wtorek, 16 września 2014


I jak zwykle zwaliłam. Tak, wiem – obiecywałam. Strasznie się teraz z tym czuje, ale niestety muszę powiedzieć, że się nie wyrobiłam.
A miał to być taka ładna data dodanie tego rozdziału, no ale trudno.
A więc, nie wyrobiłam się z napisaniem tego rozdziału. Nie mam weny, nie mam pomysłu, a nie chce by był on wymuszony, ponieważ wtedy później będę żałować, że spaliłam dany temat itp.
A więc jeszcze raz przepraszam.


A ten post dodaje ponieważ właśnie dzisiaj mój blog kończy 2 lata. Te dwa lata tak szybko mi minęły że aż szok. A tak niedawno czytałam blogi innych dziewczyn i chciałam też w końcu coś pisać.
Tak, wiem. Inne blogi w takim czasie już maja  po 50 rozdziałów, albo i nawet w tym czasie się skończyły, ale ja bardzo się cieszę, że mój blog nie był owocem mojego słomianego zapału. Rzadko dodaję, ale cały czas pamiętam o tym blogu i staram się żeby to opowiadanie było coraz lepsze.
 Strasznie się cieszę, że mimo tego że rzadko pojawiają się nowe rozdziały, a nawet jak już coś dodam to nie jest to jakieś super, to ktoś to czyta. Ba, nawet są osoby które są z tym opowiadaniem od prologu i bardzo się cieszę, że nie uciekły od razu po jego przeczytaniu.
W ciągu tych dwóch lat ten blog uzbierał ponad 22 tysiące wejść. Pewnie pomyślicie sobie że ci to jest, ale ja naprawdę strasznie się cieszę z takiego wyniku.
Strasznie dziękuję za każde komentarze, wszystkie rady, motywacje ( „głupie rozmowy”- które naprawdę są miejscami bardzo głupie - Michelle/Klaudia<3) i ogólnie za wszystko.





A tak na pocieszenie piękne zdjęcie naszych chłopaków.






PS. Nie wiem kiedy się pojawi nowy rozdział, ale na pewno nie jest to żadna mowa zawieszająca ani nic, po prostu chciałam dodać coś z tej okazji. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 21

A więc witam po pięciu miesiącach. Tak, wiem że minęło bardzo dużo czasu od dodania ostatniego rozdziału nad czym bardzo, ale to bardzo ubolewam. Była szkoła, egzaminy, walka o lepsze oceny, potem zaczęły się wakacje i chciałam się odstresować, odpocząć, następnie wyjechałam na wakacje, ale teraz jak już wróciłam wreszcie się za siebie zabrałam i napisałam rozdział. Nie jest on najdłuższy, najlepszy, najciekawszy, ale jest i to się liczy. Nie mam pojęcia czy po takim czasie ktoś o moim opowiadaniu pamięta, czy ktoś chce jeszcze to czytać, dlatego bardzo proszę o komentarze. Dzięki nim wiem że mam dla kogo pisać, dla kogo się starać. 


A teraz jeszcze chcę wam podziękować za 20 000 wejść na bloga. Nie wiem czym sobie zasłużyłam na tyle wejść! Strasznie wam dziękuje! <3 <3 <3 


PS. Dodałam nową zakładkę kontakt z autorką, więc jakby ktoś chciał się ze mną w jakiś sposób skontaktować to serdecznie zapraszam.  




-Dzień dobry. Zaczynamy rozprawę numer dziewięć tysięcy siedemset czterdzieści cztery, w sprawie odebrania praw rodzicielskich pani Olivii Hudson, która jest obecna na sali rozpraw, wraz ze swoim obrońcą Jamesem Nilsonem– Te słowa dochodziły do mnie z lekkim opóźnieniem. Zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Gdzieś tam głęboko w myślach zdawałam sobie sprawę, że moja matka może przyjechać na tą rozprawę, ale mimo to byłam niesamowicie zdziwiona jej widokiem za wielkim ciemnobrązowym biurkiem, za którym siedziała ze swoim obrońcą. Jej obrońca też był dla mnie wielkim zdziwieniem, a za razem zrobiło mi się strasznie przykro, że to właśnie on ją broni. Nigdy wcześniej nie spodziewałabym się że osoba która dobrze zdawała sobie sprawę, że u mnie w domu nie jest dobrze, teraz za pieniądze starała się na siłę mnie z powrotem tam sprowadzić.
Wchodząc na sale obiecałam sobie nawet nie spoglądać w tamtą stronę, udawać że jej tam w ogóle nie ma, ale niestety zupełnie mi to nie wychodziło. Cały czas patrzyłam się w stronę osoby która tak strasznie zniszczyła mi moje dzieciństwo. Siedziała prosta jak struna, ubrana w luźną białą koszulę, z idealnie zrobiona fryzurą i udawała  że jest taką matką jaką powinna być.
Z lekkim trudem odwróciłam od niej wzrok i z powrotem skierowałam go na swoje końcówki włosów, dzięki czemu mogłam się bardziej skupić na tym co mówi sędzia.
-… którego obrońcom jest pani adwokat Jessica Adler. – W tym momencie przeżyłam wielki szok. Ja znałam, a właściwie to jedynie mogę powiedzieć, że wiedziałam kim jest Jessica Adler. Pamiętam tę postać przez mgłę, ale pamiętam. Wysoka, długowłosa blondynka u której jak działo się naprawdę źle, zostawiał mnie Saul. Która musiała się mną zajmować, bo osoba naprzeciw mnie zawsze miała coś ważniejszego do zrobienia, niż zajęcie się swoim małym dzieckiem. Ale czy naprawdę to jest ona, siostra Stevena? Dopiero teraz popatrzyłam na nią inaczej i zobaczyłam podobieństwo do perkusisty. Mieli te same, niebieskie oczy, szeroki uśmiech, blond włosy.
-Jak ja mogłam tego przez taki czas nie zauważyć?-Wyszeptałam cicho sama do siebie. Pani psycholog która siedziała koło mnie spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, ale ją zignorowałam. Czując kompletną mieszankę uczuć w sobie spuściłam wzrok i znowu zaczęłam się bawić swoimi włosami.
Teraz moja psychika podzieliła się na dwie części. Jedna chciała słuchać, wiedzieć co się dzieje, jak jest, czy mogę się już powoli zacząć się cieszyć, a druga zupełnie chciała się wyłączyć, stanąć obok z zatyczkami do uszu i dopiero dowiedzieć się pewnego wyniku tej całej szopki.


-Do barierek proszę pannę Amy Hudson. –Powiedział sędzia patrząc się błędnym wzrokiem po sali. Co jakiś czas miałam wrażenie że jest on po prostu pijany, ale nie sądziłam żeby taki ktoś jak on chodził pijany do pracy, szczególnie że nie miał byle jakiej pracy. Niepewnym ruchem podniosłam się i jakby w jakimś transie podeszłam w wskazane mi miejsce. Drżącymi, chyba od stresu, rękoma podparłam się lekko, żeby nie było aż tak widać jak się kołyszę.
-A więc masz na imię Amy Hudson, masz piętnaście, a właściwie już prawie szesnaście lat, jesteś zameldowana w Richmont. – Każde z tych stwierdzeń potwierdzałam lekkim skinieniem głowy. –Dnia dwudziestego kwietnia bieżącego roku uciekłaś z domu, spod opieki obecnej na sali rozpraw Olivii Hudson. Dzięki zeznania biegłego psychologa, pod którego opieką jesteś znamy powody tejże ucieczki. Czy wszystko co dowiedzieliśmy się od świadka jest prawdą?
-Tak.-Odpowiedziałam nie podnosząc wzroku ze swoich butów. Niemal w tym samym momencie usłyszałam głośne zaprzeczenie z mojej prawej strony.
-Jak sąd może wierzyć w takie kłamstwa tej zdziry?!-Wykrzyczała osoba, którą nadal wedle prawa powinnam nazywać matką.- Przecież od razu widać, że łgała w żywe oczy, a wszyscy tutaj jej bezgranicznie wierzą! Wysoki sądzie, popełniłam wiele błędów podczas wychowywania mojej córki, na zbyt wiele jej pozwalałam, ale nigdy się nie spodziewałam że kiedykolwiek ucieknie i będzie opowiadać o mnie takie rzeczy. Ja damą lekkich obyczajów? Widział pan papiery gdzie wyraźnie jest napisane że od ponad dziesięciu lat jestem zatrudniona u państwa Nilson jako pomoc domowa. Całe życie starałam się by moje dzieci miały jak najlepszy byt, a teraz z ich strony spotykają mnie takie rzeczy? Zdawałam sobie sprawę, że mój syn się stoczył, ale nie wiedziałam że z jego pomocą to samo może stać się z Amy. Mimo tych wszystkich oszczerstw które na mnie nagadała moja córka, nadal chce móc się nią opiekować, nadal chce jej pomóc, nadal ją strasznie kocham. – Mówiła coraz to cichszym głosem. Na sali zapanowała cisza, dosłownie jakby wszyscy z miejsca uwierzyli mojej matce, a we mnie wszystko się gotowało. Z każdym jej słowem, coraz bardziej miałam chęć wykrzyczeć jej cała prawdę co o niej myślę.
-Co powiesz na to wyznanie młoda panno?- Zapytał się mnie adwokat mojej matki.
-A co mam powiedzieć? – Powiedziałam zdenerwowana. – Pan dobrze wiedział jak jest w moim domu, a zdecydował się pan być po stronie mojej matki. Jestem bardzo ciekawa ile panu zapłaciła za ta całą szopkę z pomocą domową.  Zastanawiam się ile, a może powinnam zapytać się jak panu za to zapłaciła!- Powoli zaczęły puszczać mi nerwy. – No co tak na mnie patrzysz? A może ty powiesz jak mu zapłaciłaś, żeby kłamał prze sądem? –Teraz zwróciłam się w stronę kobiety która śmiała powiedzieć że mnie kocha. – Brzydzę się Tobą i dobrze o tym wiesz. Zmarnowałaś mi całe moje dzieciństwo. Przez ciebie po wyjeździe Saula zostałam zupełnie sama. Sama z Tobą, sama z problemami, sama z domem który zaczynał coraz bardziej przypominać prawdziwy burdel! Normalne dzieci wracały do domu i ktoś tam na nie czekał, ktoś się nimi interesował, a ty co? Interesowałaś się tylko pieniędzmi i swoimi klientami. Oni zawsze byli na wyższym miejscu ode mnie! Pieniądze, oni, narkotyki, alkohol, a na szarym końcu ja! W sumie to nawet nie za bardzo chce mi się wierzyć, że miałam jakiekolwiek miejsce w tej wyliczance.-Czułam jak powoli do moich oczu zaczynają napływać łzy.- I co teraz nagle ci się przypomniało że masz córkę? Że mnie kochasz? Nie wierze, że robisz taka szopkę żeby mnie odzyskać, nie wierze, że nie stoją za tym pieniądze! Dla nich byś wszystko zrobiła! Co, nie jest tak? Nawet jak twoi goście od siedmiu boleści przystawiali się do mnie, a ja prosiłam cię o pomoc to co potrafiłaś odpowiedzieć? Że przecież mi zapłacą, więc nie rozumiesz dlaczego tak się wyrywam. – Teraz czułam że po moich policzkach powoli zaczynają spływać łzy. –Jak byłam młodsza, to mogłaś mi zrobić przysługę i się zaćpać, oszczędziłabyś mi wiele cierpienia! Dziękuje bardzo za taką matkę!  –Wykrzyczałam ile tylko miałam siły w płucach i nie chcąc by wszyscy obecni widzieli moje łzy wybiegłam z sali.
Nie za bardzo wiedząc co mogę ze sobą ruszyłam w głąb korytarza. Za zakrętem, przy końcu korytarza znajdowało się jakieś zielone drzewko, w białej jak wszystko tutaj donicy. Nie znajdując lepszego miejsca usiadłam skulona pod ścianą obok rośliny. Obejmując swoje podkurczone nogi zaczynałam coraz bardziej płakać. Zupełnie nie zwracałam uwagi że jestem w spódnicy, że uciekłam z sali rozpraw, przez co mogę mieć problemy, po prostu musiałam znaleźć miejsce gdzie będę mogła się w samotności uspokoić. Nienawidziłam jak ktoś widział że płaczę. Teraz miałam chwilę, żeby w odosobnieniu wypłakać wszystkie łzy.
Nagle poczułam że ktoś koło mnie siada i kładzie mi rękę na kolanie. W normalniej sytuacji od razu strzepnęłabym tą rękę, ale teraz zupełnie zobojętniałam na wszystko. Chwilowo coraz bardziej było mi wszystko jedno.
-Proszę cię, nie płacz… -Usłyszałam szept Izzy’ego. –Nie płacz, bo ja nie potrafię patrzeć na twoje łzy.
-Przecież ich nie widzisz…-Powiedziałam drżącym głosem.
-Wystarczy że słyszę…
-Izzy, proszę cię powiedz mi dlaczego ja musze mieć tak przejebane? Dlaczego ja?
-Nie wiem dlaczego, ale jedno wiem na pewno…
-Mhhm? –Mruknęłam, pomiędzy szlochami.
Poczułam jak dłonie bruneta lekko podnoszą moją twarz, tak żeby mógł ją zobaczyć.
-Wiem na pewno, że już tylko będzie lepiej i że nikt już cię nie skrzywdzi. –Powiedział patrząc mi prosto w oczy.
W tym momencie już nie wytrzymałam i z całej siły przytuliłam się do niego. Dopiero teraz zrozumiałam, że tak naprawdę, na sto procent do niego coś czuje.  Od razu, gdy objął mnie ramionami poczułam, że ma racje, poczułam że nikt mnie nie skrzywdzi, że on nie pozwoli mnie skrzywdzić.


-Wysoki sądzie, niech pan spojrzy jak oni wyglądają, kim są.- Powiedział Nilson pokazując palcem na chłopaków.-Czy wysoki sąd uważa, że są oni w stanie podjąć się opieki nad piętnastolatką?
-Przepraszam bardzo, ale Amy będzie pod opieką Saula Hudsona, a nie jego przyjaciół. –Powiedziała nasza pani adwokat.
-Dobrze, ale z tego co mi wiadomo to będą oni mieszkać wszyscy razem, w jednym domu.-Powiedział patrząc na blondynkę z lekkim oburzeniem. –Jest pani pewna że to się dobrze skończy? Z nieoficjalnych informacji wiem, że w ich poprzedniej kwaterze, chyba nie przez przypadek nazywanej Hellhouse można było się spotkać z dużymi ilościami alkoholu, narkotyków i tym podobnych…
-A ja z nieoficjalnych informacji wiem, że pana klientka trudni się nierządem i dla niej narkotyki nie są czymś obcym. –Przerwała mu  z oburzeniem. – Trzeba liczyć się też ze zdaniem nieletniej, a ona zdecydowanie woli mieszkać na stałe z panem Saulem Hudsonem, jej bratem.
-Tak, ale przez towarzystwo pana Hudsona to dziecko się rozpiło!-Powiedział podniesionym głosem Nilson.- Nawet podczas pobytu w ośrodku były przypadki, że nastolatka piła, a przed wznowieniem znajomości z bratem takie sytuacje nie miały miejsca.
W tym momencie nasza pani prawnik spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. I co ja teraz miałam zrobić? Przyznać się że piłam? Ale przecież nikt mnie nie widział. Nikt nas nie widział. Kurwa, wiedziałam że ten Carl był podejrzany. Jak mogłam być taka głupia i wtedy z nimi pić?
-A ma pan na to jakieś dowody?- Powiedziała blondynka, wiedząc że ode nic na ten temat się nie dowie. – Takie rzeczy może każdy mówić, ale jesteśmy w sądzie i potrzebujemy niezbitych dowodów.
-Mam świadka, który zgodził się zeznawać, ale niestety jest dzisiaj nieobecny na sali rozpraw, dlatego proszę wysoki sąd o przełożenie dalszej części rozprawy na inny termin. 
-Przyjmuje.-Powiedział sędzia uderzając tym swoim młotkiem. – Następna rozprawa odbędzie się w jutro o godzinie dwunastej. Koniec dzisiejszej rozprawy.


-Serio? Serio piłaś z jakimiś dzieciakami, piłaś z nie wiadomo kim? –Zapytał mnie z wyrzutem Saul.
-Nooo… Tak.-Powiedziałam patrząc na stopy, lecz od razu zaczęłam się tłumaczyć.- Ale przecież to nic aż takiego i to był tylko raz i…
-I ktoś na ciebie doniósł.-Powiedział wkurzony. – My tutaj stajemy na głowie żeby wszystko wyszło, żebyś była z nami, a ty nic sobie z tego nie robisz i pijesz z jakimiś małolatami.
Teraz zrobiło mi się strasznie głupio, ponieważ wiedziałam że on ma racje. Oni z tylu rzeczy na ten czas zrezygnowali, a ja siedziałam na dachu i piłam. I po co? Żeby teraz mieć przejebane? Do moich oczy po raz kolejny zaczęły napływać łzy. Nie wiem dlaczego teraz jakoś taka płaczliwa się zrobiłam. Zawsze za wszelką cenę chciałam być twarda, a teraz tyle ryczę.
-Ej, siostra…- Usłyszałam już spokojniejszy głos.- Ja nie chciałem… Ja przepraszam, nie chciałem żebyś tak to odebrała… Kurwa, chodź tutaj.-Powiedział gestem pokazując że mam się do niego przytulić.
Z chęcią przystałam na tą propozycje. Jakoś teraz potrzebowałam bliskości, zainteresowania mną. Tyle czasu byłam sama, a teraz znowu poczułam że komuś na mnie zależy. Ja chyba nie przeżyje jak nie pozwolą mi zostać z chłopakami. 


Powrót do ośrodka dość szybko minął. Może dlatego że tym razem udało nam się ominąć czas największego ruchu w mieście. Praktycznie przez całą drogę moja pani adwokat w ogóle się nie odzywała, dopiero jak powoli zbliżałyśmy się do ośrodka, pierwszy raz od rozprawy się do mnie odezwała.
-Pamiętam jak miałaś może z dwa latka, a ja zabierałam cię Saulowi i za niego chodziłam z tobą na spacery po parku. – Powiedziała patrząc przed siebie. – Zawsze byłaś takim pociesznym dzieckiem. Praktycznie nigdy nie płakałaś, nie byłaś marudna. Dosłownie dziecko skarb.  Pamiętam jak kiedyś, przez moją nieuwagę spadłaś ze zjeżdżalni. Nigdy w życiu się tak nie przestraszyłam. Pamiętam że od razu chciałam jechać do lekarza z tobą, ale jakaś starsza pani powiedziała żebym nie przesadzała, ponieważ ty już chętnie poszłabyś się bawić i ci nic nie jest. A teraz tak urosłaś, wydoroślałaś.- Powiedziała odwracając na mnie wzrok. – Nigdy się nie spodziewałam że to tak się zakończy Amy, ale moim zdaniem dobrze że uciekłaś.
Przez cały czas jej wypowiedzi czułam się strasznie głupio, ponieważ ona mnie przewijała jak byłam mała, a ja ją ledwo pamiętam. Lepiej, tyle z nią się widywałam, a dopiero teraz, po rozprawie przypomniałam sobie że ktoś taki jak Jessica Adler istniał i istnieje. Nie lubiłam momentów kiedy ktoś mnie zna, a ja jego nawet przez mgłę nie kojarzę.
-A i jeszcze jedno Amy.- Powiedziała blondynka wysiadając z taksówki.- Nie musisz do mnie mówić per pani. Strasznie staro się wtedy czuje. Wystarczy Jessica, dla ciebie jestem Jessica.
-Dobrze. -Odpowiedziałam z uśmiechem, wiedząc że nie będzie to dla mnie takie łatwe. Od zawsze dziwnie się czułam mówić do dużo starszych ode mnie osób po imieniu. - A pa… ty nie wracasz od razu?
-Nie, wejdę z tobą.-Powiedziała uśmiechając się.
Na trawie, przed ośrodkiem jak zawsze o tej porze były tłumy. Nikt nie miał ochoty w taką pogodę siedzieć w budynku. Od razu spojrzałam czy nikt przypadkiem nie zajął mojego miejsca pod krzakami. Miałam taki mały plan, że idę się przebrać i od razu siadam na moim miejscu ze słuchawkami w uszach, ponieważ nie miałam żadnych lepszych planów na dzisiejsze popołudnie.
Z trudem powstrzymałam się nad nie wbiegnięciem po schodkach jak to miałam w zwyczaju. W drzwiach od razu natknęłyśmy się na dyrektorkę. Ta to zawsze miała wyczucie. Zawsze wiedziała w którym momencie wyjść z gabinetu żeby na mnie trafić.
-Witam Amy. –Powiedziała patrząc na mnie beznamiętnym wzrokiem.-Bardzo dobrze że pani jeszcze jest tutaj. Zapraszam do mojego gabinetu.
Zupełnie nie wiedząc o co może chodzić bez słowa ruszyłam we wskazane miejsce. Raz tylko spojrzałam pytającym wzrokiem na blondynkę, ale ta bezgłośnie przekazała mi, że również nie ma pojęcia o co może chodzić.
-I jak tam na rozprawie? –Zapytała siadając w swoim fotelu przy biurku.
-Dobrze, lecz jeszcze sąd nie podjął decyzji, więc jutro odbędzie się kolejna rozprawa. –Powiedziała moja pani adwokat oficjalnym tonem.
-To dobrze. –Powiedziała poprawiając swoje okulary.- A teraz możemy przejść do sprawy o której chciałam z tobą Amy porozmawiać.  A mianowicie w twoim pokoju dzisiaj ponownie odbyło się przeszukanie.
-Dlaczego? –Zapytałam się dosłownie w tym samym momencie co Jessica czy mieli nakaz prokuratora.
-Ponieważ dostaliśmy informacje, że możemy coś ważnego w sprawie kradzieży znaleźć i rzeczywiście znaleźliśmy, ale może zaczniemy od ciekawego listu którego nadawcą jest niejaki Izzy Stradlin. –Powiedziała wyciągając go na blat biurka.
-To są moje prywatnie sprawy.-Powiedziałam z oburzeniem i od razu chwyciłam list i położyłam sobie na kolanach.-Nie miała pani prawa go brać, co dopiero czytać!
-Musiałam mieć pewność że informacje w nim nie nakłaniają cię na przykład do kolejnej ucieczki czy nawet czegoś gorszego, ale może przejdźmy do sedna.  Powiedz mi, co robiło pod twoim łóżkiem trzydzieści pięć tysięcy? Dokładnie tyle samo ile skradziono z sejfu w naszym ośrodku.



piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 20

A więc tak, udało mi się w końcu coś napisać i dodać. Przez ponad miesiąc się leniłam strasznie, ale dzisiaj przysiadłam i cały napisałam. Szczerze powiem, że jestem z siebie dumna. Nie ręczę co do jakości moich wypocin, ale ostatecznie was proszę o opinię. Więc bardzo proszę was o komentarze, które są dla mnie bardzo, bardzo ważne, ponieważ właśnie po przeczytaniu ich zmotywowałam się, żeby zacząć pisać i jakoś dalej poszło.
Czekam na komentarze, jakiekolwiek znaki że przeczytaliście.
Koniec bezsensownego wstępu. Serdecznie zapraszam do czytania. 




Dni mijały powoli, a ja coraz bardziej traciłam nadzieję że kiedykolwiek stąd wyjdę. Wszystkim w ośrodku, oprócz mnie zaczęły się wakacje, więc panowała tutaj wesoła atmosfera, którą wszyscy zarażali się nawzajem zapominając o mnie. Przynajmniej dobrze że świeci słońce, chwilowo moja jedyna radość w tym miejscu. Siedziałam właśnie oparta o pień drzewa koło jakiś krzaków. Nie ma co, świetna miejscówka, ponieważ stąd ja wszystko widzę, a nikt praktycznie nie widzi mnie. Teraz bezkarnie mogę się patrzeć na tą grupę nie do końca normalnych dziewczyn. A tak właściwie to patrzyłam się tylko na Nicole. Jakoś ostatnio nasze relacje się poprawiły, jeżeli wcześniej o jakiejkolwiek relacji można było mówić. Teraz po prostu mówimy sobie cześć rano, dobranoc jak idziemy spać. Czasami coś więcej, ale nic takiego zobowiązującego. Szczerze mówiąc od tej nocnej sytuacji z pobitą blondynką, tak na serio nie rozmawiałyśmy o tym. Ilekroć chciałam zacząć ten temat, ona zręcznie migała się od odpowiedzi. Pewnie to dziwnie zabrzmi, ale w jakimś stopniu się o nią bałam. Coś ewidentnie było nie tak, ale nie chciała o tym rozmawiać.
Nagle coś innego niż moja współlokatorka zwróciło moją uwagę, a mianowicie Cassie rozmawiająca z kimś koło komina. Może wzrok mnie mylił, ale wydawało mi się, że coś tej osobie dawała.
-Boże, Amy! Przestań bawić się w szpiega… - Powiedziałam do siebie zamykając oczy.  Starałam się rozkoszować się ciepłymi promieniami słońca na mojej twarzy, kiedy ktoś nagle zasłonił mi je. Leniwie otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą moją panią adwokat, w jak zawsze idealnie skrojonej i dopasowanej garsonce. Od razu zwinnym ruchem wstałam, ponieważ głupio by było rozmawiać z nią kiedy ja siedzę.
-Dzień dobry.- Powiedziała jak zwykle aż za nadto oficjalnym głosem.
-Dzień dobry. – Odpowiedziałam z uśmiechem, ponieważ wiedziałam że jej wizyta musi coś oznaczać. Nie przyjeżdżała bym do mnie tylko i wyłącznie by mnie odwiedzić.
-Przyjechałam, tak jak zapowiadałam żeby omówić z tobą naszą taktykę obrony. – Powiedziała już trochę milszym głosem.
-Eeee, ale jak i kiedy się pani zapowiadała? – Zapytałam zdziwiona. – Ja nie dostałam od pani żadnej wiadomości, ani nic.
-Nie możliwe. – Powiedziała surowo na mnie patrząc. – Tydzień temu wysłałam ci listem poleconym wiadomość o moim przyjeździe i terminie rozprawy.
-Kiedy?- Zapytałam ignorując całą dalszą część jej wypowiedzi.
-Przepraszam, ale co kiedy? – Odpowiedziała zdziwiona.
-Kiedy będę wolna, kiedy wreszcie będę mogła stąd wyjść…-Powiedziałam z nadzieją w głosie, ponieważ tak strasznie chciałam teraz usłyszeć  że już jutro będę mogła się z nimi wszystkimi spotkać, wszystkich przytulić.
-Oh, to nie tak o razu, bardzo prawdopodobne że na jednej rozprawie się nie zakończy, ale nie masz się co martwić, już moja w tym głowa, żebyś stąd wyszła… - Powiedziała z uśmiechem. Pierwszy raz widziałam jak sztywna pani adwokat się uśmiecha. – Ale może znajdziemy sobie inne miejsce na ciąg dalszy tej rozmowy? Mam nadzieję, że pani dyrektor zgodzi się udostępnić nam któryś gabinet. – Powiedziała, po czym nie czekając na moją reakcje ruszyła ku głównemu wejściu do budynku.
Ja bez słowa ruszyłam za nią, podekscytowana, że coś wreszcie się ruszyło w tej sprawie, że jest już coraz bliżej…
Idąc, przez przypadek spotkałam się ze spojrzeniem Cassie, które było jakieś dziwne. W ogóle ona zachowywała się coraz dziwniej. Już praktycznie nie rozmawiałyśmy, tylko wczoraj na przykład wpadła do mnie do pokoju, posiedziała u mnie na łóżku, zapytała co tam i o razu wyszła. Zupełnie nie rozumiałam jej zachowania, ale cóż, może po prostu miała jakieś inne sprawy. Tylko jak tak sobie myślę, to jakie sprawy można mieć siedząc w takim ośrodku, praktycznie z nikim się nie odzywając.


-No to tak. W środę, czyli pojutrze o godzinie dziesiątej czekasz na mnie gotowa, wyspana, elegancko ubrana. Tylko pamiętaj że o tej dziesiątej musisz być już gotowa, ponieważ o dwunastej trzydzieści zaczyna się rozprawa i jeżeli chcemy zrobić dobre wrażenie nie możemy się spóźnić. To jak i co będziesz mówić na rozprawie już uzgodniłyśmy więc sądzę że już teraz możemy się pożegnać. – Powiedziała wstając z fotela. – Mam nadzieję że wszystko pójdzie dobrze. Nie stresuj się tak. – Dodała z uśmiechem. Tak, po raz kolejny z uśmiechem. Nie wiem co się stało, ale moja pani adwokat się uśmiechała. Nie rozumiałam skąd taka diametralna zmiana, ale jakoś miałam uczucie że starała się bym ją polubiła.
-Łatwo pani powiedzieć. – Odpowiedziałam z dziwnym uczuciem w brzuchu.
-No to zobaczenia w środę. – Pożegnała się podając mi dłoń. Kulturalnie się z nią pożegnałam i chciałam już wychodzić razem z nią z gabinetu, ale właśnie w tej chwili w drzwiach pojawiła się dyrektorka.
-Amy, zostań jeszcze chwilkę. Chce z tobą porozmawiać. – Powiedziała nieprzyjemnym głosem
Zupełnie nie wiedziałam o co może chodzić, ale posłusznie usiadłam na krześle przed biurkiem.
Pani dyrektor jeszcze pożegnała się z moim tak jakby gościem i szybko zajęła miejsce za biurkiem.
-Jak się tu czujesz Amy? – Zapytała patrząc w jakieś papiery na biurku.
-Eee, no wszystko jest dobrze… - Powiedziałam niepewnym tonem, ponieważ nie za bardzo wiedziałam po co takie pytanie. Kto mógłby się dobrze czuć w takim ośrodku?
-Wiem gdzie wcześniej mieszkałaś, więc chciałabym ci jakoś teraz pomóc… - Powiedziała spoglądając na mnie.
-Mówi pani o tym skąd uciekłam, czy skąd mnie siłą zabrano? – Zapytałam już lekko zdenerwowana. Czy ona przypadkiem nie sugerowała że coś złego mogło się mi dziać jak mieszkałam z chłopakami?
-Nie mam szczegółowych informacji na temat twojego miejsca zamieszkania przed Los Angeles. – Powiedziała parząc na mnie smutno zza okularów. – Ale dobrze rozumiem że i tutaj, i tutaj musiało ci być ciężko.
-Przepraszam, ale co pani sugeruje? – Zapytałam chyba za głośno i zupełnie nie odpowiednim tonem, ponieważ spojrzała na mnie z dezaprobatą.
-Mieszkanie z pięcioma obcymi facetami w obskurnej melinie nie mogło być dla ciebie czymś dobrym. –Powiedziała ze współczuciem. – Może chciałabyś o tym porozmawiać? To dlatego tak się tutaj zachowujesz? Jeżeli którykolwiek, kiedykolwiek ci coś zrobił, to śmiało, możesz mi to powiedzieć. Nikomu zbędnemu tego nie powiem i postaram ci się pomóc.
-Pani naprawdę myśli że którykolwiek z chłopaków cos mi zrobił? –Zapytałam z niedowierzaniem.
-Dobrze wiem co się dzieje w takim społeczeństwie, a ty jeszcze jesteś dzieckiem. Nie powinnaś tego oglądać, brać w tym udziału… - Odrzekła pewnym siebie głosem.
-Tak dla pani wiadomości to ja nie powinnam brać udziału i oglądać tego co się działo w moim starym domu. U matki. – Powiedziałam przez zaciśnięte zęby, żeby przypadkiem nie zacząć krzyczeć. – te trzy miesiąca spędzone z chłopakami były najlepszym czasem w moim życiu. A tak tylko dla pani wiadomości jeden z tych chłopaków jest moim bratem. Jak pani sobie to wyobraża, że mieszkam z nim pod jednym dachem i ktoś robi mi krzywdę… - Powiedziałam nadal nie dowierzając.
-Spokojnie, nie musisz się tak unosić. – Powiedziała nadal spokojnym, opanowanym siebie głosem. – Dobrze wiem, że takie życie niesie za sobą negatywne skutki, które już widać. Starasz się wyprzeć nieprzyjemne wspomnienia, więc wmawiasz sobie, że wszystko było w należytym porządku…
No teraz to ja chyba na serio nie dam rady się opanować. Kurwa, jak mam przetłumaczyć temu babsztylowi że nic się nie działo i ma jakieś mylne wyobrażenie o mojej niedalekiej przeszłości?
-Nic pani nie wie o mnie, o tym co się działo w moim domu, gdzie byłam szczęśliwa i gdzie coś mi groziło. Pani po prostu nic nie wie, a wymądrza się. – Nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć. –Żaden z chłopaków nic mi nie zrobił i jakoś nie sądzę że cokolwiek miało by się stać, gdybym nie została siłą zabrana od nich. – Już nie miałam sił na nią, więc po prostu zamilkłam już zamykając oczy by się trochę uspokoić. W gabinecie zapanowała niezręczna cisza. Wyobrażałam sobie jaka minę po moich wrzaskach może mieć dyrektorka, ale jakoś nie za bardzo się nią przejmowałam. Skąd wzięły się w jej głowie przypuszczenia, że ktoś mi coś zrobił?
-Skąd pani wpadła na tak durna myśl, że ktoś mógłby mi zrobić coś w Hell House? – Powiedziałam z nadal zamkniętymi oczami.
-Mhh… No… - Zaczęła się jąkać, chyba nadal zaskoczona moimi wrzaskami. – Po prostu dostałam takie informacje od pewnej osoby… - Powiedziała trochę jak by innym tonem.
Od pewnej osoby? Kto mógł takich głupot jej naopowiadać? Jak na razie do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba. Otworzyłam oczy i zamierzałam jak najszybciej stąd wyjść.
-Czy to już wszystko o czym chciała pani porozmawiać? – Powiedziałam siląc się na w miarę miły ton.
-Tak, możesz już iść Amy. – Powiedziała patrząc mi prosto w moje oczy.
Bez słowa wstałam i ruszyłam ku drzwiom. Naciskając na klamkę jeszcze raz spojrzałam na kobietę siedzącą za biurkiem. Kartkowała teraz jakieś tam papiery udając że mnie już nie ma. Nadal milcząc wyszłam na podwórko. Szybko rozejrzałam się po rozrzuconych po różnych miejscach postaciach i w końcu zobaczyłam kogo chciałam znaleźć. Szybkim krokiem ruszyłam w jej stronę. W innej sytuacji tak po prostu, bezpośrednio nie podeszłabym do niej jak stała ze swoimi koleżankami, ale teraz jak jeszcze trzymały mnie emocje z gabinetu było mi wszystko jedno.
-Cześć.- Powiedziałam już chyba normalnym głosem. – Mogłabym poprosić cię na chwilę?
Wszystkie spojrzały na mnie, jakbym była podrasą, a nawet dwie z nich zaczęły chichotać. Szczerze, to teraz miałam to w dupie.
-Eee, no spoko. –Odparła Nicole odchodząc od swojej grupy.
Bez słowa ruszyłam w stronę moich krzaków. Nie chciałam rozmawiać tak przy wszystkich, gdzie każdy mógł to podsłuchać.
-To ty nagadałaś na mnie dyrektorce? – Zapytałam prosto z mostu, kiedy byłyśmy już w bezpiecznej odległości od wszystkich.
-Ale co miałam nagadać? –Opowiedziała zdziwiona. –Wiem że jesteś gotowa mnie teraz podejrzewać o wszystko, ale ja nikomu o niczym nie mówiłam, bo tez nic o tobie nie wiem.  Ty nie powiedziałaś o moim, ja tez nie zamierzam o niczym rozgadywać.
Gdy mówiła patrzyłam jej prosto w oczy, chcąc sprawdzić czy przypadkiem nie kłamie. I nie kłamała, a przynajmniej ja odebrałam takie wrażenie.
-To ja już nie wiem… - Powiedziałam szczerze. – Ktoś nagadał dyrektorce jakiś głupot o mnie, a ona w to wszystko uwierzyła. – Sama nie wiem, po co to jej mówiłam. Jakoś tak powiedziałam nie zastanawiając się nad tym w ogóle.
-To na pewno nie ja, to mogę ci powiedzieć. – Powiedziała dziwnym tonem. – Sprawdź czy wszystkie twoje rzeczy są na miejscu. – Powiedziała odchodząc.
-Hej, ale dlaczego niby mają nie być? – Powiedziałam zdziwiona.
-Nie wiem, tak tylko mówię.  –Powiedziała nawet na mnie nie spoglądając.


Rzeczywiście, kiedy tylko wróciłam do pokoju zobaczyłam ze coś jest nie tak. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale jakoś miałam wrażenie że ktoś tutaj był. Szybko przejrzałam wszystkie rzeczy, ale nic nie zginęło. Może innego dnia bym jakoś inaczej zareagowała na to, ale mimo że była dopiero dwudziesta pierwsza byłam zmęczona dniem, tym wszystkim co się dzisiaj zdarzyło. Przez tą sytuacje z dyrektorką zupełnie zapomniałam o tym że już pojutrze mam szanse na wyrwanie się stąd na zawsze. Rozmyślając jak będzie wyglądała rozprawa, jakie pytania będą mi zadawane ruszyłam z kosmetyczką pod prysznic. Skończywszy wieczorną toaletę wyszłam z łazienki z włosami zawiązanymi w ręcznik. W pewnym momencie przy zakręcie wypadł mi łańcuszek, a właściwie kostka od Izzy’ego która jakimś cudem przymocowałam do starego łańcuszka. Szybko pochyliłam się, żeby go podnieść i wtedy usłyszałam czyjeś szepty. Wiem że nie za ładnie jest podsłuchiwać, ale jakoś tak nie potrafiłam się powstrzymać więc zastygłam z łańcuszkiem już ręku.
-Następnym razem musisz bardziej uważać. Dobra, ja spadam, bo ktoś mnie zaraz przyłapie tutaj. A ty uważaj i się nie wychylaj. –Powiedział ktoś po czym usłyszałam kroki.
Skądś chyba znałam ten głos, albo mi się wydawało… Co się tutaj dzieje?



Wczorajszy dzień mi się strasznie dłużył. Nie mam pojęcia jak ja go przetrwałam.  Aby tylko przestać myśleć o środzie zastanawiałam się skąd ja mogłam znać ten głos z spod łazienki. Nie doszłam do jakichkolwiek wniosków, ale to myślenie w jakimś stopniu pomogło mi przestać myśleć o dzisiaj. Tak, dzisiaj nareszcie nadszedł ten dzień. Siedzę właśnie na schodach przed ośrodkiem. Moja pani adwokat prosiła bym się nie spóźniła, więc siedziałam tutaj już od dziewiątej. Normalnie bym miała wielkie problemy z wyrobieniem się na dziesiątą, ale jako że praktycznie całą noc nie spałam, to wolałam się już zacząć szykować, niż męczyć się w łóżku kolejną godzinę.
Gdy tylko zauważyłam że pod bramę podjechała taksówka od razu podniosłam się i prawie biegiem ruszyłam w tamta stronę. Jakoś tak w połowie drogi spotkałam się z blondynką ubraną w ciemną garsonkę, z wysoko upiętymi włosami w wielki kok.
-Dzień dobry.- Powiedziała zmierzając mnie od stóp do głów. – Widzę że wzięłaś sobie w jakimś stopniu do serca prośbę żebyś się ubrała w miarę elegancko.
Rzeczywiście, starałam się żeby pasować do otoczenia jakim jest sala rozpraw. Miałam na sobie czarną, skurzana spódniczkę prawie do kolan, jasnoniebieską koszulę, którą zdzwiona znalazłam w swojej torbie i trampki – jedyne buty jakie tutaj posiadałam. W planie miałam zrobienie sobie koczka tak jak moja adwokat, ale w pewnym momencie zrezygnowałam z walki z moimi włosami i po prostu zostawiłam je rozpuszczone jak na co dzień.
-Muszę jeszcze iść zgłosić, że ciebie zabieram, ale ty możesz już iść do taksówki i tam na mnie poczekać.- Powiedziała wskazując na pojazd.
-Dobrze, to ja pójdę do taksówki.- Powiedziałam ruszając w tamtą stronę.
Nerwowym ruchem otworzyłam drzwi od taksówki i niezgrabnie weszłam do środka. Za kierownicą siedział miło wyglądający pan koło pięćdziesiątki, z ciemnymi oczami zerkającymi na mnie z lusterka.
-Stresujesz się. – Zapytał, a właściwie stwierdził miło.- Nie ty pierwsza. Wszystko będzie dobrze, musi być.- Powiedział ze szczerym uśmiechem.
To były ostatnie słowa w tej taksówce, oprócz: „możemy jechać”, kiedy blondynka wsiadła do auta.
Nigdy wcześniej tak strasznie się nie denerwowałam. Droga, tak jak cały poprzedni dzień dłużyła się niemiłosiernie, a na dodatek utknęliśmy w korku, w centrum. Siedząc tak w gorącym pojeździe, z praktycznie paraliżującym bólem brzucha stwierdziłam że chyba lepiej by było, gdybyśmy już na miejsce poszły pieszo, ale nie śmiałam tego zaproponować. Po prawie dwu godzinnej przeprawie przez Los Angeles dotarłyśmy pod sąd. Był to wielki, biały budynek. Nie spodziewałam się zobaczyć takiego sądu, ale cóż. Tak samo jak wsiadłam, tak i wysiadłam tak jakbym robiła to pierwszy raz w życiu. Moja pani adwokat zapłaciła pieniądze za przejazd i kulturalnie pożegnała się z kierowcą. Mnie ten miły pan przegnał szczerym uśmiechem. Starałam się o odwzajemnić, ale jak znam życie to wyszedł mi tylko słabo wyglądający grymas.
Ledwo udało mi się przejść przez te wszystkie schodki, a nawet dwa razy udało mi się potknąć. Boże, zaraz ich zobaczę, przez chwilę będzie tak jak na przykład miesiąc temu. Cała w nerwach wsiadłam z moją towarzyszką do windy. Chyba tylko żebym jeszcze bardziej się denerwowała, w windzie grała strasznie działająca na nerwy muzyczka, która chyba w zamyśle miała umilić czas spędzony w tej metalowej klatce. Nie udał się komuś ten pomysł.
Kiedy tylko drzwi się otworzyły zobaczyłam ich siedzących w rządku, na krzesłach przy białej ścianie.  Serce jakby mi eksplodowało. Jezu, jak ja strasznie za nimi wszystkim stęskniłam.  Najpierw zauważył mnie Steven, który od razu uśmiechnął się od ucha do ucha i zdzielił z łokcia siedzącego koło niego Saula.
-Co jest kurwa?- Powiedział wkurwiony mulat, po czym odwrócił głowę w moją stronę.
Od razu wstał i ruszył w moją stronę, a ja jak jakiś debil rzuciłam się w jego stronę i przytuliłam się do niego z całej siły.
-Ja pierdole, jak ja się o ciebie martwiłem…- Powiedział Saul odwzajemniając przytulanie, a przy tym miażdżąc mi wszystkie żebra.  Trochę trwaliśmy w takiej pozycji, ale wypadało też się przywitać z resztą. Po kolei przytulałam się do każdego, Izzy’ego zostawiając sobie na sam koniec. Przy Axl’u miałam taki mały dylemat czy go przytulić, czy raczej nie, ale co tam, raz się żyje.  Teraz przyszła pora na Izzy’ego. Nie wiem czy mi szczęście sprzyjało, czy coś w tym stylu, ale w tej chwili moja blond adwokat coś zaczęła mówić, wiec na chwilę chłopaki przestali zwracać na mnie uwagę. Jakoś tak teraz zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić, jak się zachować. Na moje szczęście Izzy przejął inicjatywę i po prostu się do mnie przytulił.
-Jak ja długo na to czekałem. – Wyszeptał mi do ucha. – Wiesz co?
-Mhm?-Zupełnie zabrało mi mowę.
-Kocham cię. 



sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 19

Witam wszystkich którzy jeszcze pamiętają o tym blogu. Wiem, znowu kazałam wam bardzo długo czekać, ale jest i o tak jak już pisałam na moim ask'u jest trochę dłuższy od poprzednich, także chociażby w ten sposób wam zrekompensuje wam aż tak długi czas czekania.
Mam wrażenie, że każdy kolejny rozdział napisany prze zemnie jest coraz gorszy, ale ocenę tego pozostawiam wam.
 No właśnie. Na moim ask'u dostawałam wiele pytań odnośnie tego kiedy coś dodam na bloga, teraz jak już dodałam oczekuje chociażby krótkich komentarzy ze strony zadających te pytania. Wierzcie mi, albo i nie ale bardzo, bardzo miło czyta się każdy komentarz i daje on takie poczucie że ma się dla kogo starać i pisać. No a teraz już kończę ten wstęp od autorki i zapraszam was do czytania 19 rozdziału. 



-No witam. –Powiedział mój gość z wielkim uśmiechem na twarzy.
Ja nie wytrzymałam i od razu podbiegłam do niej i przytuliłam z całej siły. Dopiero teraz zdałam sobie tak na dobrą sprawę jak bardzo tęskniłam za domem. Wiele bym dała, żeby móc wrócić razem z nią.
-Boże, jak ja cię dawno nie widziałam Amber!- Powiedziałam nadal się do niej przytulając.
-Również się cieszę, ale możesz już mnie puścić? Bo zaraz się przez ciebie uduszę. – Zażartowała.
Zrobiłam o co poprosiła i przypomniałam sobie o obecności dyrektorki. Niepewnie spojrzałam w jej stronę, by sprawdzić jak zareagowała na moje przywitanie. Miała troszkę dziwną minę, ale jakoś za mocno się tym nie przejęłam.
-No to może ja was zostawię. –Powiedziała podchodząc do drzwi. – Możecie sobie rozmawiać ile chcecie, a jak będziecie mnie potrzebować to jestem w kuchni.
Uśmiechnęłam się lekko do niej, właściwie nie wiem dlaczego. Wyszła z gabinetu delikatnie zamykając drzwi.
-I jak ci tutaj jest?- Zapytała Amber siadając na pobliskim fotelu.
-No w sumie to nie jest aż tak źle…-Powiedziałam również siadając. – Choć cholernie tęsknie za domem… A tak w ogóle to skąd wiesz, że tutaj jestem?
-Slash do mnie zadzwonił. – Wytłumaczyła.- A i jeszcze póki pamiętam to mam dla ciebie troszkę rzeczy z domu i list. – Powiedziała wstając. Szybko zajrzała za fotel i wyjęła stamtąd dość dużą torbę podróżną.
-Dzięki, choć nie wiem co tam napakowałaś, bo w sumie wszystkie moje rzeczy wzięłam ze sobą jak wyjeżdżałam z chłopakami. – Powiedziałam z wielkim uśmiechem, bo bardzo fajnie byłoby mieć tutaj jakąś rzecz prosto z domu. – A list od kogo? – Zapytałam zdziwiona. Zupełnie nie wiedziałam, to mógłby napisać do mnie list.
-Od Izzy’ego. – Gdy tylko usłyszałam jego imię serce prawie mi stanęło. Napisał do mnie list, czyli może coś dla niego znaczę… Może tęskni za mną? Tylko jak on przekazał go Amber?
-Tylko proszę cię, nie mów że wcześniej wrócili do L.A. – Powiedziałam z nutą błagania w głosie.
-Byli, ale tylko na dwa dni… - Wytłumaczyła. – Tylko z pewnych względów na pewno nie mogliby ciebie odwiedzić, ponieważ troszkę zabalowali. – Pod koniec zdania dość mocno ściszyła glos, jakby się bała że jest tutaj jakiś podsłuch. Choć w końcu wszystko jest możliwe…
-Szkoda… - Powiedziałam lekko smutniejąc. Nikomu bym się nie przyznała, ale miałam do nich małe wyrzuty, że balowali, a nie mogli potem się ze mną spotkać. –Ten list jest w torbie?
-Tak, w bocznej kieszeni w książce. – Wytłumaczyła.
-Dziękuje, dziękuje w ogóle że przyszłaś. – Powiedziałam cicho. –A co ogólnie u nich? Coś mówili? Jak im idzie w trasie?
-Nie za bardzo miałam czas porozmawiać z chłopakami, ale Duff mówił, że wszystko jest dobrze i dostali propozycje następnej trasy.
-Boże, jak ja się cieszę, że im się wszystko udaje… - Powiedziałam. – A to może porozmawiamy teraz o tobie? Co tam u ciebie?
-U mnie też wszystko dobrze, tylko chyba powoli nie daje rady…  Jednak studia, praca i jeszcze opieka to za dużo. – Powiedziała chwilowo zamyślając się.
-A ja właśnie tutaj cierpię na nudę… - Powiedziałam tak od razu, ale szybo dopowiedziałam zdanie, ponieważ nie chciałam żebyśmy znowu wróciły na mój temat. Po prostu chciałam porozmawiać o czymkolwiek, byleby to tylko nie przypominało mi o tym że jestem tu gdzie jestem. – Chciałabym ci jakoś pomóc, tylko chyba nie za bardzo mam jak, ale obiecaj że jak będę już wolna, to jak tylko będziesz czegoś potrzebować, to od razu mi o tym powiesz.
-Dzięki za chęci, ale niestety chyba nie będziesz w stanie mi pomóc, poza tym już tak trochę to Duff mi pomaga…
-Duff? – Zapytałam zaciekawiona. – Czyli coś jest pomiędzy wami?
-No w sumie to chyba tak. –Powiedziała lekko się zarumieniając. – No bo chyba jesteśmy razem… To znaczy, żadne z nas tego nie powiedziało wprost, ale… no chyba po prostu bardzo chciałabym tego, więc sobie wmawiam. No co zrobię że się w nim zakochałam…
-Nic nie zrobisz, ponieważ nie jest to nic strasznego. – Powiedziałam z uśmiechem. – To jest właśnie coś pięknego. Nie powiem ci skąd to wiem, ale wiem że on do ciebie również coś czuje.
-Naprawdę? – Powiedziała tak jakby lekko ożywiona. – Ale jesteś tego pewna?
-Tak, jestem pewna. – Potwierdziłam. – A tak w ogóle bardzo ładnie razem wyglądacie.
-Dzięki, ty z Izzy’m również. – Powiedziała pewnych tonem.
-Przestań, wcale że nie. – Stwierdziłam. – Po za tym nic nas nie łączy, żebyśmy mieli razem ładnie wyglądać.
-Nie w ogóle nic. Tylko on tak sam z siebie pisze do ciebie listy, tak po prostu. – Powiedziała podkpiwając. – Poza tym już od dawna tak na ciebie patrzył, że już chyba każdy zdążył się zorientować. No to powiedz tak szczerze, coś pomiędzy wami jest?
-Dobra, nie będę zapierać się że nie, ale nie chce o tym rozmawiać, przepraszam. –Powiedziałam ciesząc się w duchu, że może naprawdę on coś do mnie czuje…


-Naprawdę bardzo miło było się z tobą zobaczyć, porozmawiać. – Powiedziałam przytulając się do wysokiej blondynki.
-Nie tylko tobie było miło. –Powiedziała z uśmiechem, sprawdzając czy zapięła torebkę. – No to do zobaczenia. – Powiedziała wsiadając do taksówki.
-Pa – Odpowiedziałam dokładnie w tej samej chwili co ona trzasnęła drzwiczkami.
Przez chwilę patrzyłam jak taksówka odjeżdża po czym ruszyłam w stronę budynku. Możliwość rozmowy z nią naprawdę bardzo dużo mi dała. Dzięki niej miałam teraz choć troszkę więcej determinacji, żeby wytrzymać jeszcze przynajmniej te trzy tygodnie. A jeszcze do tego ten list od Izzy’ego. Już gdy tylko o nim usłyszałam od razu chciałam go przeczytać, ale nie za bardzo mi wypadało tak przerwać rozmowę i tak po prostu zacząć go czytać. Jakieś tam resztki dumy zostały mi pomimo takiej ilości spędzonego czasu w dżungli.
Stopnie schodów przed drzwiami głównymi budynku pokonałam w biegu. Jakoś praktycznie zawsze tak miałam. Biegłam, jakbym przed kimś uciekała. Już miałam wskoczyć na schody na piętro, kiedy zatrzymał mnie glos dyrektorki.
-Ta torba to twoja? – Zapytała podnosząc niebieską torbę podróżną do góry.
-Oh tak. Zupełnie o niej zapomniałam. – Powiedziałam podbiegając do niej. – Dziękuje.
-Proszę. –Odparła podając mi torbę. – A, i miałabym do Ciebie małą prośbę. – Powiedziała grzebiąc w teczce którą dotąd trzymała pod pachą. – Mogłabyś przekazać to Nicole?
-Oczywiście. – Odpowiedziałam biorąc do niej list. 
Nie czekając, żeby znowu mnie ktoś zatrzymał, nie obracając się za siebie w paru podskokach weszłam na górę.
Praktycznie z kopniaka otworzyłam drzwi, na co moja współlokatorka popatrzyła na mnie spod byka. Zupełnie się tym nie przejęłam, ponieważ praktycznie co bym nie zrobiła, to i tak raczyła bym mnie takim spojrzeniem.
-Pani Dyrektor kazała Ci przekazać list.- Powiedziałam podając jej białą kopertę.
Dziewczyna zabrała ją ode mnie i spojrzała na nią wzrokiem w którym mogłam wyczytać zdziwienie mieszane ze strachem? Nie zwracając już na nią uwagę rzuciłam się na łóżko i powoli zaczęłam rozpakowywać rzeczy z torby.
Powoli, delektowałam się każda rzeczą wyjętą, mimo że przecież były tam same moje rzeczy, nic nowego. Wyciągając koszulę przez przypadek wyrzuciłam z torby parę skarpetek. Super. Powoli się schylając po nią zerknęłam na od jakiegoś czasu milczącą Nicole. Na jej twarzy malował się ogromny smutek. Po policzku zaczęła jej spływać łza, kiedy zauważyła że się jej przyglądam. Zmieszana szybko odwróciłam wzrok. Mimo że nie za bardzo za nią przepadałam zrobiło mi się jej szkoda.
-I co teraz powiesz wszystkim że płakałam? – Powiedziała po czym usłyszałam cichy szloch.
-Nie, no co ty… - Powiedziałam lekko wystraszona jej reakcją. – Przecież ja nic nie widziałam.
-No i prawidłowo. – Odrzekła przez łzy, wstając i już bez słowa wyszła z pokoju zgniatając w dłoni białą kartkę papieru.
Byłam bardzo zdziwiona zaistniałą przed chwilą sytuacją, ale jedno wiedziałam na pewno. Jej łzy były szczere.
Nie chciałam sobie teraz zaśmiecać głowy tą sytuacją, ponieważ cały czas myślałam tylko o jednym. List, list od Stradlin’a.  Lekko drżącą dłonią, starając się nie rozerwać koperty, tylko ją delikatnie otworzyć, zabrałam się za nią. Po paru próbach udało mi się uwolnić kartkę z koperty a przy okazji wypadła z niej kostka do gry. Zdziwiona wzięłam ją do ręki i przybliżyłam do twarzy by lepiej się jej przyjrzeć. Nadal trzymając ją w dłoni, zabrałam się za list. Zdążyłam jedynie przeczytać wstęp brzmiący „Kochana Amy” kiedy do pokoju wpadła Cassie.
-Amy, chodź szybko, jest afera. – Powiedziała zdyszana.
-Co się stało? – Zapytałam lekko wkurzona. Dlaczego teraz? W tej chwili?
-Nie wiem, ale dyrektorka urządziła zebranie wszystkich na stołówce. Chodź szybko, bo będzie zjebka jak nas nie będzie! – Pośpieszyła mnie wychodząc z pokoju.
Chcąc, nie chcąc musiałam opóźnić w czasie czytanie listu, ale nie chcąc zostawiać go w pokoju, złożyłam go jeszcze na raz i łącznie z kostką włożyłam w stanik.


-Zeszłej nocy w naszym ośrodku miało miejsce włamanie. – Powiedziała bardzo oficjalnym tonem dyrektorka. – Zginęła dość duża kwota pieniędzy.
-Ile?- Zapytał jakiś śmiałek przy drzwiach.
-To akurat nie powinno cię obchodzić McFly. –Odpowiedziała oschłym tonem. – Każdego kto cokolwiek wie o tej sprawie zapraszam do mojego gabinetu w każdej chwili. Jeżeli ktokolwiek wie coś o nieproszonych gościach w naszej placówce powinien to powiedzieć. To naprawdę była duża kwota, która dla mojego i waszego dobra powinna się znaleźć. Liczę na waszą pomoc i uczciwość. A teraz mam dla was niezbyt miłą wiadomość. Otóż zawiadomiłam już o tym zajściu policje, więc niedługo policjanci zaczną przeszukanie w waszych pokojach. – Po tych słowach w stołówce podniosły się krzyki.
-Co? A to niby dlaczego ktoś ma grzebać w moich rzeczach, tylko dlatego że ktoś buchnął jakieś pieniądze? – Zapytała jakaś dziewczyna o kruczo-czarnych włosach. – Chyba pani nie myśli, że to ktoś z nas?
-Nie, wierze że to nie był nikt z was, ale niestety takie procedury narzuciła policja, a ja nie zamierzam im przeszkadzać w śledztwie. – Powiedziała poważnym tonem dyrektorka. – Dlatego też każdy teraz pójdzie do swojego pokoju i będzie tam dopóki nie przeszuka go policjant. A wiec moi mili państwo zapraszam was na górę. – Pożegnała nas dyrektorka.


Już trzecią godzinę siedziałam w pokoju, czekając aż któryś z policjantów raczy go przeszukać. Sam fakt przeszukiwania nie denerwował mnie, tylko to że nie mogę w świętym spokoju, w samotności przeczytać list od Izzy’ego. W sumie to momentami czułam się jakbym była sama w pokoju, ponieważ moja współlokatorka siedziała na swoim łóżku i pustym wzrokiem parzyła się w drzwi. Mimo że jakoś nie za bardzo lubiłam, a wręcz tylko tolerowałam Nicole, ale powoli zaczęłam się martwić jej zachowaniem. Może nie za długo ją znałam, ale nigdy nie siedziała tak bezczynnie. Zawsze albo malowała sobie paznokcie, poprawiała sobie makijaż, albo chociażby układała po raz enty w szafce. Do tego jeszcze ten jej płacz sprzed paru godzin i atak na mnie że na pewno o tym komuś powiem. Na pewno coś się stało, ale nie zamierzałam się jej o nic pytać. Traktowała mnie jak nie powiem, kogo to dlaczego ja niby mam się ją przejmować? - Ponieważ jesteś strasznie empatyczna debilko. – Sama odpowiedziałam sobie na zadane pytanie.
Z zamyślenia wyrwało mnie energiczne pukanie do drzwi.
-Proszę. – Powiedziałam domyślając się że to wyczekiwany przeze mnie policjant. Do czego to doszło, że czekałam na policjanta?
-Muszę przeszukać wasz pokój. – Powiedział policjant około czterdziestki zakładając rękawiczki. – Nie powinno to potrwać długo. –Dodał po czym szybko zabrał się do pracy.
Gdy tylko otworzył pierwszą z brzegu szafkę, szybko rzucił na mnie okiem. Potem robił to za każdym razem kiedy gdzieś zaglądał. To wyglądało tak, jakby chciał zobaczyć na mojej twarzy jakąkolwiek reakcje związaną z tym że ktoś grzebie mi w moich prywatnych rzeczach.  Ja jednak przez cały czas zachowywałam pokerową twarz patrząc na słońce już powoli kierujące się ku zachodowi. Jednak jedno jego zachowanie przykuło mój wzrok, a mianowicie to że zajrzał za plakat mojej współlokatorki.
-Tak, też jakbym ukradła pieniądze i ukryła je za plakatem. – Szeptem zakpiłam z policjanta.
-Słucham?- Zapytał policjant odwracając się w moją stronę. – Coś mówiłaś?
-Nie, nic. – Odparłam.
-To dobrze. – Oj, chyba to usłyszał. – No to ja już skończyłem. Do widzenia. – Powiedział kierując się ku drzwiom.
-Do widzenia. – Odpowiedziałam, ponieważ nie spodziewałam się by moja towarzyszka w jakikolwiek sposób dała znak że żyje i kontaktuje, i tu się zdziwiłam, ponieważ gdy tylko drzwi za policjantem się zamknęły ta wstała i szybko wyszła z pokoju.
-Co jest  kurwa? – Powiedziałam sama do siebie. No cóż, nie zamierzałam zastanawiać się dłużej nad jej zachowaniem, bo akurat miałam chwilę samotności w której spokojnie mogłam przeczytać list. Szybkim ruchem wyjęłam go ze stanika, po czym musiałam jeszcze w nim pogrzebać, ponieważ chwilowo zaginęła mi w nim kostka. Po dosłownie sekundzie poszukiwań, ponieważ mój stanik nie jest za duży wyjęłam z niego zaginioną kostkę i położyłam ją na kiedyś białej pościeli. Powoli rozłożyłam kartkę i zabrałam się za czytanie.
 

Kochana Amy. 
Nie jestem za dobry w pisaniu listów, więc nie będzie on długi.  
U nas wszystko okej, po staremu. Slash jest trochę nieswój po tym jak Cię zabrali i dopiero po szklance Danielsa robi się w miarę rozmowny. Ogólnie to wszyscy przyzwyczailiśmy się do twojego towarzystwa jest teraz tak jakoś dziwnie.  A szczególnie dziwnie dla mnie. Do tej pory cały czas miałem Cię w miarę przy sobie, a teraz jesteś tak daleko, a ja czuje jak byś zabrała ze sobą kawałek mnie. Kurwa, jak ja ckliwie pisze. 
Ogólnie to chciałem Ci napisać, że za Tobą tęsknie i Cię kocham. 
Już niedługo do nas wrócisz. Zobaczysz, ten czas przestanie się tak dłużyć i zanim się obejrzymy będziesz z nami w Hellhouse. Będziesz ze mną. 


                                                                                                                                          Izzy

PS.  Chciałem żebyś miała przy sobie coś ode mnie, stąd ta kostka. 
PSS.  No i napisałem dla Ciebie piosenkę, też jest w kopercie.



Co? W kopercie jeszcze coś było? W lekkim ataku paniki rozejrzałam się po pokoju.
-Gdzie jest ta jebana koperta? – Zapytałam się macając pościel. – No kurwa, nie wybaczę sobie jak jej nie znajdę.
Już straciłam nadzieje że ją znajdę, więc już zrezygnowana zajrzałam pod poduszkę.
-To się nazywa mieć szczęście.- Powiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha, widząc zmiętą kopertę. Nerwowo, nadal ze strachem że jednak nie ma tam tej kartki z piosenką, już bez skrupułów rozerwałam kopertę. Na pościel spadła lekko naderwana kartka. O razu zaczęłam czytać tekst piosenki napisanej przez Izzy’ego dla mnie.


Shed a tear 'cause I'm missin' you
I'm still alright to smile
Girl, I think about you every day now
Was a time when I wasn't sure
But you set my mind at ease
There is no doubt, you're in my heart now

Said, woman, take it slow
And it'll work itself out fine
All we need is just a little patience
Said, sugar, make it slow
And we'll come together fine
All we need is just a little patience

I sit here on the stairs
'Cause I'd rather be alone
If I can't have you right now I'll wait, dear
Sometimes I get so tense
But I can't speed up the time
But you know, love, there's one more thing to consider

Said, woman, take it slow
And things will be just fine
You and I'll just use a little patience
Said, sugar, take the time
'Cause the lights are shining bright
You and I've got what it takes to make it
We won't fake it, I'll never break it, 'cause I can't take it

Little patience, yeah
Need a little patience, yeah
Just a little patience, yeah
Some more patience, yeah

I've been walkin' the streets at night
Just tryin' to get it right
Hard to see with so many around
You know I don't like being stuck in the crowd
And the streets don't change, but, baby, the name
I ain't got time for the game, 'cause I need you
Yeah, well, I need you
Oh, I need you, oh, I need you
All this time


Nigdy się nie spodziewałam, że ktokolwiek napisze dla mnie piosenkę. Lepiej, nigdy nie sądziłam że ktokolwiek się we mnie zakocha. We mnie, zwykłej pospolitej dziewczynie, na dodatek o dziewięć lat młodszej. Wspominając i analizując naszą znajomość z Izzy’m od naszego pierwszego spotkania zdjęłam tylko buty i weszłam pod kołdrę. List, tekst piosenki i kostkę włożyłam pod poduszkę, jedyne miejsce w którym mogłam mieć pewność, że nikt mi ich nie zabierze.
Pogrążona w wspomnieniach, zmęczona dniem w którym nic nie robiłam, powoli odchodziłam do krainy Morfeusza.



Obudził mnie trzask drzwi, przez który nawet szyby w oknie zadrżały. Przestraszona szybkim ruchem zapaliłam lampkę nocną przy moim łóżku.
Przy drzwiach stała Nicole trzymając się za nos, z którego leciała ciemna krew, a na jej szyi widać było sine ślady. Dosłownie takie jakby ktoś przed chwilą ją dusił.
-Co się stało? – Zapytałam siadając. – Kto Ci to zrobił?
-Nikt.- Powiedziała przez łzy, siadając na swoim łóżku.
-Nie pierdol, sama się tak nie załatwiłaś. – Powiedziałam podchodząc do niej. – Trzeba to zgłosić komuś. Ktoś powinien być na dyżurze.
-Nie, nie możemy o tym nikomu powiedzieć, zrozumiałaś? – Powiedziała ze strachem w oczach. – Nic mi nie będzie. – Dodała rozmasowując sobie jedną ręką szyje.
-No kurwa, jesteś pojebana? – Prawie krzyknęłam. – Ktoś Cię prawdopodobnie dusił, ale co tam. Nikomu o tym nie powiem.  – Uklękłam naprzeciwko niej zabierając jej rękę z nosa. – Dziewczyno, przecież ktoś mógł ci połamać nos.
Wstałam i ruszyłam ku drzwiom.
-Nie bój się. Idę do łazienki po papier, a ty pochyl się do przodu. – Powiedziałam nie siląc się na ciche otworzenie drzwi, ponieważ każdy co miał się obudzić, to już się obudził od trzasku Nicole.
Będąc już  w łazience szybko przemyłam twarz zimną wodą, chcąc się lekko orzeźwić, po czym szybko wytarłam twarz w koszulkę. Nie bawiąc się w półśrodki wzięłam z łazienki dwie rolki papieru i ruszyłam z powrotem do pokoju.
Tam zastałam blondynkę siedzącą z głową odchyloną do tyłu.
-Kurwa, czy ty specjalnie nie robisz tego o co cię proszę? – Powiedziałam podchodząc do niej. – Masz. Wytrzyj się i usiądź pochylona do przodu. – Dodałam podając jej rolkę.
Boże, co się tutaj dzieje. Najpierw kradzież, teraz pobicie. Nie zdziwię się, jak za dwa dni ogłoszą że kogoś tutaj zamordowano.
-Kto Ci to zrobił? – Zapytałam dziewczyny, ale niestety odpowiedziała mi cisza. –Zajebiście, rób jak chcesz, ale przecież może się to powtórzyć. Może następnym razem nie skończyć się to na krwawiącym nosie i sińcu na szyi. Zastanów się. A z resztą rób co chcesz – Powiedziałam wkurzona. – Jak już nie będzie leciała krew, to zgaś światło i się połóż. Dobranoc.
-Dobranoc. – Odpowiedziała po cichu. – I dziękuje, że nikomu nie powiedziałaś o tym co się wydarzyło rano.
-Spoko, nie ma za co. – Odpowiedziałam lekko się uśmiechając, właściwie sama nie wiedząc dlaczego, już nad niczym się nie zastanawiając starałam się ponownie zasnąć. 




piątek, 25 października 2013

Rozdział 18

Po dwóch miesiącach jest nowy rozdział. Wiem że to strasznie długo, ale musicie wiedzieć, że ani razu nie przestałam o was myśleć i cały czas bolało mnie, że zostawiłam was na tyle czasu...
Ten rozdział jest taką moim zdaniem zapchaj dziurą, których teraz niestety parę będzie, zanim przejdziemy do konkretnej akcji.
Bardzo wam dziękuje za każde wejście i za to że jeszcze o mnie pamiętacie <3
I jak zwykle bardzo proszę o komentarze, żebym wiedziała, że mam dla kogo pisać!
Na koniec pragnę przeprosić za możliwe błędy. 



-Cześć… - Powiedziałam starając się, aby to było bardzo grzeczne. – Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze mieszkało…
-Mi też. – Odpowiedziała strasznie opryskliwym tonem. Nie rozumiem, jak można być takim niemiłym dla obcej osoby. Przecież ona nic o mnie nie wie, a już oceniła. W sumie, to co ja robię? Przejmuje się kimś takim jak ona? Nie warto.
-Czyli to łóżko tutaj i ta część pokoju jest do mojej dyspozycji?- Zapytałam się, nie chcąc potem jakiś nie wiadomo jakich i nie wiadomo o co kłótni.
-Tak. – Odpowiedziała nawet na mnie nie patrząc.
Starając się ją ignorować, bo w końcu jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, zaczęłam się rozpakowywać. Nie miałam ze sobą zbyt dużo rzeczy, wiec poszło mi to szybko, nawet można powiedzieć, że zadziwiająco szybko. Może dlatego, że chciałam jak najszybciej wydostać się z pokoju? Cały czas czułam na sobie wzrok blondyny, która chyba spodziewała się, że zaraz rozłożę tutaj jakiś ołtarzyk dla szatana, czy wyjmę z walizki zdechłego kota.
Gdy odłożyłam już ostatnią rzecz z mojej walizki na przeznaczoną mi półkę, chwyciłam za mojego walkmana i jak tylko mogłam  szybko wyszłam z mojej sypialni. Schodząc po schodach modliłam się, aby w nim była jakakolwiek kaseta. Chyba dzisiaj szczęście się do mnie odwróciło i po naciśnięciu guzika play usłyszałam pierwsze dźwięki Babe I'm Gonna Leave You Zeppelinów. Sama do siebie uśmiechnęłam się i zatapiając się w tej pięknej piosence mało co nie wpadłam na panią Adwokat.
-Jeju, bardzo Panią przepraszam. – Wydusiłam z siebie, zdejmując słuchawki.
-Nic się nie stało.- Odpowiedziała z nadal kamienną twarzą, poprawiając swoją garsonkę.- Właśnie szłam do ciebie pożegnać się i życzyć szczęścia tutaj.
-Dziękuje bardzo. – Odpowiedziałam z uśmiechem. – I mam jeszcze takie jedno małe pytanko. Czy można tutaj korzystać z telefonu?
-Z tego co wiem, to niestety nie. Jedyny kontakt jaki możesz mieć z światem, to te niedzielne odwiedziny.
-Szkoda. – Odpowiedziałam lekko zasmucona. Chciałam zadzwonić do hotelu w którym według moich obliczeń powinni być jeszcze chłopcy.
Adwokat już bez słowa wyszła z budynku i ruszyła ku bramie wjazdowej.  Mając nadzieję, ze z budynku to można mi wychodzić, ruszyłam na poszukiwanie jakiegoś dobrego miejsca do spędzenia dalszej części dnia. Idealnym miejscem wydawała mi się była miejscówka blondi, pod drzewem.  Lekko rozglądając się powili usiadłam na miękkiej, zielonej trawie i zupełnie zatraciłam się w piosence dobiegającej ze słuchawek.
Prawie zasypiałam, oblana ciepłymi promieniami słonecznymi gdy pomimo muzyki usłyszałam dla mnie ciche „cześć”. Natychmiast otworzyłam oczy i wyjęłam słuchawki. Przede mną stała kasztanowo włosa, na oko osiemnastoletnia dziewczyna. Miała na sobie koszulkę z Black Sabbath, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to musi być Cassie.
-Cześć, jak mniemam jesteś Cassie.- Również się przywitałam.
-Tak, Cassie, a ty to pewnie Amy? – Zapytała ze szczerym uśmiechem na twarzy. Zupełnie nie czekając aż co odpowiem dopowiedziała.- Choć zmienimy miejsce na pogaduszki, bo tutaj jest z dużo ludzi, a poza tym zaraz przylecą tu te plastiki i będzie awantura.
-Spoko.- Odpowiedziałam wstając. Od razu podciągnęłam spodnie i schyliłam się po walkamana który spadł mi z kolan gdy wstawałam. Niedbale zwinęłam słuchawki i to wszystko włożyłam w kieszeń koszuli. Co prawda ledwo co się tam to wszystko mieściło, ale miałam nadzieję, że nie wypadnie. – Masz jakąś obraną miejscówkę?
-Jasne. – Odpowiedziała ruszając w kierunku budynku. – A więc z tego co słyszałam jesteś tutaj bo uciekłaś z domu, prawda?
-Tak… - Odpowiedziałam krótko, nie chcąc rozwijać nieprzyjemnego tematu.
-Widzę, że nie za bardzo chcesz o tym rozmawiać. Spoko, nie musisz… - Odpowiedziała na mnie nie patrząc. – Ja tam od razu chcę zdementować te plotki o mnie które do ciebie dojdą, że byłam narkomanką, dziwką i wszystkim co złe i dlatego tutaj jestem. Moi rodzice dwa lata temu zginęli w wypadku samochodowym. Jestem za stara na rodzinę zastępczą, wiec jestem tutaj.
Zupełnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć na to wyznanie. Ja nie odważyłabym się tak po prostu, powiedzieć komuś obcemu takie rzeczy. Widać, że dziewczyna jest strasznie otwarta… Zupełne przeciwieństwo mnie.
-Teraz cicho, bo będziemy przechodzić koło kuchni, a tutaj nie za bardzo wolno nam być…- Powiedziała prawie szeptem.
Nic nie odpowiadając na to stwierdzenie nadal szłam za nią. Ominąwszy kuchnie znalazłyśmy się koło dość dużego komina, gdzie jak podejrzewałam że zupełnie nas nie widać. Cassie lekko rozglądając się wyjęła z kieszeni papierosy i od razu włożyła sobie jednego do ust.
-Chcesz? – Zaproponowała wyciągając paczkę w moją stronę. Mimowolnie spojrzałam na nadal mocno zaczerwienione blizny na rękach, które nadal pobolewały.
-Nie, dzięki. –Odparłam z uśmiechem. – Ja nie palę.
-No właśnie widzę.- Powiedziała zerkając na blizny.
- To, to tak jakby przez przypadek… Po pijaku… - Palnęłam zupełnie się nie zastanawiając.  Dopiero po chwili zorientowałam się, że jakby Cassie komuś to powiedziała, to Saul miałby jeszcze większe problemy z dostaniem prawa do opieki nade mną. Więc chcąc załagodzić ta sytuacje, szybko dodałam.- Ale to tak wyjątkowo… Tak to ja nie pije…
-Spoko, nie musisz się przejmować. Sama popijam i nie widzę w tym niczego strasznego. – Powiedziała siadając na rzadkiej trawie. –Siadaj, co będziesz stać.
Jako że praktycznie zawsze i wszędzie potrafiłam usiąść na ziemi, nie trzeba było mi tego powtarzać.
Po między nami zapadła krępująca cisza. Zupełnie nie wiedziałam czy mam coś powiedzieć, czy lepiej poczekać na to aż ona się odezwie. Nie byłam za dobra zawiązywaniu przyjaźni. Zauważyłam, że ona jakoś dziwnie się na mnie patrzy. Lekko skrępowana odwróciłam wzrok, udając że nic nie zauważyłam.
-Mam wrażenie, że kogoś mi przypominasz, ale za chuja nie mogę sobie przypomnieć kogo. – Powiedziała wypuszczając z ust obłoczek dymu.- Może masz kogoś słanego w rodzinie, co?- zażartowała.
Już chciałam zapytać się, czy może kojarzy taki zespół jak Guns N’ Roses, ale dość szybko zrezygnowałam. Nie chciałam żeby rozeszła się plotka o tym że jestem siostrą jakiegoś ćpuna grającego w rockowym zespole, a wiedziałam że to jeszcze jest dość normalne określenie, słyszałam że były gorsze…
-Nie, no co ty… - Próbowałam jakoś wybrnąć z sytuacji. – Ale może ktoś znany weźmie i mnie adoptuje. – Zażartowałam.
-Ja tam bardzo chciałabym, żeby ktoś taki po mnie przyjechał, że tak powiem marzenie z tej placówki. –Ciągnęła temat. – Ale zobaczysz, w końcu dojdę kto jest tak podobny do Ciebie, albo do kogo ty jesteś taka podobna.
Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Tak byłoby lepiej i dla niej, i dla mnie.


-Psss. Amy. – Przebudzona usłyszałam szept, ale go zignorowałam, nie za bardzo wiedząc czy naprawdę coś usłyszałam, czy śniłam. Zaspana przewróciłam się na drugi bok i próbowałam dalej spać.
-No kurwa! Wstawaj!- Teraz zdecydowanie nie był to sen. Lekko przestraszona otworzyłam oczy i rozejrzałam się w ciemności. Moje oczy nie były jeszcze przyzwyczajone do braku światła, więc niewiele widziałam. – No nareszcie. Wstawaj, ubierz coś na siebie i wychodzimy.- Nadal nic nie widziałam, ale rozpoznałam głos Cassie.
-Pojebało Cie? –Odparłam zaspana. – Jest środek nocy! – Powiedziałam dużo za głośno, ponieważ moja współlokatorka niebezpiecznie się przewróciła na łóżku i zaczęła coś mamrotać przez sen.
-Ciszej bądź, bo obudzisz tą pokrakę i będziemy miały przejebane po całej linii… - Powiedziała rozglądając się po korytarzu. – Tak, jest środek nocy,  a dokładnie druga, teraz możemy sobie robić co chcemy, bo wszyscy śpią. No wstawaj, i nie pierdol już.
Już dużo bardziej rozbudzona wyjęłam nogi spod kołdry. Wcale nie było tak zimno jak się spodziewałam, więc szybko zrzuciłam z siebie całą kołdrę i zaczęłam szukać trampek pod łóżkiem. Jako że spałam w długich spodniach, tylko zarzuciłam na siebie koszule wisząca na poręczy łóżka i byłam gotowa do wyjścia. Na korytarzu też było ciemno, ale jako że mój wzrok przyzwyczaił się do takich warunków, więc nie miałam problemów z zamknięciem drzwi do pokoju.
-Gdzie idziemy? – Zapytałam Cassie, która stała przy schodach, pewnie patrząc czy ktoś nie idzie.
-Na dach. – Odparła i zaczęła powoli schodzić po schodach.
-Jak na dach, to chyba nie w tym kierunku idziemy. –Odparłam idąc za nią.
Mimo że znałyśmy się zaledwie tydzień, można powiedzieć, że się bardzo zakolegowałyśmy, bo to dużo za wcześnie na przyjaźń. Spędzałyśmy ze sobą praktycznie cały czas, nie licząc takich godzin gdzie po prostu mi znikała i nigdzie jej nie było.
-Tak, ale tędy będzie bezpieczniej, bo na dole nikt nie śpi, a wszystkie drzwi do schodów na dach niemiłosiernie skrzypią. – Odparła nadal szeptem, odwracając się do mnie. – Fajna koszulka.
-Dzięki. – Odparłam mimowolnie się do samej siebie uśmiechając. Miałam na sobie koszulkę z logiem Gunsów. Odkąd tu jestem cały czas w niej spałam. Jakoś tak czułam się lepiej? Strasznie tęskniłam za chłopakami, a już szczególnie za tymi dwoma. Chciałam już ich zobaczyć, móc się przytulić. Mimo że tutaj miała Cassie, to nadal czułam się samotna. Postanowiłam sobie, że nie powiem kto jest moim bratem, że ich wszystkich znam, mieszkałam z nimi… Co lepsze jeden z nich twierdzi że coś do mnie czuje. Miałam bardzo dużo czasu na rozmyślanie o tym co się wydarzyło ponad tydzień temu. Z całych sił starałam sobie przypomnieć część nocy w barze, ale gdy tylko o tym myślałam miałam pustkę w głowie. Mówiąc szczerze, to chciałam pamiętać co się działo. Pierwszy raz się z kimś tak na poważnie całowałam i tego nie pamiętam.
Z rozmyślań wyrwało mnie bezlitosne skrzypienie drzwi.  Cassie zdecydowanie z tym nie przesadzała.
-No na co czekasz? – Pośpieszyła mnie.- Wchodź!
-No już, już. – Odparłam wchodząc na schody na dach. Mimo że szłam praktycznie po omacku, jak na razie się nie potknęłam, co było dość dużym osiągnięciem, na takich schodach.
-A wracając do koszulki, to ostatnio właśnie cały czas mam w głowie ich piosenki. A najbardziej to Sweet Child o Mine. Ta Erin musi być cudowną kobietą, że ktoś napisał do niej aż tak piękną piosenkę.
-Wcale aż tak cudowna nie jest. – Odparłam zupełnie nie zastanawiając się nad tym co mówię.
-Skąd wiesz? – Zapytała Cassie, z wielkim zdziwieniem namalowanym na twarzy.
-Yyy, tak się domyślam. – Zaczęłam próbować, jakoś się wyplątać z tej sytuacji. – Słyszałam, że podobno go zdradziła…
-Taaa? A gdzie niby? – Ciągnęła temat. Nie dobrze, a co jak się wszystkiego domyśli?
-No taką plotkę gdzieś słyszałam, ale wiesz co ludzie czasami mówią. Nic nie wiedzą, a się wymądrzają…  - Próbowałam wybrnąć z głupiej sytuacji.
-No to tak jak z tymi plotkami o mnie tutaj. – Odparła Cassie, otwierając drzwi na których widniała tabliczka, że wejście jest zabronione.
Od razu owiało nas chłodne powietrze. Zaczęłam żałować, że jednak nie wzięłam kurtki. Cassie szybkim krokiem podeszła do jednego z kominów i zza dość dużej blachy wyjęła dwa koce. Chyba czytała mi w myślach, bo od raz podała mi jeden z nich.
-Masz i choć usiądziemy sobie tam. – Powiedziała wskazując mniej więcej środek dachu. Bez już zbędnych słów, szybko podeszłam do tego miejsca i usiadłam tam po turecku. Zaraz dołączyła do mnie moja towarzyszka i usiadła naprzeciwko mnie.
Tak w kompletnej ciszy i prawie bezruchu spędziłyśmy moim zdaniem z piętnaście minut. Jedynym ruchem, było częste zerkanie Cassie na przyozdabiający jej rękę zegarek.
-W jakimś celu tu tak siedzimy?- Zapytałam patrząc na księżyc, który chyba był w pełni, bo cudownie oświetlał okolicę. – Czekamy na coś?
-Na coś i na kogoś… -Odpowiedziała prawie szeptem, dzięki czemu było słychać czyjeś kroki. Już serce podchodziło mi do gardła, że ktoś nas przyłapał, jednak Cassie szybko dodała. – I chyba już się doczekałyśmy.
Szybkim ruchem głowy, który przypłaciłam małym skurczem odwróciłam się, żeby zobaczyć kim jest ten ktoś. Okazał się nim być wysoki, długowłosy szatyn, którego już chyba kiedyś widziałam.
-Witam panie – Powiedział z uśmiechem, siadając koło Cassie i od razu ją obejmując.
-Witam pana. – Odpowiedziała dziewczyna całując go lekko w usta. – Poznaj Amy. –dodała za chwilkę.
-Miło mi, ja jestem Carl – Powiedział przyglądając mi się dziwnie.
-Mi również. – Odpowiedziałam lekko się uśmiechając.
No super. Akurat teraz musiałam się wkopać w spotkanie z parą zakochanych? Siedziałam jak taka trusia, wyobrażając sobie, że i ja jestem przez kogoś przytulana. Coraz częściej zaczynałam się łapać na tym, że miałam wizję, że jestem z Izzy’m. Nie ważne co robię, po prostu jestem blisko niego. Przerażało mnie to. Przede wszystkim dlatego, że miałam tutaj na dobrą sprawę spędzić jeszcze przynajmniej trzy tygodnie, a rozmyślanie o nim na pewno nie pomagało w szybszym upływie czasu i pozbyciu się tego strasznego uczucia jakim jest tęsknota. Tęsknota za nim, za Saul’em, ogólnie za całym moim życiem w Hell House.
Z moich wizji mnie i Izzy’ego wyrwało mnie słowo Nightrain.
-A no wziąłem. –Powiedział Carl. – Przynieść?
-Nie, powiedz gdzie schowałeś i ja pójdę, bo i tak muszę wstać, bo strasznie zdrętwiały mi nogi od tego siedzenia.- Odparła Cassie odplątując się z koca.
-Tam gdzie zawsze… - Odpowiedział lekko się odsuwając, by ona mogła wstać.
Gdy tylko oddaliła się tak, że raczej nie byłaby w stanie usłyszeć nas, chłopak zaczął rozmowę.
-Jesteś z L.A? – Zapytał.
-Od niedawna tak. – Odpowiedziałam niepewnie, ciesząc się że nie zadał pytania dlaczego tutaj się znalazłam.
-A bywałaś czasami w Rainbow? – To pytanie mnie dość zaskoczyło. Nieznajomy koleś pyta mnie, czy bywam czasami w jednym z największych barów na Sunset.
-Sporadycznie, ale bywałam tam… - Moja odpowiedź nieco mijała się z prawdą, ponieważ sporadycznie raczej nie oznaczało z trzy, cztery razy w tygodniu.
-No to chyba wiem skąd cię kojarzę. – Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem i zarazem przeraził. Nigdy nie bywałam w Rainbow sama, zawsze z chłopakami. Jeżeli mnie z stamtąd kojarzył, to i widział chłopaków ze mną.  Niestety nie zdążyłam jakkolwiek na to stwierdzenie zareagować, ponieważ wróciła Cassie z dwoma butelkami wina. O razu uśmiechnęłam się sama do siebie. Czy to normalne, że tak reaguje na alkohol? Teraz nie chciałam się nad tym zastanawiać, tylko liczyłam na to, że i ja się załapie na parę łyków.
-Jako że mamy tylko dwa winiacze, to jedno jest dla nas, a jedno dla Amy.-Powiedziała podając mi butelkę.
-I tak jak znam życie, nie będzie w stanie całego wypić. – Zakpił Carl.
-To chyba nie znasz życia… - Odpowiedziałam otwierając butelkę.



-Amy!
Nie ma to jak budzić kogoś, po prostu krzyczą jego imię. Bez otwierania oczu, wiedziałam kto krzyczy.
-Pani dyrektor kazała mi cię obudzić, bo podobno masz jakiegoś gościa. A i mogłabyś tutaj choć troszkę ogarnąć, bo już zaczyna minie denerwować ten twój bałagan, wśród którego musze i ja mieszkać.
Gościa? Jak tylko to słowo doszło do mnie, zerwałam się jak poparzona. Ale kto to mógł być? Miałam tylko nadzieję, że chłopaki nie wpadli na super pomysł i nie wrócili z trasy…
Jak po dosercowej dawce adrenaliny, szybkim tempem wstałam i zaczęłam się ubierać. Niestety już przy schylaniu się do dolnej szafki poczułam, że chyba jednak mam kaca. W sumie nic dziwnego, po wypiciu całego Nightraina… I ta bezcenna mina Carla i Cassie jak zobaczyli, że opróżniłam swoją butelkę szybciej niż oni jedna  na współę. Co jeszcze lepsze, to ona miała większe problemy z dotarciem do pokoju niż ja. Jako dobra koleżanka odprowadziłam ją aż do samego łóżka i przykryłam kołdrą, nawet nie zdejmując jej butów. Pewnie Carl by mi pomógł, ale niestety nie za bardzo mógł się kręcić po zakładzie, ponieważ jak by go przyuważyli to byłby oskarżony o włamanie.
Nawet nie rozczesując włosów, dosłownie wybiegłam w pokoju. Mało co bym nie połamała się, prawie wpadając na zestaw do sprzątania zostawiony tak po prostu na schodach.
Kiedy tylko pokonałam schody, stanęłam by opanować oddech, żeby w miarę normalnie.
Strzelałam, że spotkanie odbędzie się w gabinecie dyrektorki. Poprawiając włosy, lekko zdenerwowana zapukałam do drzwi.
-Proszę. – Opowiedział mi jak zawsze przesłodzony głos dyrektorki.
-Dzień dobry… - Przywitałam się z uśmiechem, który mi się powiększył kiedy tylko zobaczyłam kto jest moim gościem. 




sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 17

A więc tak. Na początku znowu chciałam was przeprosić, że dopiero teraz dodaje coś, ale są wakacje, ja wyjeżdżałam, a potem po prostu nie zawsze chciało mi się pisać.
Ale jako zadośćuczynienie napisałam dość długi (chyba najdłuższy w mojej blogowej karierze) rozdział. Moim zdaniem przełomowy rozdział... Choć chyba nie do końca można tak powiedzieć.
Mam nadzieję, że to co napisałam jest przynajmniej znośne i nie zawiedziecie się.
A teraz czas na podziękowania. ;D


Bardzo, bardzo, bardzo dziękuje wam za 10777 wejść <3 <3 <3 Jesteście niesamowici. Nie wiem czym sobie zasłużyłam na tyle odwiedzin mojego bloga. Na pewno nie częstotliwością dodawania rozdziałów...
Jeszcze raz dziękuje, dziękuje, dziękuje ;D
I jeszcze dodatkowa prośba... Jak już przeczytacie, to napiszcie parę słów. Komentarz nie musi być długi, ale ja czytając go wiem, że mam dla kogo pisać i ktoś chce to czytać. 

Dobra... Koniec tego ględzenia. Zapraszam do czytania ;D




Zależy czego zamierzasz żałować.- Te dwa słowa zaczęły dosłownie się kołatać po mojej głowie.  Od razu przez myśl zaczęły mi przechodzić najgorsze scenariusze. Ale czy mogło być aż tak źle? Nagle poczułam, że robi mi się strasznie gorąco, a przed oczami zaczynam widzieć czarne plamy.
-Ejj młoda, wszystko w porządku? Bo jakaś taka blada się zrobiłaś…- Powiedział Izzy patrząc na mnie z małym strachem w oczach. – Może lepiej sobie usiądź, bo nie chcę musieć  dzwonić po pogotowie... – Zaproponował, po czym podprowadził mnie do fotela.
-Wszystko jest ok,  nie przejmuj się, zaraz mi to przejdzie.- Powiedziałam słabym głosem siadając. Przez chwilę siedziałam, oddychając głęboko, by wszystkie niechciane mroczki zniknęły.
-Aż tak Cię przestraszyłem? – Zapytał Izzy, z uśmiechem, ale w jego oczach nadal było widać zaniepokojenie.
-Nie, nie przesadzajmy… - Powiedziałam z lekkim uśmiechem.- Po prostu jeszcze dzisiaj nic nie jadłam i tak jakoś samo wyszło…  Ale wracając do mojego pytania. Co takiego zrobiłam?- Zapytałam ponownie, tylko nie wiedziałam czy aby na pewno chcę usłyszeć odpowiedź. Może, lepiej by było żyć w nieświadomości i nie móc sobie nic wypominać?
-Robiliśmy… Bo o to dokładnie chcesz się chyba zapytać? – Popatrzył na mnie dość dziwnym wzrokiem. Jakby miał wyrzuty sumienia. Ja na to zupełnie nad tym nie panując, poczułam, że się lekko czerwienie. – Przynajmniej odzyskałaś w miarę normalne kolory.- Zażartował. -Bardzo śmieszne…
- A więc co robiliśmy?- Stwierdziłam, że już teraz nie ma odwrotu i musze się tego dowiedzieć.
-No jak Slash zaginał gdzieś, to się do siebie troszkę zbliżyliśmy. –Powiedział siadając naprzeciwko mnie, na łóżku.
Troszkę zbliżyliśmy? Co to miało oznaczać? Nie wiedziałam  co mam o tym wszystkim myśleć. Zarazem wiedziałam, że chcę uzyskać odpowiedź, ale w sumie nie chciałam. Jednak po dosłownie kilkusekundowej burzy myśli zdecydowałam się zapytać.
-Czy myśmy…- Nie odważyłam się dokończyć, ale po minie Izzy’ego wiedziałam, że wie o co mi chodzi.
-Nie, jeżeli Ci o to chodzi, to nie…- Odpowiedział. – Aż taki pijany to nie byłem… Nie chciałem się narażać,  na śmierć z rąk twojego brata…- Zażartował.
-Bardzo śmieszne… - Zakpiłam.
-To nie jest śmieszne, tylko prawdziwe. Jak znam Slash’a, a trochę go znam, to zabił by mnie a potem tobie nie dał by żyć. – Dalej żartował, tylko tym razem ja już nic nie odpowiedziałam i nastąpiła trochę krepująca cisza. Zupełnie nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Mówi się, że po pijaku robi się rzeczy na które po prostu na trzeźwo by się nie odważyło zrobić, ale czy ja na pewno tego chciałam, czy zrobiłam to tylko pod wpływem impulsu?
-Żałujesz, tego co robiłaś?- Przerwał ciszę. – Bo wiesz… Nie sądzę by reszta pamiętała cokolwiek, więc jak chcesz to możemy udawać, że nic się nie stało…
-Nie, niczego nie będziemy udawać.- Odpowiedziałam szybko.- Co się stało, to się stało i nic tego nie zmieni…
-Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale muszę o to zapytać.- Zaczął niepewnie.- Czujesz coś do mnie?
-A ty? Czujesz coś do mnie, czy tylko się zabawiłeś moim kosztem? –Zapytałam cicho, patrząc na swoje dłonie.
-Czuję, tylko nie wiem czy mogę się czegoś spodziewać z twojej strony… - Odpowiedział, po czym złapał mnie pod brodą i delikatnie uniósł moja twarz do góry, tak żebym mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
-Izzy…  Ja nie wiem… Zobacz jaka jest między nami różnica wieku… Dzieli nas prawie dziesięć lat… -Migałam się od odpowiedzi.
-Czyli co, jestem dla Ciebie za stary? –Odpowiedział z lekkim zawodem w oczach.
-Nie, to raczej ja, jestem dla ciebie za młoda… - Odpowiedziałam spuszczając wzrok.- Ja chyba jeszcze nie jestem gotowa na taki prawdziwy związek… Związek we wszystkich akcentach.- Mówiłam prawie szeptem, a właściwie przekonywałam sama siebie.
-Ale ja nie o to cię zapytałem. – Odpowiedział.- Spójrz na mnie! – Niepewnie podniosłam wzrok. W jego oczach malowało się coś dziwnego, coś czego jeszcze nigdy w nich nie widziałam. – Czujesz coś do mnie? –Powtórzył pytanie.
-Ja nie wiem, muszę… Przepraszam, ale muszę już iść do siebie.- Wstałam i już bez słowa wyszłam na hotelowy korytarz.
Co ja zrobiłam? Dlaczego, od razu nie powiedziałam mu prawdy? Dlaczego uciekłam? Dalej zadawałam sobie podobne pytania, gdybym nie usłyszała jakiegoś głosu z mojego pokoju.  Złodzieje?
Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam.
-Jak myślisz, kiedy wróci?- Zapytał nie znany mi głos.
-Mam nadzieję, że za niedługo, bo mamy jeszcze dużo rzeczy do załatwienia. – Odpowiedział towarzysz pierwszego, znudzonym tonem.
Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Wejść tam, czy raczej nie? W końcu to jest mój pokój, więc chyba powinnam…  Niewiele już myśląc, niepewnym ruchem otworzyłam drzwi do tymczasowo mojego pokoju. W środku stało dwóch, facetów w idealnie dopasowanych garniturach, którzy od razu spojrzeli w moja stronę. Jeden z nich, który wydawał się dużo młodszy od jego towarzysza nerwowo poprawił sobie marynarkę i odezwał się pewnym siebie głosem.
-Pani Hudson?-Zapytał, a właściwie stwierdził.
-Tak, zgadza się… - Odpowiedziałam przestraszona.- A o co chodzi?
-Jesteśmy z miejscowego komisariatu, dostaliśmy rozkaz doprowadzenia pani do aresztu. –Powiedział głosem wypranym z uczuć.
-Ale jak to?- Zapytałam kompletnie zdezorientowana.-Dlaczego?
-Dostaliśmy anonimowy donos, że w tym hotelu pani mieszka, a chyba nie umknęło pani uwadze, że jest pani uznana za zaginioną.  Zdjęcie pani znajduję się w bazie danych w każdym komisariacie. –Odpowiedział już widocznie znudzony.- Dobra, dosyć tego gadania. Proszę przodem…-Powiedział, a właściwie nakazał. Nie za bardzo wiedząc co innego mogłabym zrobić, bez protestów wyszłam z pokoju. Na moje szczęście na hotelowym korytarzu spotkałam Saul’a. Miał dość zdezorientowaną minę, widząc mnie w towarzystwie dwóch mężczyzn w gajerach.
-Amy, możesz mi powiedzieć, co się tutaj dzieje? – Zapytał, podejrzliwie. – A ci dwaj, to kto?
-Oni są z policji. Ktoś doniósł, że tutaj jestem…-Odpowiedziałam. –Zabierają mnie na komisariat.
-Na jaki, jebany komisariat?!-Krzyknął, czym zwrócił na nas uwagę, młodej pokojówki.
-Przepraszam bardzo, a pan to…?-Zapytał starszy policjant.
-Slash… Jej brat.- Powiedział pokazując mnie palcem.
-Aha, miło było poznać, a teraz idziemy!- Powiedział lekko popychając mnie do przodu. Nie trzeba było długo czekać na reakcje Saul’a, który złapał go za ramię i już nieźle wkurwiony zagroził.
-Jeszcze raz ją dotkniesz, a…
-Saul, przestań, nic się przecież nie stało…-Szybko mu przerwałam, nie chcąc, żeby i on miał jakieś problemy. – Wszystko jest ok.
-Dość tego, idziemy!- Powiedział lekko zdziwiony całą sytuacją policjant stojący tak jakby z boku tego wszystkiego. Na pożegnanie wysiliłam się na uśmiech w stronę brata. Ten chyba starał się odpowiedzieć mi tym samym, ale w jego wykonaniu, wyszedł tylko jakiś grymas.
W milczeniu opuściliśmy teren hotelu i wsiedliśmy do zaparkowanego na ulicy radiowozu. Ku mojej uciesze nie włączyli koguta. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zwrócił na nas uwagę. Wiedziałam przecież, że to jest wielkie miasto, i takie radiowozy, z sygnałem jeżdżą tutaj praktycznie non stop, a mnie i tak za tych zaciemnianych szyb nie widać, to i tak czułabym się niekomfortowo. Jakby w ogóle można było czuć się komfortowo w radiowozie…


-Zapraszam do środka.- Powiedziała miło wyglądająca policjantka otwierając przede ma kratę do celi w areszcie. Świetnie, uciekłam z domu, a traktują mnie jak jakiegoś kryminalistę… Niepewnie usiadłam na czymś w rodzaju ławki. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Przecież nigdy nic nie obchodziłam matkę, to teraz jej się zachciało poszukiwań… Stęskniła się za mną? Nie sądzę. Musi mieć w tym jakąś korzyść. Musiało chodzić o jakieś pieniądze. Ona byłam w stanie zrobić wszystko za pieniądze, dosłownie wszystko.  Ciekawe gdzie mnie teraz zabiorą. Pewnie do matki, ale ja tak strasznie nie chcę tego. Było już tak dobrze, czułam się akceptowana przez chłopaków, miałam w kimś oparcie, miałam wszystko, a teraz miałam to stracić, bo matka sobie o mnie przypomniała?
Nie mogę na to pozwolić. A może by znowu uciec? Nerwowo rozejrzałam się po celi. Wszędzie kraty i zamki.
-Ty i te twoje pomysły…- Powiedziałam sama do siebie.
Dość niewygodnie było mi tak siedzieć, więc ostrożnie położyłam się z podkurczonymi nogami. Tak było dużo wygodniej, a za razem żadną częścią ciała, nie dotykałam zimniej ściany. Z zamkniętymi oczami zaczęłam analizować cały mój dzisiejszy dzień. Od pobudki w barze, do rozmowy z Izzy’m. No właśnie, co z Izzy’m? Czy ja coś do niego czuję? Od początku wydawał mi się fajny, ale czy aż do tego stopnia? Ale w końcu tyle lat różnicy…
-Ktoś do ciebie.- Wyrwał mnie z zamyślenia głos policjantki. Szybko poderwałam się i usiadłam. W progu celi stał Saul. Nagle poczułam nieodpartą potrzebę przytulenia się do kogoś. Szybkim ruchem wstałam i prawie do niego podbiegłam.
-Co teraz będzie?- Zapytałam, przytulając się do niego.
-Z tego co mówili, to przeniosą cię do jakiegoś ośrodka opiekuńczego i będziesz tam do rozprawy. – Odpowiedział otaczając mnie ramionami.
-To nie do matki?- Zapytałam zdziwiona. Czyli może, nie byłam skazana na stary dom?
-Nie, z tego co powiedzieli, to nie do matki…-Odpowiedział zmartwiony.- Ale żebyś mogła do nas wrócić muszę cię adoptować, a nasz styl życia na pewno nie będzie tego ułatwiał, ale się nie poddam… Choć bym miał zrezygnować z Guns N’ Roses, nie pozwolę ci do niej wrócić…
Zupełnie nie wiedziałam co ma odpowiedzieć na jego stwierdzenie. Był gotowy poświęcić swoje marzenia, żebym ja nie musiała się męczyć. Nie mogąc nic, co odzwierciedlałoby moją wdzięczność, po prostu mocniej go przytuliłam i wyszeptałam:
-Dziękuje… -Z trudem powstrzymywałam łzy.
-Nie  masz za co… - Odpowiedział już weselej.
-Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale za chwilę przyjdzie do pani psycholog i przy tej rozmowie nie powinien ktokolwiek być…- Powiedziała policjantka, która wcześniej wpuściła Saula.
-Co, już?-Powiedziałam zasmucona. Jaki znowu psycholog? Czy ich wszystkich już do końca powaliło?
-Najwidoczniej tak…- Odpowiedział mi brat. – Trzymaj się, i na pewno niedługo się zobaczymy.
-Dziękuje za wszystko…- Powiedziałam na koniec.- I ani mi się waż się poświęcać na mnie cokolwiek . – Powiedziałam głosem nieznoszącym  sprzeciwu.
Saul jeszcze raz mnie przytulił i już wychodził kiedy zdecydowałam się go o coś poprosić.
-Mam do ciebie jeszcze malutką prośbę. Mógłbyś przekazać Izzy’emu, że tak?
-Ale co, że tak? – Zapytał zdezorientowany.
-Że na jego ostatnie pytanie odpowiedź brzmi tak. – Wytłumaczyłam tyle ile tylko mogłam. Nadal miał zdezorientowaną minę, ale już bez słowa wyszedł.


-Co takiego się działo u ciebie w domu, że postanowiłaś uciec?- Zapytała już po raz trzeci pani psycholog. Dlaczego po raz trzeci? Ponieważ nie zamierzałam opowiadać o swoim życiu jakiejś obcej mi babie. Nie wiedziałam jakie byłby tego cel. – Bardzo proszę odpowiedzieć na moje pytanie. To jest bardzo ważne. Musimy wiedzieć, czy bezpieczne jest sprowadzenie pani do domu matki.- Słysząc to od razu zmieniłam zdanie. Byłam w stanie zrobić wszystko, byleby tam nie wracać.
Bez chwili przystanku, opowiedziałam psycholożce wszystko co moim zdaniem mogło mnie uchronić od powrotu do Richmont, ale nie opowiadałam wszystkiego.
-Widzę, że miałaś raczej ciężkie życie…- Odpowiedziała, chyba zdziwiona moją opowieścią. Pewnie spodziewała się następnej pustej nastolatki która uciekła, bo rodzice nie dali jej na nowe ubrania…- Wypiszę odpowiednie wnioski i złożę do sądu nakaz przekazania pani do ośrodka opiekuńczego. Już jutro powinna pani zostać tam przewieziona. – Powiedziała, wstając i wkładając notes w którym zapisywała coś do torebki. – Do widzenia.
-Do widzenia.- Odpowiedziałam zrezygnowana. Nie mając nic więcej do roboty położyłam się i starałam zasnąć.


-Proszę zapiać pasy, zbliżamy się do lądowania.-Obudził mnie głos z głośników. Nadal zaspana podniosłam się do bardziej wygodnej pozycji. Koło mnie siedziała wyprostowana jak struna blondynka – moja pani adwokat. To znaczy nie moja, ale Saul’a który przez nią złożył wniosek o przeniesienie mnie do ośrodka w okolicach Los Angeles.  Tyle dobrego.  W sumie to nie miałam pojęcia, jak tak szybko znalazł adwokata i to jeszcze z L.A.
Po wyjść z wielkiego lotniska, wsiadłyśmy do taksówki którą jechałyśmy dobrą godzinę. Nie ma to jak podróż przez miasto w godzinach szczytu… Nie chcę te z wiedzieć ile będzie nas kosztował ten kurs.
Podczas jazdy w ogóle się do sobie nie odzywałyśmy.  Nie wiem dlaczego, ale czułam dystans pomiędzy nami. Chyba po prostu bałam, a właściwie wstydziłam się zacząć rozmowę.
-Niedługo będziemy na miejscu, a że tam nie za bardzo będzie można normalnie porozmawiać, więc trzeba to zrobić teraz.- Przerwała ciszę, dość oficjalnym tonem.- W ośrodku będziesz mieszkać aż do rozprawy która, jak dobrze pójdzie, odbędzie się za około miesiąc. Ja w tym czasie postaram się znaleźć jak najwięcej faktów przeciwko twojej mamie. Z tego co już wiem, nie będzie to takie trudne. Trudniej będzie z nadaniem praw opiekuńczych twojemu bratu, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wszystko dobrze się skończyło. Ty natomiast będziesz spędzała cały ten czas w ośrodku.  Ze względu na kończący się rok szkolny nie będziesz już musiała uczęszczać do szkoły w tym roku, ale od września, czy będziesz chciała, czy nie, będziesz musiała chodzić do szkoły. To chyba tyle co chciałam powiedzieć- Umilkła po tym wręcz potoku słów, który tak jakby mnie atakował.- A i jeszcze. Tutaj raz w tygodniu będzie można cię odwiedzać, więc w niedzielę możesz się spodziewać gościa.
Mam nadzieję, że takiego gościa się nie doczekam,  bo to oznaczałoby, że Saul zrezygnował z trasy, dla mnie, mimo że prosiłam go, żeby tego nie robił. Nie chcąc zbyt dużo myśleć o przyszłości, zaczęłam z zainteresowaniem oglądać otaczające nas widoki. Niespodziewanie moim oczom ukazała dość duża brama, za która roiło się od dzieci w różnym wieku. Trochę dalej, za drzewami widać było jakiś budynek, jak się domyślałam to tam spędzę najbliższy miesiąc.
Nie wjechaliśmy do środka, tylko kierowca zatrzymał się przed samą bramą.
-Proszę poczekać.- Poprosiła towarzysząca mi blondynka, wysiadając z taksówki. Od razu zrobiłam to samo i zabrałam się, za wyciąganie z bagażnika mojej walizki, którą udało się mi załatwić z hotelu.
Gdy tylko przekroczyłam bramę, praktycznie wszystkie oczy, dzieci bawiących się były zwrócone na mnie. Aż taka sensacje budziłam, czy po prostu tak reagowali na wszystkich nowych? Pod drzewem zauważyłam  grupkę dziewczyn które zawzięcie, jak się domyślałam, plotkowały. W ogóle wyglądały mi na raczej puste.  Gdy koło nich przechodziłam spojrzały na mnie nienawistnym wzrokiem i zaczęły sobie szeptać coś na ucho, pokazywać palcami i jakby urażone moją obecnością weszły do budynku. Bezwiednie zerknęłam na siebie, czy może rzeczywiście coś w moim ubiorem było nie tak. Trampki, czarne spodnie i koszulka z Led Zeppelin, wszystko normalnie… A no tak, może po prostu trafiłam na rasistki… A z resztą, kto normalny przejmuje się takimi jak one.
W drzwiach czekała na nas chyba dyrektorka tej całej placówki, tak jakoś mi na taką wyglądała.
-Dzień dobry. – Przywitała się uprzejmie. W ogóle wyglądała na dość miłą osobę. – Ty zapewne jesteś Amy…- Powiedziała podając mi rękę na powitanie. Nie pewnie uścisnęłam ją. Nie byłam przyzwyczajona do takich powitań. Z reguły moim powitaniem było krótkie hej, albo cześć…
-Tak, jestem Amy, bardzo mi miło.-Udawałam niezwykle kulturalną, alby od początku nie zrazić o sobie dyrekcji.
-Mi również. – Odpowiedziała uśmiechając się lekko do mnie. – Panią zapraszam do mojego gabinetu, zaprowadzi tam panią Betty.-Powiedziała wskazując na młodą babkę siedzącą, akurat wchodząca do budynku. –A ja zaprowadzę naszą Amy do pokoju.
Już bez zbędnych słów ruszyła po schodach, a ja szybkim krokiem podążałam za nią. Ogólnie to budynek od wewnątrz dość dobrze się prezentował. Dość jasne ściany, ale nie szpitalnie jasne. Uroku tez dodawały jakieś obrazy, zdjęcia porozwieszane po ścianach.
-Sądząc po twoim ubiorze, dogadasz się z Cassie.- Powiedziała wchodząc na korytarz, na drugim piętrze.
Dyrektorka podeszła do drzwi, gdzieś w połowie korytarza i zapukała w nie cicho. Nie wiem, czy dosłyszała zaproszenie, bo ja nie, ale bez większych wstępów otworzyła drzwi.
-Nicole, będziesz miała współlokatorkę.-Zapowiedziała, po czym lekko popchnęła nie, żebym weszła do środka.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to różowa połowa pokoju, zajęta przez Nicole. Różowa pościel, koc, dodatki, dosłownie wszystko. Potem zauważyłam ogromny plakat jakiegoś aktora, który nie dość, że raczej nie był do końca przystojny, to jeszcze pewnie grał w jakiejś hiszpańskiej telenoweli.  Ostania rzeczą jaką zobaczyłam, to była moja „koleżanka” z pokoju, a była nią jedna z dziewczyn które widziałam przed chwilą pod drzewem.
Pięknie… To raczej będzie długi miesiąc…