sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 16

Znowu nie dodałam za szybko tego rozdziału, ale za to jest on dużo dłuższy od poprzednich. Zaczęły się wakacje, a więc i zaczął się luz i chyba wszyscy mają więcej czasu. Może dzięki temu uda mi się dodać następny rozdział szybciej niż te ostatnie.
Jak przeczytacie to napiszcie chociaż dwa słowa. To dla mnie bardzo dużo znaczy.
Zapraszam do czytania i komentowania ;D
P.S. Zmieniłam troszkę wygląda tego bloga... W komentarzach piszcie co o nim myślicie. 




Zamieszanie to chyba za słabe określenie tego co się teraz tutaj działo. Wszyscy biegali od jednych drzwi do drugich, krzyczeli na siebie nawzajem. Ja siedziałam w takim jakby salonie, czyli pomieszczeniu gdzie stały dwie kanapy i stolik niby do kawy. Nagle z tłumu ludzi znajdujących się na korytarzu wyłonił się Alan, menager chłopaków.
-Amy, ratuj! –Zaczął.- Axl siedzi w garderobie i nie chce tam ani nikogo wpuścić, ani wyjść. Już chyba wszyscy próbowali. Może tobie uda się go namówić, na to lub na to… Najlepiej by było na to drugie, bo za dziesięć minut mają być na scenie!
-Ale wiesz Alan, my nie mamy jakiś tam super kontaktów…- Powiedziałam niepewnie.
-Ale ciebie toleruję. Musisz spróbować! – Odpowiedział już chyba na maksa zdenerwowany.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko wstałam przeciągając się i ruszyłam w stronę jego garderoby. Po drodze „otarło się” o mnie parę osób. Gdy już stanęłam przed drzwiami lekko zapukałam. Nikt nie odpowiadał więc spróbowałam jeszcze raz, tylko mocniej. Nadal nikt mi nie opowiadał.
-Axl… To ja, Amy. Proszę, wpuść mnie do środka… - Poprosiłam w miarę cicho, ale usłyszał mnie, ponieważ zaraz usłyszałam, że otworzył drzwi. Po cichu weszłam do środka. W środku zastałam siedzącego na kanapie i patrzącego na podłogę Axl’a.
-Co się stało? – Zapytałam siadając koło niego. – Dlaczego nie jesteś jeszcze pod wejściem na scenę?
-Bo wiesz, ja nie wiem czy tego chcę… - Odpowiedział prawie szeptem.
-Ale… Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałam. Nie wiesz czy chcesz wejść na scenę?- Zapytałam. Nic mi nie odpowiedział, więc stwierdziłam, że dobrze myślałam. – Ale dlaczego, przecież myślałam, że to jest twoje marzenie…
-No bo jest. Tylko….- Urwał w pół zdania.
-Tylko…- Próbowałam go zachęcić do dokończenia.
-Bo wiesz, to jest moje największe marzenie. Tylko ja nie wiem czy chcę żeby ono się spełniło. Dziwne co nie? Człowiek całym sobą dąży do spełnienia marzenia, a jak jest już tak blisko to nie jest pewny czy tego chcę.  Marzenia są piękne, ale dopóki się ich nie zrealizuję. Rozumiesz mnie?
-Rozumiem, a przynajmniej mi się tak wydaje. –Odpowiedziałam. – Ale wiesz, nie warto się poddawać, tyle pracowałeś żeby teraz być w tym miejscu i będziesz żałować, jeżeli  nie wykorzystasz tej szansy. A jeżeli chodzi o marzenie, to zawsze możesz sobie wymyślić nowe, lepsze… - Skończyłam i opowiadała mi tylko względna cisza. Względna, ponieważ cały czas było słychać sztab ludzi kręcących się po korytarzu, pokrzykujących na siebie. W końcu postanowiłam ją przerwać i zapytałam cicho.
-To co wychodzisz na scenę zrobić show?
-Tak. Nie mogę się poddać, jakimś tam bezsensownym… Tylko nie mów nikomu o tej rozmowie, ok? Niech nadal myślą, że jestem nieczułym chujem. – Poprosił.
-Pewnie, nikt się nie dowie. –Odpowiedziałam z uśmiechem. –Idziemy?
Nie odpowiedział mi, ale od razu wstał i wyszedł, a ja za nim. Na korytarzu spotkaliśmy resztę chłopaków, którzy patrzyli na mnie jak na jakiegoś cudotwórcę. Axl nawet się przy nich nie zatrzymał, tylko od razu wpadł na scenę krzycząc.
-You know where you are? You're in the jungle baby, you're gonna die!
Lekko zaskoczona reszta zespołu od razu weszła na scenę, co spowodowało ogromne poruszenie na widowni. Nie minęła nawet połowa pierwszej piosenki podszedł do mnie Alan, a ja zupełnie nie zwracając na niego uwagi oglądałam co się dzieje na scenie.
-Coś ty mu zrobiła, że wyszedł?- Zapytał mnie Alan próbując przekrzyczeć odgłosy sceny.
Zupełnie nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, bo w końcu prawie nic nie zrobiłam. Tylko go wysłuchałam, starałam się zrozumieć i to wystarczyło. A może właśnie tego potrzebował?
-Wiesz Alan, ja po prostu go słuchałam, a ty pewnie tylko nawrzeszczałeś, że ma wychodzić. Człowiek ma uczucia. Czasami potrzebuje trochę czasu, żeby wszystko ogarnąć, a ty wszystkich tylko wiecznie pośpieszasz. Dla ciebie liczy się tylko to, żeby wszystko było ok, bo inaczej dostaniesz mniej forsy. – Wyrzuciłam mu prosto w twarz. Mężczyzna zrobił się cały czerwony na twarzy i niebezpiecznie się do mnie zbliżył.
-Kim ty jesteś, żeby mówić mi takie rzeczy?!- Powiedział łapiąc mnie mocno za nadgarstki, co spowodowało dość duży ból. Mimo mojej woli od oczy zaczęły mi powili napływać łzy. Spojrzałam mu prosto w oczy, w których była widoczna straszliwa złość. Nie wiele myśląc nad tym co robię z całej siły zdzieliłam go kopniakiem w kroczę. Ten puścił mnie, odsunął się i złapał za bolące miejsce. Popatrzył na mnie z nienawiścią w oczach.
-Jeszcze tego pożałujesz ty suko! – Zagroził mi i wyszedł na dwór przez drzwi ewakuacyjne.  Ja udając, że nic się nie stało wróciłam do oglądania koncertu, ale w głowie wciąż wracałam do tego co się stało zaledwie minutę temu. Dlaczego on tak zareagował na te parę słów? A może ja naprawdę powiedziałam za dużo? Może powinnam to wszystko zachować dla siebie? Zadawałam sobie pytania, praktycznie nie odpowiadając na nie. W pewnym momencie postanowiłam się ogarnąć i zupełnie nie przejmować się niczym, tylko oglądać co się dzieje na scenie.


-I co, jak nam poszło? – Zapytał Saul, przytulając mnie lekko.
-No wiecie, nie było aż tak tragicznie… - Zażartowałam, ale chyba wszyscy wzięli to na serio, bo jakoś dziwnie na mnie popatrzyli. – No przecież wiecie, że żartowałam, co nie? Byliście znakomici, naprawdę!
-No i taki opinie mają być!- Zawołał Steven.- A ty Alan, co jesteś taki jakiś niekonieczny?
Alan nic nie odpowiedział tylko popatrzył w naszą stronę i pokazał nam środkowy palc. Wszyscy na to jego zachowanie zaczęliśmy się śmiać.
-Koś tutaj nie ma humoru…- Skomentował to Duff.- Dobra, koniec tego pierdolamento! Zbieramy swoje manatki i ruszamy na poszukiwanie jakiegoś baru.


-Daj mi tego Daniels’a!- Poprosiłam, a właściwie zażądałam od mojego brata, lekko chwiejnie próbując odebrać mu butelkę.
-Nie uważasz, już za dużo wypiłaś? – Przyganiał kocioł, garnkowi. Sam ledwo co się trzymał, a mi robił jakieś wymówki. Może i miał troszkę rację, ale w tej chwili nie miałam ochoty się nad tym  zastanawiać.
-Dawaj mi ją i nie marudź!- Nadal walczyłam o swoje i nie zamierzałam się poddać, wiec gdy Saul nie reagował na moje prośby, wstałam, wyrwałam mu butelkę z dłoni i zaczęłam łapczywie pić. Ten chciał mi wyrwać ja z rąk, czego skutkiem była moja, całkiem mokra koszulka. Od dziecka nie lubiłam chodzić w mokrych ubraniach, więc nie wiele myśląc zabrałam się za ściąganie przeszkadzającej mi części mojego ubioru.
-E, e młoda! Ty przypadkiem nie uważasz, że lekko przesadzasz?- Zapytał mnie mój kochany braciszek, przytrzymując moja koszulkę na moim ciele.
-No co chcesz ode mnie?! –Zapytałam oburzona. – Przecież nikogo nie obchodzi czy jestem w samym staniku, czy nawet bez…
-Mnie to obchodzi! – Powiedział ledwo słyszalnym głosem. –Siadaj spokojnie i nic nie kombinuj już!
-Już dobrze, dobrze. – Wymamrotałam siadając.  Po chwili oglądania całkiem interesującej podłogi, zainteresowałam się naszym towarzystwem. Steven z Duff’em gdzieś zniknęli. Nieprzytomny Axl leżał praktycznie pod stołem, a Izzy siedział w miarę ogarnięty. Chyba w sumie najbardziej ogarnięty z nas wszystkich, co było naprawdę zadziwiające.
Nagle poczułam bardzo mocną potrzebę rozmowy, potrzebę gadania.
-A wiecie, że ja wszystkich nienawidzę?-Zaczęłam. – Naprawdę, wszystkich. Jak bym mogła, to pojechałabym gdzieś… w chuj daleko. Jak najdalej od wszystkich… - Złapałam paczkę papierosów i wyjęłam z niej jednego.  Wsadziłam go do ust i zorientowałam się, że nie mam czym go zapalić. –Macie ognia? Po co się pytam, na pewno macie…
Izzy rzucił do mnie zapalniczkę, ale oczywiście jej nie złapałam, a ta wylądowała w moim dekolcie.  Nic nie mówiąc wyjęłam ją i zapaliłam papierosa. Wyjęłam go z ust, przyjrzałam się niemu dokładnie i mocno się zaciągnęłam. Chyba za mocno, bo od razu nadeszły mi do oczu łzy i zaczęłam się lekko dusić. Saul od razu ruszył mi na ratunek, ale ja go lekko odepchnęłam.
-Nie przesadzaj, jeszcze żyję… - Powiedziałam zaciągając się po raz kolejny.- Jakie to świństwo jest niedobre…- Stwierdziłam.
-To po co palisz? –Odezwał się po raz pierwszy od długiego czasu Izzy.
-Nie wiem. – Odpowiedziałam i wpadłam na znakomity pomysł, żeby spróbować zagasić papierosa na ręce. Poczekałam aż moje towarzystwo przestanie tymczasowo zwracać na mnie uwagę i zaczęłam raz po razie się dotykać palącą się częścią papierosa.  Troszkę bolało, ale nie wiem dlaczego mnie do tego ciągnęło.  W końcu zdecydowałam się zgasić już do końca tego papierosa na ramieniu lecz niestety Izzy mi w tym przeszkodził.
-Pojebało Cię?! – Zapytał normalnie go gasząc. – Coś ty sobie zrobiła… - Powiedział oglądając całą moją rękę, teraz pełną od czerwonych ran po poparzeniach.
- Mała dostawa! – Krzyknął Steven, który wrócił z Duff’em trzymając butelki.
-A gdzie nasz Slash? – Zappytał Duff siadając. Dopiero teraz zauważyłam brak mojego brata. Musiał gdzieś pójść jak byłam zajęta papierosem.
-No to mamy dodatkową butelkę! – Zawołał ucieszony Adler.
-Już nie macie. – Odpowiedziałam zabierając jedna butelkę. Jakimś sposobem udało mi się ją otworzyć i zajęłam się opróżnianiem jej.  Jak byłam przy połowie lekko się zakrztusiłam, ale nadal dzielnie piłam.
-Ty, dobra jest…- Skomentował moje zachowanie Steven. – Ile ona już wypiła?
-No tego jak do końca wypije i półtora Nightrain’a… - Odpowiedział mu Izzy po czym dodał. – Będzie kac gigant.


Obudził mnie straszny ból. Ból dosłownie wszystkiego. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam . Wydawało mi się, że boli mnie każda część ciała, każdy mięsień, nerw…  Leniwie otworzyłam oczy. Nadal się znajdowałam w tym barze. Pierwsze co przeszło mi przez myśl to, to że zostawili mnie w nim, ale przecież siedziałam przytulona do kogoś, na czyiś kolanach. Tym kimś okazał się śpiący Izzy. Lekko się zmieszałam tą sytuacją. Nerwowo rozejrzałam się dookoła. Axl nadal leżał pod stołem, Steven i Duff spali koło nas, a Slash’a nigdzie nie było.  Rozum sugerował mi żebym zeszła z Izzy’ego i poszła go szukać, ale było mi tak wygodnie. Oczywiście pomijając dyskomfort z wiązany z wszystkimi bólami. W końcu zdecydowałam się na to i powoli, delikatnie by go nie obudzić wstawałam. Niestety nie udało mi się to, bo gdy tylko wstałam usłyszałam pytanie.
-Gdzie idziesz? – Zapytał siadając jak myślę wygodniej.
-Szukać Saul’a. – Odpowiedziałam trzymając się za bolącą głowę.
-Kac?- Zapytał.
-A jak myślisz?- Odpowiedziałam. – Nigdy nie będę już pić. Zobaczysz!
-Tak zawsze się mówi. – Zakpił. – A jak tam twoja ręka? Boli?
-Wszystko mnie boli. – Odpowiedziałam oglądając swoją rękę. – Boże! Co mi się stało?
Cała moja lewa ręka była w czerwonych bąblach., które przy dotyku strasznie bolały.
-Gasiłaś sobie na ręce papierosa… To ty nie pamiętasz? – Zapytał znowu podkpiwając.
-Nie no coś tam pamiętam… Nie wszystko, ale coś. – Powiedziałam, po czym szybko dodałam. – Co takiego jeszcze wyprawiałam?
Nie doczekałam się odpowiedzi, bo wrócił do nasz mój kochany brat.
-Widzę, że już część towarzystwa, obudzona. – Rozejrzał się po pozostałej części. – Trzeba ich obudzić, musimy wracać do hotelu, bo Alan zaraz wyjdzie z siebie i tu po nas przyjedzie.
-Jak przyjedzie po nas? – Zapytał Izzy budząc Steven’a. – Skąd wie, że tu jesteśmy?
-Zdążył już obdzwonić wszystkie bary w mieście. Dlatego mnie obudzili. Zbieramy się! – Zarządził, gdy Duff tez już w miarę ogarniał.
Bez problemu udało nam się wyjść z baru, a na dworze spotkał nas skwar i mnóstwo ludzi.
-Eee która może być godzina? – Zapytał zdezorientowany Duff.
- Koło czwartej. – Odpowiedział mu Saul, zatrzymując taksówkę.
Jej kierowca nie był zbyt zadowolony, że do taksówki weszło pięć osób, ale chyba kierował się zasadą klient nasz pan, bo nie wywalił nas z niej. Dobrze, że do hotelu było nie daleko i nie staliśmy w jakimś wielkim korku , bo byśmy się ugotowali w aucie. Gdy udało nam się z niego wysiąść po hotelem zorientowałam się, że brakuje nam kogoś.
-Nie chce nic mówić, ale zapomnieliśmy o śpiącym pod stołem Axl’u. – Powiedziałam do Saul’a płacącemu za naszą jazdę taksówkarzowi. – Który pewnie nie zna nazwy hotelu…
-Dobrze, wrócę po niego.- Powiedział ciężko wzdychając.


Na dole w recepcji dostaliśmy klucze do naszych pokoi i powiedziano nam, że nasze rzeczy już tam się znajdują. Bez zbędnych rozmów z recepcjonistką udaliśmy się do windy, ponieważ nasze pokoje były na siódmym piętrze. W windzie grała jakaś denna muzyczka, która powodowała, że cisza miedzy nami wydawała się, przynajmniej dla mnie drażniąca. Nie wiedząc co mam zrobić z rękoma, bezsensownie obracałam w nich kluczyk z wyrytym na nim numerkiem 324. Gdy dojechaliśmy na odpowiednie piętro nadal bez słów rozeszliśmy się po pokojach.  Pierwsze co zrobiłam po wejściu do niego to ruszyłam do łazienki, by wziąć prysznic. Zimna woda powodowała mocne dreszcze, ale za to dzięki niej czułam się lepiej.  Po niespełna dziesięciu minutach  wyszłam, zawinęłam się w ręcznik i poszłam do pokoju przebrać się w czyste ubrania. Przebrawszy się, rzuciłam się na łóżko i starałam się zasnąć, mając nadzieję, że to zmniejszy ból. Leżąc zastanawiałam się co jeszcze robiłam w barze, a tego nie pamiętam.  W końcu postanowiłam pójść do Izzy’ego i się go o to zapytać. Szybko podniosłam się i bez zamykania drzwi wyszłam z pokoju. Teraz zostało mi tylko zgadnąć w które drzwi mam zapukać.  Postanowiłam zapukać w pierwsze po prawej i najwyżej potem przeprosić kogoś, że przeszkadzam.  Na moje szczęście od razu dobrze trafiłam.
-Ja tylko na chwilkę. – Zaczęłam.
-Spoko, wejdź… - Zaprosił mnie do środka i przepuścił w drzwiach.
-Ja chciałam tylko się zapytać czy wczoraj, no i dzisiaj zrobiłam coś, co mogę żałować…
-Zależy, czego zamierzasz żałować… - Odpowiedział.