piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 20

A więc tak, udało mi się w końcu coś napisać i dodać. Przez ponad miesiąc się leniłam strasznie, ale dzisiaj przysiadłam i cały napisałam. Szczerze powiem, że jestem z siebie dumna. Nie ręczę co do jakości moich wypocin, ale ostatecznie was proszę o opinię. Więc bardzo proszę was o komentarze, które są dla mnie bardzo, bardzo ważne, ponieważ właśnie po przeczytaniu ich zmotywowałam się, żeby zacząć pisać i jakoś dalej poszło.
Czekam na komentarze, jakiekolwiek znaki że przeczytaliście.
Koniec bezsensownego wstępu. Serdecznie zapraszam do czytania. 




Dni mijały powoli, a ja coraz bardziej traciłam nadzieję że kiedykolwiek stąd wyjdę. Wszystkim w ośrodku, oprócz mnie zaczęły się wakacje, więc panowała tutaj wesoła atmosfera, którą wszyscy zarażali się nawzajem zapominając o mnie. Przynajmniej dobrze że świeci słońce, chwilowo moja jedyna radość w tym miejscu. Siedziałam właśnie oparta o pień drzewa koło jakiś krzaków. Nie ma co, świetna miejscówka, ponieważ stąd ja wszystko widzę, a nikt praktycznie nie widzi mnie. Teraz bezkarnie mogę się patrzeć na tą grupę nie do końca normalnych dziewczyn. A tak właściwie to patrzyłam się tylko na Nicole. Jakoś ostatnio nasze relacje się poprawiły, jeżeli wcześniej o jakiejkolwiek relacji można było mówić. Teraz po prostu mówimy sobie cześć rano, dobranoc jak idziemy spać. Czasami coś więcej, ale nic takiego zobowiązującego. Szczerze mówiąc od tej nocnej sytuacji z pobitą blondynką, tak na serio nie rozmawiałyśmy o tym. Ilekroć chciałam zacząć ten temat, ona zręcznie migała się od odpowiedzi. Pewnie to dziwnie zabrzmi, ale w jakimś stopniu się o nią bałam. Coś ewidentnie było nie tak, ale nie chciała o tym rozmawiać.
Nagle coś innego niż moja współlokatorka zwróciło moją uwagę, a mianowicie Cassie rozmawiająca z kimś koło komina. Może wzrok mnie mylił, ale wydawało mi się, że coś tej osobie dawała.
-Boże, Amy! Przestań bawić się w szpiega… - Powiedziałam do siebie zamykając oczy.  Starałam się rozkoszować się ciepłymi promieniami słońca na mojej twarzy, kiedy ktoś nagle zasłonił mi je. Leniwie otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą moją panią adwokat, w jak zawsze idealnie skrojonej i dopasowanej garsonce. Od razu zwinnym ruchem wstałam, ponieważ głupio by było rozmawiać z nią kiedy ja siedzę.
-Dzień dobry.- Powiedziała jak zwykle aż za nadto oficjalnym głosem.
-Dzień dobry. – Odpowiedziałam z uśmiechem, ponieważ wiedziałam że jej wizyta musi coś oznaczać. Nie przyjeżdżała bym do mnie tylko i wyłącznie by mnie odwiedzić.
-Przyjechałam, tak jak zapowiadałam żeby omówić z tobą naszą taktykę obrony. – Powiedziała już trochę milszym głosem.
-Eeee, ale jak i kiedy się pani zapowiadała? – Zapytałam zdziwiona. – Ja nie dostałam od pani żadnej wiadomości, ani nic.
-Nie możliwe. – Powiedziała surowo na mnie patrząc. – Tydzień temu wysłałam ci listem poleconym wiadomość o moim przyjeździe i terminie rozprawy.
-Kiedy?- Zapytałam ignorując całą dalszą część jej wypowiedzi.
-Przepraszam, ale co kiedy? – Odpowiedziała zdziwiona.
-Kiedy będę wolna, kiedy wreszcie będę mogła stąd wyjść…-Powiedziałam z nadzieją w głosie, ponieważ tak strasznie chciałam teraz usłyszeć  że już jutro będę mogła się z nimi wszystkimi spotkać, wszystkich przytulić.
-Oh, to nie tak o razu, bardzo prawdopodobne że na jednej rozprawie się nie zakończy, ale nie masz się co martwić, już moja w tym głowa, żebyś stąd wyszła… - Powiedziała z uśmiechem. Pierwszy raz widziałam jak sztywna pani adwokat się uśmiecha. – Ale może znajdziemy sobie inne miejsce na ciąg dalszy tej rozmowy? Mam nadzieję, że pani dyrektor zgodzi się udostępnić nam któryś gabinet. – Powiedziała, po czym nie czekając na moją reakcje ruszyła ku głównemu wejściu do budynku.
Ja bez słowa ruszyłam za nią, podekscytowana, że coś wreszcie się ruszyło w tej sprawie, że jest już coraz bliżej…
Idąc, przez przypadek spotkałam się ze spojrzeniem Cassie, które było jakieś dziwne. W ogóle ona zachowywała się coraz dziwniej. Już praktycznie nie rozmawiałyśmy, tylko wczoraj na przykład wpadła do mnie do pokoju, posiedziała u mnie na łóżku, zapytała co tam i o razu wyszła. Zupełnie nie rozumiałam jej zachowania, ale cóż, może po prostu miała jakieś inne sprawy. Tylko jak tak sobie myślę, to jakie sprawy można mieć siedząc w takim ośrodku, praktycznie z nikim się nie odzywając.


-No to tak. W środę, czyli pojutrze o godzinie dziesiątej czekasz na mnie gotowa, wyspana, elegancko ubrana. Tylko pamiętaj że o tej dziesiątej musisz być już gotowa, ponieważ o dwunastej trzydzieści zaczyna się rozprawa i jeżeli chcemy zrobić dobre wrażenie nie możemy się spóźnić. To jak i co będziesz mówić na rozprawie już uzgodniłyśmy więc sądzę że już teraz możemy się pożegnać. – Powiedziała wstając z fotela. – Mam nadzieję że wszystko pójdzie dobrze. Nie stresuj się tak. – Dodała z uśmiechem. Tak, po raz kolejny z uśmiechem. Nie wiem co się stało, ale moja pani adwokat się uśmiechała. Nie rozumiałam skąd taka diametralna zmiana, ale jakoś miałam uczucie że starała się bym ją polubiła.
-Łatwo pani powiedzieć. – Odpowiedziałam z dziwnym uczuciem w brzuchu.
-No to zobaczenia w środę. – Pożegnała się podając mi dłoń. Kulturalnie się z nią pożegnałam i chciałam już wychodzić razem z nią z gabinetu, ale właśnie w tej chwili w drzwiach pojawiła się dyrektorka.
-Amy, zostań jeszcze chwilkę. Chce z tobą porozmawiać. – Powiedziała nieprzyjemnym głosem
Zupełnie nie wiedziałam o co może chodzić, ale posłusznie usiadłam na krześle przed biurkiem.
Pani dyrektor jeszcze pożegnała się z moim tak jakby gościem i szybko zajęła miejsce za biurkiem.
-Jak się tu czujesz Amy? – Zapytała patrząc w jakieś papiery na biurku.
-Eee, no wszystko jest dobrze… - Powiedziałam niepewnym tonem, ponieważ nie za bardzo wiedziałam po co takie pytanie. Kto mógłby się dobrze czuć w takim ośrodku?
-Wiem gdzie wcześniej mieszkałaś, więc chciałabym ci jakoś teraz pomóc… - Powiedziała spoglądając na mnie.
-Mówi pani o tym skąd uciekłam, czy skąd mnie siłą zabrano? – Zapytałam już lekko zdenerwowana. Czy ona przypadkiem nie sugerowała że coś złego mogło się mi dziać jak mieszkałam z chłopakami?
-Nie mam szczegółowych informacji na temat twojego miejsca zamieszkania przed Los Angeles. – Powiedziała parząc na mnie smutno zza okularów. – Ale dobrze rozumiem że i tutaj, i tutaj musiało ci być ciężko.
-Przepraszam, ale co pani sugeruje? – Zapytałam chyba za głośno i zupełnie nie odpowiednim tonem, ponieważ spojrzała na mnie z dezaprobatą.
-Mieszkanie z pięcioma obcymi facetami w obskurnej melinie nie mogło być dla ciebie czymś dobrym. –Powiedziała ze współczuciem. – Może chciałabyś o tym porozmawiać? To dlatego tak się tutaj zachowujesz? Jeżeli którykolwiek, kiedykolwiek ci coś zrobił, to śmiało, możesz mi to powiedzieć. Nikomu zbędnemu tego nie powiem i postaram ci się pomóc.
-Pani naprawdę myśli że którykolwiek z chłopaków cos mi zrobił? –Zapytałam z niedowierzaniem.
-Dobrze wiem co się dzieje w takim społeczeństwie, a ty jeszcze jesteś dzieckiem. Nie powinnaś tego oglądać, brać w tym udziału… - Odrzekła pewnym siebie głosem.
-Tak dla pani wiadomości to ja nie powinnam brać udziału i oglądać tego co się działo w moim starym domu. U matki. – Powiedziałam przez zaciśnięte zęby, żeby przypadkiem nie zacząć krzyczeć. – te trzy miesiąca spędzone z chłopakami były najlepszym czasem w moim życiu. A tak tylko dla pani wiadomości jeden z tych chłopaków jest moim bratem. Jak pani sobie to wyobraża, że mieszkam z nim pod jednym dachem i ktoś robi mi krzywdę… - Powiedziałam nadal nie dowierzając.
-Spokojnie, nie musisz się tak unosić. – Powiedziała nadal spokojnym, opanowanym siebie głosem. – Dobrze wiem, że takie życie niesie za sobą negatywne skutki, które już widać. Starasz się wyprzeć nieprzyjemne wspomnienia, więc wmawiasz sobie, że wszystko było w należytym porządku…
No teraz to ja chyba na serio nie dam rady się opanować. Kurwa, jak mam przetłumaczyć temu babsztylowi że nic się nie działo i ma jakieś mylne wyobrażenie o mojej niedalekiej przeszłości?
-Nic pani nie wie o mnie, o tym co się działo w moim domu, gdzie byłam szczęśliwa i gdzie coś mi groziło. Pani po prostu nic nie wie, a wymądrza się. – Nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć. –Żaden z chłopaków nic mi nie zrobił i jakoś nie sądzę że cokolwiek miało by się stać, gdybym nie została siłą zabrana od nich. – Już nie miałam sił na nią, więc po prostu zamilkłam już zamykając oczy by się trochę uspokoić. W gabinecie zapanowała niezręczna cisza. Wyobrażałam sobie jaka minę po moich wrzaskach może mieć dyrektorka, ale jakoś nie za bardzo się nią przejmowałam. Skąd wzięły się w jej głowie przypuszczenia, że ktoś mi coś zrobił?
-Skąd pani wpadła na tak durna myśl, że ktoś mógłby mi zrobić coś w Hell House? – Powiedziałam z nadal zamkniętymi oczami.
-Mhh… No… - Zaczęła się jąkać, chyba nadal zaskoczona moimi wrzaskami. – Po prostu dostałam takie informacje od pewnej osoby… - Powiedziała trochę jak by innym tonem.
Od pewnej osoby? Kto mógł takich głupot jej naopowiadać? Jak na razie do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba. Otworzyłam oczy i zamierzałam jak najszybciej stąd wyjść.
-Czy to już wszystko o czym chciała pani porozmawiać? – Powiedziałam siląc się na w miarę miły ton.
-Tak, możesz już iść Amy. – Powiedziała patrząc mi prosto w moje oczy.
Bez słowa wstałam i ruszyłam ku drzwiom. Naciskając na klamkę jeszcze raz spojrzałam na kobietę siedzącą za biurkiem. Kartkowała teraz jakieś tam papiery udając że mnie już nie ma. Nadal milcząc wyszłam na podwórko. Szybko rozejrzałam się po rozrzuconych po różnych miejscach postaciach i w końcu zobaczyłam kogo chciałam znaleźć. Szybkim krokiem ruszyłam w jej stronę. W innej sytuacji tak po prostu, bezpośrednio nie podeszłabym do niej jak stała ze swoimi koleżankami, ale teraz jak jeszcze trzymały mnie emocje z gabinetu było mi wszystko jedno.
-Cześć.- Powiedziałam już chyba normalnym głosem. – Mogłabym poprosić cię na chwilę?
Wszystkie spojrzały na mnie, jakbym była podrasą, a nawet dwie z nich zaczęły chichotać. Szczerze, to teraz miałam to w dupie.
-Eee, no spoko. –Odparła Nicole odchodząc od swojej grupy.
Bez słowa ruszyłam w stronę moich krzaków. Nie chciałam rozmawiać tak przy wszystkich, gdzie każdy mógł to podsłuchać.
-To ty nagadałaś na mnie dyrektorce? – Zapytałam prosto z mostu, kiedy byłyśmy już w bezpiecznej odległości od wszystkich.
-Ale co miałam nagadać? –Opowiedziała zdziwiona. –Wiem że jesteś gotowa mnie teraz podejrzewać o wszystko, ale ja nikomu o niczym nie mówiłam, bo tez nic o tobie nie wiem.  Ty nie powiedziałaś o moim, ja tez nie zamierzam o niczym rozgadywać.
Gdy mówiła patrzyłam jej prosto w oczy, chcąc sprawdzić czy przypadkiem nie kłamie. I nie kłamała, a przynajmniej ja odebrałam takie wrażenie.
-To ja już nie wiem… - Powiedziałam szczerze. – Ktoś nagadał dyrektorce jakiś głupot o mnie, a ona w to wszystko uwierzyła. – Sama nie wiem, po co to jej mówiłam. Jakoś tak powiedziałam nie zastanawiając się nad tym w ogóle.
-To na pewno nie ja, to mogę ci powiedzieć. – Powiedziała dziwnym tonem. – Sprawdź czy wszystkie twoje rzeczy są na miejscu. – Powiedziała odchodząc.
-Hej, ale dlaczego niby mają nie być? – Powiedziałam zdziwiona.
-Nie wiem, tak tylko mówię.  –Powiedziała nawet na mnie nie spoglądając.


Rzeczywiście, kiedy tylko wróciłam do pokoju zobaczyłam ze coś jest nie tak. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale jakoś miałam wrażenie że ktoś tutaj był. Szybko przejrzałam wszystkie rzeczy, ale nic nie zginęło. Może innego dnia bym jakoś inaczej zareagowała na to, ale mimo że była dopiero dwudziesta pierwsza byłam zmęczona dniem, tym wszystkim co się dzisiaj zdarzyło. Przez tą sytuacje z dyrektorką zupełnie zapomniałam o tym że już pojutrze mam szanse na wyrwanie się stąd na zawsze. Rozmyślając jak będzie wyglądała rozprawa, jakie pytania będą mi zadawane ruszyłam z kosmetyczką pod prysznic. Skończywszy wieczorną toaletę wyszłam z łazienki z włosami zawiązanymi w ręcznik. W pewnym momencie przy zakręcie wypadł mi łańcuszek, a właściwie kostka od Izzy’ego która jakimś cudem przymocowałam do starego łańcuszka. Szybko pochyliłam się, żeby go podnieść i wtedy usłyszałam czyjeś szepty. Wiem że nie za ładnie jest podsłuchiwać, ale jakoś tak nie potrafiłam się powstrzymać więc zastygłam z łańcuszkiem już ręku.
-Następnym razem musisz bardziej uważać. Dobra, ja spadam, bo ktoś mnie zaraz przyłapie tutaj. A ty uważaj i się nie wychylaj. –Powiedział ktoś po czym usłyszałam kroki.
Skądś chyba znałam ten głos, albo mi się wydawało… Co się tutaj dzieje?



Wczorajszy dzień mi się strasznie dłużył. Nie mam pojęcia jak ja go przetrwałam.  Aby tylko przestać myśleć o środzie zastanawiałam się skąd ja mogłam znać ten głos z spod łazienki. Nie doszłam do jakichkolwiek wniosków, ale to myślenie w jakimś stopniu pomogło mi przestać myśleć o dzisiaj. Tak, dzisiaj nareszcie nadszedł ten dzień. Siedzę właśnie na schodach przed ośrodkiem. Moja pani adwokat prosiła bym się nie spóźniła, więc siedziałam tutaj już od dziewiątej. Normalnie bym miała wielkie problemy z wyrobieniem się na dziesiątą, ale jako że praktycznie całą noc nie spałam, to wolałam się już zacząć szykować, niż męczyć się w łóżku kolejną godzinę.
Gdy tylko zauważyłam że pod bramę podjechała taksówka od razu podniosłam się i prawie biegiem ruszyłam w tamta stronę. Jakoś tak w połowie drogi spotkałam się z blondynką ubraną w ciemną garsonkę, z wysoko upiętymi włosami w wielki kok.
-Dzień dobry.- Powiedziała zmierzając mnie od stóp do głów. – Widzę że wzięłaś sobie w jakimś stopniu do serca prośbę żebyś się ubrała w miarę elegancko.
Rzeczywiście, starałam się żeby pasować do otoczenia jakim jest sala rozpraw. Miałam na sobie czarną, skurzana spódniczkę prawie do kolan, jasnoniebieską koszulę, którą zdzwiona znalazłam w swojej torbie i trampki – jedyne buty jakie tutaj posiadałam. W planie miałam zrobienie sobie koczka tak jak moja adwokat, ale w pewnym momencie zrezygnowałam z walki z moimi włosami i po prostu zostawiłam je rozpuszczone jak na co dzień.
-Muszę jeszcze iść zgłosić, że ciebie zabieram, ale ty możesz już iść do taksówki i tam na mnie poczekać.- Powiedziała wskazując na pojazd.
-Dobrze, to ja pójdę do taksówki.- Powiedziałam ruszając w tamtą stronę.
Nerwowym ruchem otworzyłam drzwi od taksówki i niezgrabnie weszłam do środka. Za kierownicą siedział miło wyglądający pan koło pięćdziesiątki, z ciemnymi oczami zerkającymi na mnie z lusterka.
-Stresujesz się. – Zapytał, a właściwie stwierdził miło.- Nie ty pierwsza. Wszystko będzie dobrze, musi być.- Powiedział ze szczerym uśmiechem.
To były ostatnie słowa w tej taksówce, oprócz: „możemy jechać”, kiedy blondynka wsiadła do auta.
Nigdy wcześniej tak strasznie się nie denerwowałam. Droga, tak jak cały poprzedni dzień dłużyła się niemiłosiernie, a na dodatek utknęliśmy w korku, w centrum. Siedząc tak w gorącym pojeździe, z praktycznie paraliżującym bólem brzucha stwierdziłam że chyba lepiej by było, gdybyśmy już na miejsce poszły pieszo, ale nie śmiałam tego zaproponować. Po prawie dwu godzinnej przeprawie przez Los Angeles dotarłyśmy pod sąd. Był to wielki, biały budynek. Nie spodziewałam się zobaczyć takiego sądu, ale cóż. Tak samo jak wsiadłam, tak i wysiadłam tak jakbym robiła to pierwszy raz w życiu. Moja pani adwokat zapłaciła pieniądze za przejazd i kulturalnie pożegnała się z kierowcą. Mnie ten miły pan przegnał szczerym uśmiechem. Starałam się o odwzajemnić, ale jak znam życie to wyszedł mi tylko słabo wyglądający grymas.
Ledwo udało mi się przejść przez te wszystkie schodki, a nawet dwa razy udało mi się potknąć. Boże, zaraz ich zobaczę, przez chwilę będzie tak jak na przykład miesiąc temu. Cała w nerwach wsiadłam z moją towarzyszką do windy. Chyba tylko żebym jeszcze bardziej się denerwowała, w windzie grała strasznie działająca na nerwy muzyczka, która chyba w zamyśle miała umilić czas spędzony w tej metalowej klatce. Nie udał się komuś ten pomysł.
Kiedy tylko drzwi się otworzyły zobaczyłam ich siedzących w rządku, na krzesłach przy białej ścianie.  Serce jakby mi eksplodowało. Jezu, jak ja strasznie za nimi wszystkim stęskniłam.  Najpierw zauważył mnie Steven, który od razu uśmiechnął się od ucha do ucha i zdzielił z łokcia siedzącego koło niego Saula.
-Co jest kurwa?- Powiedział wkurwiony mulat, po czym odwrócił głowę w moją stronę.
Od razu wstał i ruszył w moją stronę, a ja jak jakiś debil rzuciłam się w jego stronę i przytuliłam się do niego z całej siły.
-Ja pierdole, jak ja się o ciebie martwiłem…- Powiedział Saul odwzajemniając przytulanie, a przy tym miażdżąc mi wszystkie żebra.  Trochę trwaliśmy w takiej pozycji, ale wypadało też się przywitać z resztą. Po kolei przytulałam się do każdego, Izzy’ego zostawiając sobie na sam koniec. Przy Axl’u miałam taki mały dylemat czy go przytulić, czy raczej nie, ale co tam, raz się żyje.  Teraz przyszła pora na Izzy’ego. Nie wiem czy mi szczęście sprzyjało, czy coś w tym stylu, ale w tej chwili moja blond adwokat coś zaczęła mówić, wiec na chwilę chłopaki przestali zwracać na mnie uwagę. Jakoś tak teraz zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić, jak się zachować. Na moje szczęście Izzy przejął inicjatywę i po prostu się do mnie przytulił.
-Jak ja długo na to czekałem. – Wyszeptał mi do ucha. – Wiesz co?
-Mhm?-Zupełnie zabrało mi mowę.
-Kocham cię.