Następny rozdział, dodany po większej niż powinna być przerwie. Ja po prostu nie jestem w stanie pisać na jakieś tam terminy... I teraz jeszcze do was taką małą prośbę, a mianowicie. Jak już przeczytacie rozdział to skomentujcie. Komentarz nawet bardzo krótki, cieszy autora jak nie wiem co... A jak już nie macie czasu komentować to pod każdym rozdziale jest taka mała ankieta czy się podoba, czy nie...
Koniec tego pierdzielenia o niczym. Zapraszam o czytania....
-Jezu, Izzy… Oby to nie było nic poważnego.- Mówiłam prawie
niesłyszalnym szeptem.
Pamiętam że jak byłam mała zawsze chciałam przejechać się karetką. Teraz wiele bym dała żeby nie musieć. Siedziałam na obitym w jakiś biały materiał siedzeniu. W ogóle to wszystko w karetce było białe, albo jeszcze czerwone. Izzy leżał na łóżku z kółkami, przykryty jakąś folią.
Nagle poczułam mocne szarpnięcie i karetka się zatrzymała a ja mało co nie zjechałam z mojego siedzenia.
-Ja pierdolę, mogłam zapiąć te pasy… -mruknęłam.
-Słucham? Mówiła pani coś? – Zapytał się kierowca, a ja poczułam że sama nie wiedząc czemu strzeliłam buraka. Masakra, co się ze mną dzieje…
Z tyłu pojazdu otworzyły się drzwi i sanitariusz wysunął łóżko z Izzy’m. Od razu wyskoczyłam za nimi.
Karetka stanęła dosłownie przed samym wejściem do szpitala, więc nawet nie poczułam że wyszłam na dwór. Strasznie martwiłam się o bruneta. Miałam nadzieję, że to nie jest nic poważnego i że szybko się z tego wyliżę. Od razu po naszym wejściu do budynku szybkim krokiem podeszła do nas pielęgniarka z dużym notatnikiem.
-Co tutaj mamy?- Zapytałam dość obojętnym głosem.
-Nie wiemy dokładnie. Dziewczyna znalazła go na ulicy. Podejrzewamy przedawkowanie jakiegoś świństwa. – Odpowiedział jej sanitariusz.
-No to na drugie piętro z nim.- Zadecydowała.
Sanitariusz bez zbędnego gadania ruszył w stronę wind. Wsiedliśmy do najbliższej i ja od razu wcisnęłam przycisk z naklejoną dwójką. Mój przytomny towarzysz, spojrzał jakoś tak dziwnie to na mnie, to na Izzy’ego i uśmiechną się pod nosem. Nie wiem dlaczego mnie to tak strasznie zirytowało.
-Widzisz w tym coś śmiesznego? – Zapytałam trochę za bardzo wojowniczym tonem.
-Nie, tylko właśnie go rozpoznałem… - Zapewne miałam trochę zdezorientowaną minę, bo dodał. – To Izzy z tego Guns N’ Roses, tak? Właśnie wczoraj kupiłem ich płytę, zajebista jest!
Zrobiło mi się trochę głupio, że tak naskoczyłam na pierwszego spotkanego przeze mnie fana ich zespołu. Oczywiście wcześniej widziałam te laski tańczące pod sceną, ale nie brałam ich pod uwagę jako fanek. Bardziej jako… sezonówki.
-Eee sorry… -Przeprosiłam.
-Nie no, spoko. Często się spotykam z niezbyt miłymi członkami rodzin poszkodowanych… A tak w ogóle jestem Sam. –Przedstawił się ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Winda się zatrzymała, otworzyły się drzwi, a my wysiedliśmy. Sam, razem z nadal nieprzytomnym Izzy’m od razu ruszył w stronę chyba jakiegoś gabinetu, za zamkniętymi zielonkawymi drzwiami.
Chciałam z nimi tam wejść, ale ten poprosił mnie żebym została na korytarzu. Nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić usiadłam na ziemi. Usiadłabym na jakimś krześle, ale żadnego takowego tu nie było. Dopiero teraz zaczęłam się obawiać, że coś naprawdę złego stało się Izzy’emu. Jak na zawołanie wyobraziłam sobie go całego bladego, nieprzytomnego, przypiętego do wielu pikających aparatów.
Od zawsze, w takich sytuacjach miałam przed oczami najgorsze co mogło się wydarzyć. Strasznie tego nie lubiłam, ale też nie umiałam się tego oduczyć.
Nie wiem ile konkretnie tak siedziałam, ale dłużyło mi się to siedzenie niemiłosiernie. Nagle cisze przerwało skrzypienie otwieranych drzwi pod którymi siedziałam.
-Pani jest z tym brunetem, co niedawno go tutaj przywieziono? –Zapytał facet w białym fartuchu, a ja jak na zawołanie wstałam.
-Tak, co z nim panie doktorze? –Zapytałam licząc na dobre wieści.
-Miał bardzo dużo szczęścia, że pani tak szybko go znalazła. Gdyby leżał tak jeszcze z dwie, trzy godziny możliwe że musiałaby pani przyjeżdżać do kostnicy, a nie szpitala. – Tego się nie spodziewa łam. Wystarczyło by, żeby pani Thomson przyjechała z dwie godziny później, a ja bym się jeszcze bardziej wlekła, albo nie daj Boże w ogóle tamtędy nie przechodziła, to by Izzy’ego już z nami nie było.
-Wszystko dobrze? Bo zrobiła się pani strasznie blada… - Zapytał lekarz.
-Tak, tak… A już się ocknął? Mogę do niego wejść?
-Już jest przytomny, ale jeszcze nie można do niego wchodzić…
-Aha no to poczekam jeszcze- Odpowiedziałam zrezygnowanym głosem.
-A może chciałaby pani kogoś powiadomić że kolega jest w szpitalu?
-Nie… ale no w sumie, to mogłabym… - Miałam nadzieję że ktoś jest w domu i odbierze telefon.
-To zapraszam do recepcji. – Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć lekarz zniknął za drzwiami naprzeciwko. Rozejrzałam się wokoło i na końcu korytarza zobaczyłam podświetlony napis „Recepcja”. Przynajmniej nie będę musiała szukać. Tyle dzisiejszego szczęścia.
W recepcji powitała mnie sympatycznie wyglądająca babka koło czterdziestki. Wypełniała właśnie jakieś papiery.
-Mogłabym zadzwonić?- Zapytałam niepewnie.
-Tak, proszę…- Powiedziała podając mi aparat. Szybko wykręciłam odpowiedni numer, zarazem modląc się żeby ktoś odebrał. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał, no proszę was…, niech ktoś odbierze…
-Czego kurwa? –Usłyszałam skrzekliwy głos. Zaraz, skrzekliwy?
-Axl? –Zapytałam zdziwiona. –Wypuścili cię?
-A nie słychać? Ja pierdolę… Eee a kto mówi?
-Amy. –Nie chcąc żeby odłożył słuchawkę dodałam szybko. – Jestem z Izzy’m w szpitalu. Znalazłam go nieprzytom…
-W jakim? – Przerwał mi mój rozmówca. Przejął się? W sumie to jego przyjaciel leży właśnie w szpitalu…
-W jakim? Eee… - Z tej małej opresji wybawiła mnie miła pani z recepcji podając adres szpitalu w którym się znajduje, który później podałam Axl’owi.
-Jadę. –Krótko zakończył rozmowę.
Podziękowałam za telefon i poszłam z powrotem pod salę w której znajdował się Izzy. Lewo usiadłam, a z sali wyszła pielęgniarka. Popatrzyła na mnie tak jakby z współczuciem i poszła sobie. Nie wiedziałam co o tym mam myśleć. Co to miało być? Aż tak strasznie wyglądam? Co prawda siedziałam na ziemi jak jakiś lump, ale gdzie indziej miałabym siedzieć jak nie było tutaj nic więcej niż brudno białe ściany na których w dość krótkich odstępach wisiały plakaty informacyjne. Nie mając co robić przeczytałam ich treść. Każdy z nich przedstawiał powody różnych chorób.
Po paru minutach z Sali pod którą siedziałam wyjechał jakiś sprzęt medyczny. Troszkę się zdziwiłam i za razem przestraszyłam. To wszystko wyglądało jak „czyszczenie sali” po zgonie pacjenta, więc zaczepiłam kolejną wychodzącą zza drzwi pielęgniarkę. Ta szybko powiedziała że Izzy’ego przewieziono już do sali z numerem 14. Nie musiałam jej za bardzo szukać bo pomieszczenie które było naprzeciwko miało numer 7. Szybkim krokiem dotarłam do odpowiedniej sali. Cicho zapukałam i otworzyłam drzwi.
W środku znajdowało się tylko jedno łóżko w którym leżał Izzy. Od razu spojrzał w moją stronę i widać było że jest zaskoczony moja obecnością tutaj.
-Cześć, jak się czujesz? – Zapytałam podchodząc do jego łóżka.
-Cześć… Bywało gorzej… -Odpowiedział słabym głosem. – To ty mnie znalazłaś i tutaj przywiozłaś?
-Ja znalazłam, ale nie dosłownie przywiozłam… -Odpowiedziałam z uśmiechem. –Co mówił lekarz?
-Że potrzymają mnie jeszcze z tydzień i wypuszczą… Ale nie wiem po co… Przecież nic takiego się nie stało.
-Nie przesadzaj, jak cię tutaj trzymają to raczej maja powód… - Stwierdziłam fakt. - Choć w sumie w tych czasach to nic nie jest pewne.
-Święta prawda, młoda…
-Czy ja dobrze słyszałam? Powiedziałeś na mnie młoda? – Oburzyłam się. Widząc jego kiwanie potwierdzające kiwanie głowa dodałam. – Znalazł się stary…
-No wiesz, ja już w podeszłym wieku jestem… -Zażartował.
-Co to do cholery ma być?! Służba zdrowia czy jakiś burdel?! – Tych krzyków nie da razy było nie poznać. Oznaczały one że pan Rose dotarł już do szpitala i robi tutaj awantury. Oprócz krzyków rudego było słychać jeszcze jakieś krzyki. Pewnie pielęgniarek.
- No nareszcie! -Powiedział Axl wchodząc do sali. –I co znowu przesadziłeś?
-Wypuścili cię? –Zapytał brunet ignorując wcześniej zadane mu pytanie. – Przyznała się że kłamała?
-No jak widać… -Powiedział rozkładając ramiona . – Przed wami szanowny Axl Rose.
-Kurwa, nie rób sobie jaj. –Powiedział z lekkim wyrzutem w głosie Izzy. – Tylko odpowiedz na pytanie.
-Chyba nie, nie wiem… - Pewnie widząc minę Izzy’ego dodał. - Jakaś babka, która przedstawiła mi się jako mój adwokat, wynegocjowała z prokuratorem moje zwolnienie.
- Eee to ja może nie będę wam przeszkadzać i poczekam na korytarzu? – Zaproponowałam.
-Dobry pomysł… - A ja już myślałam że zrobił się uprzejmiejszy wobec mnie, ale przynajmniej teraz mnie zauważa.
Bez słowa wyszłam na korytarz i tym razem usiadłam na twardym, plastikowym krzesełku. Koło niego stało coś w rodzaju stolika na którym znajdowały się jakieś gazety. Wzięłam pierwsza lepszą która wpadła mi w rękę i otworzyłam na pierwszej stronie. Znajdowała się na niej spis treści który nie zapowiadał się obiecująco, ale nie chcąc się nudzić zaczęłam wszystko po kolei czytać.
Gdy byłam przy czwartym, albo piątym artykule, gdzie każdy z nich był praktycznie o niczym z sali wyszedł Axl.
-No to co idziemy? –Zapytał. Zapytał normalnie, a można nawet powiedzieć że był wobec mnie miły.
-Eeee? – Zupełnie nie wiedziałam co mu mam odpowiedzieć .
-Izzy poszedł spać , więc nie masz po co tu siedzieć. – Wytłumaczył.
-Aaa, no to dobra, idziemy…- Bez żalu, że nie dokończyłam czytać, odłożyłam gazetę i wstałam.
Pamiętam że jak byłam mała zawsze chciałam przejechać się karetką. Teraz wiele bym dała żeby nie musieć. Siedziałam na obitym w jakiś biały materiał siedzeniu. W ogóle to wszystko w karetce było białe, albo jeszcze czerwone. Izzy leżał na łóżku z kółkami, przykryty jakąś folią.
Nagle poczułam mocne szarpnięcie i karetka się zatrzymała a ja mało co nie zjechałam z mojego siedzenia.
-Ja pierdolę, mogłam zapiąć te pasy… -mruknęłam.
-Słucham? Mówiła pani coś? – Zapytał się kierowca, a ja poczułam że sama nie wiedząc czemu strzeliłam buraka. Masakra, co się ze mną dzieje…
Z tyłu pojazdu otworzyły się drzwi i sanitariusz wysunął łóżko z Izzy’m. Od razu wyskoczyłam za nimi.
Karetka stanęła dosłownie przed samym wejściem do szpitala, więc nawet nie poczułam że wyszłam na dwór. Strasznie martwiłam się o bruneta. Miałam nadzieję, że to nie jest nic poważnego i że szybko się z tego wyliżę. Od razu po naszym wejściu do budynku szybkim krokiem podeszła do nas pielęgniarka z dużym notatnikiem.
-Co tutaj mamy?- Zapytałam dość obojętnym głosem.
-Nie wiemy dokładnie. Dziewczyna znalazła go na ulicy. Podejrzewamy przedawkowanie jakiegoś świństwa. – Odpowiedział jej sanitariusz.
-No to na drugie piętro z nim.- Zadecydowała.
Sanitariusz bez zbędnego gadania ruszył w stronę wind. Wsiedliśmy do najbliższej i ja od razu wcisnęłam przycisk z naklejoną dwójką. Mój przytomny towarzysz, spojrzał jakoś tak dziwnie to na mnie, to na Izzy’ego i uśmiechną się pod nosem. Nie wiem dlaczego mnie to tak strasznie zirytowało.
-Widzisz w tym coś śmiesznego? – Zapytałam trochę za bardzo wojowniczym tonem.
-Nie, tylko właśnie go rozpoznałem… - Zapewne miałam trochę zdezorientowaną minę, bo dodał. – To Izzy z tego Guns N’ Roses, tak? Właśnie wczoraj kupiłem ich płytę, zajebista jest!
Zrobiło mi się trochę głupio, że tak naskoczyłam na pierwszego spotkanego przeze mnie fana ich zespołu. Oczywiście wcześniej widziałam te laski tańczące pod sceną, ale nie brałam ich pod uwagę jako fanek. Bardziej jako… sezonówki.
-Eee sorry… -Przeprosiłam.
-Nie no, spoko. Często się spotykam z niezbyt miłymi członkami rodzin poszkodowanych… A tak w ogóle jestem Sam. –Przedstawił się ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Winda się zatrzymała, otworzyły się drzwi, a my wysiedliśmy. Sam, razem z nadal nieprzytomnym Izzy’m od razu ruszył w stronę chyba jakiegoś gabinetu, za zamkniętymi zielonkawymi drzwiami.
Chciałam z nimi tam wejść, ale ten poprosił mnie żebym została na korytarzu. Nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić usiadłam na ziemi. Usiadłabym na jakimś krześle, ale żadnego takowego tu nie było. Dopiero teraz zaczęłam się obawiać, że coś naprawdę złego stało się Izzy’emu. Jak na zawołanie wyobraziłam sobie go całego bladego, nieprzytomnego, przypiętego do wielu pikających aparatów.
Od zawsze, w takich sytuacjach miałam przed oczami najgorsze co mogło się wydarzyć. Strasznie tego nie lubiłam, ale też nie umiałam się tego oduczyć.
Nie wiem ile konkretnie tak siedziałam, ale dłużyło mi się to siedzenie niemiłosiernie. Nagle cisze przerwało skrzypienie otwieranych drzwi pod którymi siedziałam.
-Pani jest z tym brunetem, co niedawno go tutaj przywieziono? –Zapytał facet w białym fartuchu, a ja jak na zawołanie wstałam.
-Tak, co z nim panie doktorze? –Zapytałam licząc na dobre wieści.
-Miał bardzo dużo szczęścia, że pani tak szybko go znalazła. Gdyby leżał tak jeszcze z dwie, trzy godziny możliwe że musiałaby pani przyjeżdżać do kostnicy, a nie szpitala. – Tego się nie spodziewa łam. Wystarczyło by, żeby pani Thomson przyjechała z dwie godziny później, a ja bym się jeszcze bardziej wlekła, albo nie daj Boże w ogóle tamtędy nie przechodziła, to by Izzy’ego już z nami nie było.
-Wszystko dobrze? Bo zrobiła się pani strasznie blada… - Zapytał lekarz.
-Tak, tak… A już się ocknął? Mogę do niego wejść?
-Już jest przytomny, ale jeszcze nie można do niego wchodzić…
-Aha no to poczekam jeszcze- Odpowiedziałam zrezygnowanym głosem.
-A może chciałaby pani kogoś powiadomić że kolega jest w szpitalu?
-Nie… ale no w sumie, to mogłabym… - Miałam nadzieję że ktoś jest w domu i odbierze telefon.
-To zapraszam do recepcji. – Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć lekarz zniknął za drzwiami naprzeciwko. Rozejrzałam się wokoło i na końcu korytarza zobaczyłam podświetlony napis „Recepcja”. Przynajmniej nie będę musiała szukać. Tyle dzisiejszego szczęścia.
W recepcji powitała mnie sympatycznie wyglądająca babka koło czterdziestki. Wypełniała właśnie jakieś papiery.
-Mogłabym zadzwonić?- Zapytałam niepewnie.
-Tak, proszę…- Powiedziała podając mi aparat. Szybko wykręciłam odpowiedni numer, zarazem modląc się żeby ktoś odebrał. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał, no proszę was…, niech ktoś odbierze…
-Czego kurwa? –Usłyszałam skrzekliwy głos. Zaraz, skrzekliwy?
-Axl? –Zapytałam zdziwiona. –Wypuścili cię?
-A nie słychać? Ja pierdolę… Eee a kto mówi?
-Amy. –Nie chcąc żeby odłożył słuchawkę dodałam szybko. – Jestem z Izzy’m w szpitalu. Znalazłam go nieprzytom…
-W jakim? – Przerwał mi mój rozmówca. Przejął się? W sumie to jego przyjaciel leży właśnie w szpitalu…
-W jakim? Eee… - Z tej małej opresji wybawiła mnie miła pani z recepcji podając adres szpitalu w którym się znajduje, który później podałam Axl’owi.
-Jadę. –Krótko zakończył rozmowę.
Podziękowałam za telefon i poszłam z powrotem pod salę w której znajdował się Izzy. Lewo usiadłam, a z sali wyszła pielęgniarka. Popatrzyła na mnie tak jakby z współczuciem i poszła sobie. Nie wiedziałam co o tym mam myśleć. Co to miało być? Aż tak strasznie wyglądam? Co prawda siedziałam na ziemi jak jakiś lump, ale gdzie indziej miałabym siedzieć jak nie było tutaj nic więcej niż brudno białe ściany na których w dość krótkich odstępach wisiały plakaty informacyjne. Nie mając co robić przeczytałam ich treść. Każdy z nich przedstawiał powody różnych chorób.
Po paru minutach z Sali pod którą siedziałam wyjechał jakiś sprzęt medyczny. Troszkę się zdziwiłam i za razem przestraszyłam. To wszystko wyglądało jak „czyszczenie sali” po zgonie pacjenta, więc zaczepiłam kolejną wychodzącą zza drzwi pielęgniarkę. Ta szybko powiedziała że Izzy’ego przewieziono już do sali z numerem 14. Nie musiałam jej za bardzo szukać bo pomieszczenie które było naprzeciwko miało numer 7. Szybkim krokiem dotarłam do odpowiedniej sali. Cicho zapukałam i otworzyłam drzwi.
W środku znajdowało się tylko jedno łóżko w którym leżał Izzy. Od razu spojrzał w moją stronę i widać było że jest zaskoczony moja obecnością tutaj.
-Cześć, jak się czujesz? – Zapytałam podchodząc do jego łóżka.
-Cześć… Bywało gorzej… -Odpowiedział słabym głosem. – To ty mnie znalazłaś i tutaj przywiozłaś?
-Ja znalazłam, ale nie dosłownie przywiozłam… -Odpowiedziałam z uśmiechem. –Co mówił lekarz?
-Że potrzymają mnie jeszcze z tydzień i wypuszczą… Ale nie wiem po co… Przecież nic takiego się nie stało.
-Nie przesadzaj, jak cię tutaj trzymają to raczej maja powód… - Stwierdziłam fakt. - Choć w sumie w tych czasach to nic nie jest pewne.
-Święta prawda, młoda…
-Czy ja dobrze słyszałam? Powiedziałeś na mnie młoda? – Oburzyłam się. Widząc jego kiwanie potwierdzające kiwanie głowa dodałam. – Znalazł się stary…
-No wiesz, ja już w podeszłym wieku jestem… -Zażartował.
-Co to do cholery ma być?! Służba zdrowia czy jakiś burdel?! – Tych krzyków nie da razy było nie poznać. Oznaczały one że pan Rose dotarł już do szpitala i robi tutaj awantury. Oprócz krzyków rudego było słychać jeszcze jakieś krzyki. Pewnie pielęgniarek.
- No nareszcie! -Powiedział Axl wchodząc do sali. –I co znowu przesadziłeś?
-Wypuścili cię? –Zapytał brunet ignorując wcześniej zadane mu pytanie. – Przyznała się że kłamała?
-No jak widać… -Powiedział rozkładając ramiona . – Przed wami szanowny Axl Rose.
-Kurwa, nie rób sobie jaj. –Powiedział z lekkim wyrzutem w głosie Izzy. – Tylko odpowiedz na pytanie.
-Chyba nie, nie wiem… - Pewnie widząc minę Izzy’ego dodał. - Jakaś babka, która przedstawiła mi się jako mój adwokat, wynegocjowała z prokuratorem moje zwolnienie.
- Eee to ja może nie będę wam przeszkadzać i poczekam na korytarzu? – Zaproponowałam.
-Dobry pomysł… - A ja już myślałam że zrobił się uprzejmiejszy wobec mnie, ale przynajmniej teraz mnie zauważa.
Bez słowa wyszłam na korytarz i tym razem usiadłam na twardym, plastikowym krzesełku. Koło niego stało coś w rodzaju stolika na którym znajdowały się jakieś gazety. Wzięłam pierwsza lepszą która wpadła mi w rękę i otworzyłam na pierwszej stronie. Znajdowała się na niej spis treści który nie zapowiadał się obiecująco, ale nie chcąc się nudzić zaczęłam wszystko po kolei czytać.
Gdy byłam przy czwartym, albo piątym artykule, gdzie każdy z nich był praktycznie o niczym z sali wyszedł Axl.
-No to co idziemy? –Zapytał. Zapytał normalnie, a można nawet powiedzieć że był wobec mnie miły.
-Eeee? – Zupełnie nie wiedziałam co mu mam odpowiedzieć .
-Izzy poszedł spać , więc nie masz po co tu siedzieć. – Wytłumaczył.
-Aaa, no to dobra, idziemy…- Bez żalu, że nie dokończyłam czytać, odłożyłam gazetę i wstałam.
-Jak tam?- Pytanie Axl’a wyrwało mnie z zadumy. Zdążyliśmy już wyjść ze szpitala i szliśmy
właśnie dość ruchliwa ulicą. Popatrzyłam na niego kompletnie zdziwiona. Jak
dotąd szliśmy w zupełniej ciszy i nic nie zapowiadało, że to się zmieni. W
końcu Axl, jak dotąd w moim towarzystwie zachowywał się jak by mnie nie było.
-Spoko… Mogę cię o coś zapytać? –Poczekałam aż się zgodzi i dokończyłam.- Dlaczego jesteś dla mnie uprzejmy? Wcześniej trochę inaczej się wobec mnie zachowywałeś…
-Yyy, można powiedzieć że zmieniłem wobec ciebie nastawienie za czyimś wstawiennictwem…
Nie spodziewałam się że istnieje ktoś, kto jest w stanie jakkolwiek wpłynąć na Axl’a. Bez dwóch zdań będę musiała temu komuś podziękować.
-Spoko… Mogę cię o coś zapytać? –Poczekałam aż się zgodzi i dokończyłam.- Dlaczego jesteś dla mnie uprzejmy? Wcześniej trochę inaczej się wobec mnie zachowywałeś…
-Yyy, można powiedzieć że zmieniłem wobec ciebie nastawienie za czyimś wstawiennictwem…
Nie spodziewałam się że istnieje ktoś, kto jest w stanie jakkolwiek wpłynąć na Axl’a. Bez dwóch zdań będę musiała temu komuś podziękować.