycznie nic ciekawego się nie działo. Jakiś chłopak lekko chwiejnym krokiem szedł wzdłuż ulicy,  dwie, sądząc po wyglądzie prostytutki wsiadały do jakiegoś samochodu i co przykuło moją uwagę na oko mające z pięć lat dziecko siedzące na środku ulicy. Miało jasne, krótkie ale kręcone włosy i było ubrane w czerwone ogrodniczki i niebieską bluzeczkę. Nagle usłyszałam taki pisk opon, że aż mimowolnie zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam zobaczyłam jak samochód do którego przed chwilą wsiadały damy lekkich obyczajów zatrzymał się pół metra przed dzieckiem.
-Czyje jest to pierdolone dziecko!? – Głos kierowcy było wyraźnie słychać mimo że wszystkie okna były pozamykane.
Chciałam pomóc temu dziecku więc bez większego zastanowienia wybiegłam przed dom.
-Moje! I już je biorę, bardzo pana przepraszam za nie…- Wykrzyczałam już wolniejszym krokiem do dziecka. – Choć zejdziemy z ulicy, dobrze?
Dziecko z bardzo nieufną mino złapało mnie za rękę.
-Masz szczęście, że nie przejechałem tego bachora! Następnym razem pilnuj go!-Krzyknął już odjeżdżając.
Stałam teraz tak przed domem z dzieckiem kurczowo trzymającym mnie za rękę.
-Jak masz na imię? –Starałam się aby mój głos był spokojny.
-Andy, proszę panią. – W jego oczach było widać że jest nieufny co do mnie. Mądre dziecko.
-Gdzie jest twoja mamusia? Zgubiłeś się? – Zapytałam jakbym nie podejrzewała odpowiedzi.
-Tak, ale wiem jak wrócić do domu tylko ja nie chce tam teraz wracać…
-Dobrze, to może najpierw pójdziemy do mnie i dam ci coś do jedzenia i picia? –Zadałam pytanie i od razu ruszyłam w stronę domu.
Od razu zaprowadziłam go do kuchni i posadziłam na krześle przy stole. Z szafki wyjęłam  chleb, a w lodówce znalazłam jakąś szynkę.  Zrobiłam kromki i wstawiłam wodę na herbatę. Nie wiedziałam czy ją lubi, ale nie miałam nic więcej do wyboru, no chyba że miałabym mu dać kawę, albo piwo. Po paru minutach przed Andy’m postawiłam kromki i już studzoną herbatę. Mały jadł jak by od tygodni nie widział jedzenia. Ja stałam cały czas przy szafkach i czekałam aż skończy jeść i będę mogła go odprowadzić. Gdy mały kończył pierwszą kanapkę do kuchni w paradował uchachany jak zwykle Steven.
-Siemaneczko! Yyyy… Nie żeby coś, ale co tu robi to dziecko? Skąd je wytrzasnęłaś?
-Było na ulicy to je przygarnęłam. Będzie spało u mnie więc się nie martw. –Widząc minę Steven’a nie mogłam wytrzymać i zaczęłam się śmiać.- Nie no, chyba mi nie uwierzyłeś? Andy zje i odprowadzę go do domu.
-Pewnie że nie uwierzyłem. Aż taki to ja głupi nie jestem. – Odpowiedział. – Ale mi jeszcze nie odpowiedziałaś skąd je wytrzasnęłaś.
-Przecież ci mówiłam że był na ulicy…
-Proszę Panią, już zjadłem. – Usłyszałam ciszy, nieśmiały głosik.
-To idziemy do mamy. Mówiłeś że trafisz do domu, tak? To zaprowadzisz mnie?
-Dobrze… - W jego głosie na pewno nie było słychać radości z tego że wraca do domu.
-To daj rączkę i idziemy. – Chłopiec szybko zeskoczył z krzesła i złapał mnie za rękę.
-Ja i tak miałem iść do… eee…. centrum, więc może odprowadzę was? Co ty na to? –Zaproponował Steven.
-Spoko, to idziemy?
-Idziemy.


Szłam z Andy’m po zupełnie nie znanej mi dzielnicy L.A. i czułam że nigdy nie będę miała okazji ją poznać. Steven już dawno nas opuścił. Poszedł gdzieś za wielki wieżowiec. Byłam bardzo ciekawa jakie sprawy go tam sprowadzają, ale głupio mi będzie się o to pytać. 
-Proszę panią, ja mieszkam w tamtym domu. – Powiedział wskazując rączką.
Od razu spojrzałam w tamta stronę i stanęłam jak wryta. Chłopiec wskazał jedną z największych willi w tej dzielnicy.
-Coś się stało? – Zapytał lekko przestraszonym głosem.
-Nie, nie, nic. –Odpowiedziałam, delikatnie się do niego uśmiechając. Nagle poczułam że jego rączka wyślizguje się z mojej dłoni. Chłopiec bardzo szybko podbiegł do furtki i jak przystało na małego dżentelmena otworzył ją przede mną.  
Bez słowa weszłam do ogromnego, kolorowego ogrodu. Dróżka prowadząca do frontowych drzwi była wyłożona z idealnie białych płytek. Po bokach rosły różnokolorowe kwiaty.  Przed samymi drzwiami stała mała fontanna też złotego koloru.  Ominęłam ją ostrożnie, wiedząc że jakbym coś z tego ogrodu zepsuła to bym się nie wypłaciła do końca życia. Stanęłam przed drzwiami i  poczekałam aż Andy do mnie dojdzie. Gdy już stanął koło mnie zadzwoniłam dzwonkiem. Po dosłownie chwili drzwi mi otworzyła wyraźnie przestraszona, na oko sześćdziesięcioletnia kobieta. Szeroka wytrzeszczyła oczy gdy nas zobaczyła, po czym od razu przygarnęła do siebie Andy’ego i przytuliła.
-Aleś na wszystkich wystraszył Andy! Już pół Los Angeles cię szuka. Ale to już nieważne, ważne jest to że jesteś cały i zdrowy. Leć szybciutko do mamy. – Powiedziała przepuszczając go w drzwiach. – Pani go znalazła? Bardzo jesteśmy pani wdzięczni…
- Nie ma za co proszę panią. Nie mogłam go tak po prostu zostawić samego na ulicy. To ja już pójdę, do widzenia.
-Niech pani poczeka, pani Thompson na pewno chciałaby pani osobiście podziękować.  – Powiedziała z pogodnym uśmiechem.
-Nie, naprawdę nie chce przeszkadzać.
-Pani chyba sobie żartuje, nie ma gadania, zapraszam panią do środka. – Powiedziała nadal się uśmiechając.
-No dobrze, ale tylko na chwilkę.- Weszłam do ogromnego holu. Nade mną wsiał kryształowy żyrandol.  Po prawej stronie znajdowały się monumentalne śnieżnobiałe schody prowadzące na piętro.
-Zaprowadzę panią do salonu. – Zaproponowała mi i od razu ruszyła przed siebie.
Jeżeli stwierdziłam że hol jest ogromny to nie wiem co mogłabym powiedzieć o salonie. Na pewno był większy i to o dużo od całego hellhouse.
-Pani przyprowadziła Andy’ego? – Zapytała mnie uśmiechnięta  kobieta koło trzydziestki. Odpowiedziałam jej skinieniem głowy. – Bardzo pani dziękuje. Mąż pani też by podziękował, ale niestety nie mógł zwolnic się z pracy. Proszę podejść, usiąść sobie, ja nie gryzę. – Powiedziała ze szczerym uśmiechem. – Mogę się zapytać o pani imię?
-Jestem Amy i proszę  nie mówić do mnie per „pani”. Jestem po prostu Amy. – Przedstawiłam się siadając w fotelu.
-A więc Amy, jesteś z Los Angeles?
-Nie, dopiero niedawno się tutaj przeprowadziłam , do brata. – Nie chciałam powiedzieć skąd się przeprowadziłam żeby przez przypadek nie wydać się że to ja jestem tą poszukiwaną.
-Jak mniemam nie masz pracy? – Zapytała śmiało.
-Niestety nie mam.- Odpowiedziałam.
-To może byłabyś zainteresowana opieką Andy’m ? Pani Smith jest już starsza, nadal bardzo dobrze sobie radzi z opieką nad domem, ale niestety już z Andy’m nie daje sobie rady. – Pewnie widząc moją zdziwioną minę dodała. – Proponuje to pani, bo Andy z reguły jest bardzo nieufny wobec obcych. Nidy nie widziałam żeby odważył się chociażby przedstawić, a co dopiero dać się odprowadzić do domu.  Na początku mogłybyśmy się umówić na coś w rodzaju okresu próbnego. Przychodziłaby pani do nas w poniedziałki, wtorki, czwartki i piątki na godzinę ósmą i zostawała z nim tak do piętnastej po później ja już jestem w domu. I co pani na to?
-Ja… oczywiście że się zgadzam. – Odpowiedziałam strasznie zdziwiona, ale zadowolona.
-No to widzimy się w poniedziałek rano. – Wyczułam że to koniec tej rozmowy.
-Dobrze, no to ja już pójdę. Do widzenia.
-Poczekaj chwilę, to pan Brown cię odwiezie.  


Podczas wysiadania z eleganckiego mercedesa zauważyłam że przez okno przygląda mi się Saul ze zdziwioną miną. Drogę do drzwi pokonałam w podskokach. Gdy tylko weszłam usłyszałam pytanie mojego brata który wyszedł na korytarz.
-Nie żebym się czepiał, ale dlaczego przed chwilą przywiózł cię ktoś nowym mercedesem?
-Dostałam prace!