sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 19

Witam wszystkich którzy jeszcze pamiętają o tym blogu. Wiem, znowu kazałam wam bardzo długo czekać, ale jest i o tak jak już pisałam na moim ask'u jest trochę dłuższy od poprzednich, także chociażby w ten sposób wam zrekompensuje wam aż tak długi czas czekania.
Mam wrażenie, że każdy kolejny rozdział napisany prze zemnie jest coraz gorszy, ale ocenę tego pozostawiam wam.
 No właśnie. Na moim ask'u dostawałam wiele pytań odnośnie tego kiedy coś dodam na bloga, teraz jak już dodałam oczekuje chociażby krótkich komentarzy ze strony zadających te pytania. Wierzcie mi, albo i nie ale bardzo, bardzo miło czyta się każdy komentarz i daje on takie poczucie że ma się dla kogo starać i pisać. No a teraz już kończę ten wstęp od autorki i zapraszam was do czytania 19 rozdziału. 



-No witam. –Powiedział mój gość z wielkim uśmiechem na twarzy.
Ja nie wytrzymałam i od razu podbiegłam do niej i przytuliłam z całej siły. Dopiero teraz zdałam sobie tak na dobrą sprawę jak bardzo tęskniłam za domem. Wiele bym dała, żeby móc wrócić razem z nią.
-Boże, jak ja cię dawno nie widziałam Amber!- Powiedziałam nadal się do niej przytulając.
-Również się cieszę, ale możesz już mnie puścić? Bo zaraz się przez ciebie uduszę. – Zażartowała.
Zrobiłam o co poprosiła i przypomniałam sobie o obecności dyrektorki. Niepewnie spojrzałam w jej stronę, by sprawdzić jak zareagowała na moje przywitanie. Miała troszkę dziwną minę, ale jakoś za mocno się tym nie przejęłam.
-No to może ja was zostawię. –Powiedziała podchodząc do drzwi. – Możecie sobie rozmawiać ile chcecie, a jak będziecie mnie potrzebować to jestem w kuchni.
Uśmiechnęłam się lekko do niej, właściwie nie wiem dlaczego. Wyszła z gabinetu delikatnie zamykając drzwi.
-I jak ci tutaj jest?- Zapytała Amber siadając na pobliskim fotelu.
-No w sumie to nie jest aż tak źle…-Powiedziałam również siadając. – Choć cholernie tęsknie za domem… A tak w ogóle to skąd wiesz, że tutaj jestem?
-Slash do mnie zadzwonił. – Wytłumaczyła.- A i jeszcze póki pamiętam to mam dla ciebie troszkę rzeczy z domu i list. – Powiedziała wstając. Szybko zajrzała za fotel i wyjęła stamtąd dość dużą torbę podróżną.
-Dzięki, choć nie wiem co tam napakowałaś, bo w sumie wszystkie moje rzeczy wzięłam ze sobą jak wyjeżdżałam z chłopakami. – Powiedziałam z wielkim uśmiechem, bo bardzo fajnie byłoby mieć tutaj jakąś rzecz prosto z domu. – A list od kogo? – Zapytałam zdziwiona. Zupełnie nie wiedziałam, to mógłby napisać do mnie list.
-Od Izzy’ego. – Gdy tylko usłyszałam jego imię serce prawie mi stanęło. Napisał do mnie list, czyli może coś dla niego znaczę… Może tęskni za mną? Tylko jak on przekazał go Amber?
-Tylko proszę cię, nie mów że wcześniej wrócili do L.A. – Powiedziałam z nutą błagania w głosie.
-Byli, ale tylko na dwa dni… - Wytłumaczyła. – Tylko z pewnych względów na pewno nie mogliby ciebie odwiedzić, ponieważ troszkę zabalowali. – Pod koniec zdania dość mocno ściszyła glos, jakby się bała że jest tutaj jakiś podsłuch. Choć w końcu wszystko jest możliwe…
-Szkoda… - Powiedziałam lekko smutniejąc. Nikomu bym się nie przyznała, ale miałam do nich małe wyrzuty, że balowali, a nie mogli potem się ze mną spotkać. –Ten list jest w torbie?
-Tak, w bocznej kieszeni w książce. – Wytłumaczyła.
-Dziękuje, dziękuje w ogóle że przyszłaś. – Powiedziałam cicho. –A co ogólnie u nich? Coś mówili? Jak im idzie w trasie?
-Nie za bardzo miałam czas porozmawiać z chłopakami, ale Duff mówił, że wszystko jest dobrze i dostali propozycje następnej trasy.
-Boże, jak ja się cieszę, że im się wszystko udaje… - Powiedziałam. – A to może porozmawiamy teraz o tobie? Co tam u ciebie?
-U mnie też wszystko dobrze, tylko chyba powoli nie daje rady…  Jednak studia, praca i jeszcze opieka to za dużo. – Powiedziała chwilowo zamyślając się.
-A ja właśnie tutaj cierpię na nudę… - Powiedziałam tak od razu, ale szybo dopowiedziałam zdanie, ponieważ nie chciałam żebyśmy znowu wróciły na mój temat. Po prostu chciałam porozmawiać o czymkolwiek, byleby to tylko nie przypominało mi o tym że jestem tu gdzie jestem. – Chciałabym ci jakoś pomóc, tylko chyba nie za bardzo mam jak, ale obiecaj że jak będę już wolna, to jak tylko będziesz czegoś potrzebować, to od razu mi o tym powiesz.
-Dzięki za chęci, ale niestety chyba nie będziesz w stanie mi pomóc, poza tym już tak trochę to Duff mi pomaga…
-Duff? – Zapytałam zaciekawiona. – Czyli coś jest pomiędzy wami?
-No w sumie to chyba tak. –Powiedziała lekko się zarumieniając. – No bo chyba jesteśmy razem… To znaczy, żadne z nas tego nie powiedziało wprost, ale… no chyba po prostu bardzo chciałabym tego, więc sobie wmawiam. No co zrobię że się w nim zakochałam…
-Nic nie zrobisz, ponieważ nie jest to nic strasznego. – Powiedziałam z uśmiechem. – To jest właśnie coś pięknego. Nie powiem ci skąd to wiem, ale wiem że on do ciebie również coś czuje.
-Naprawdę? – Powiedziała tak jakby lekko ożywiona. – Ale jesteś tego pewna?
-Tak, jestem pewna. – Potwierdziłam. – A tak w ogóle bardzo ładnie razem wyglądacie.
-Dzięki, ty z Izzy’m również. – Powiedziała pewnych tonem.
-Przestań, wcale że nie. – Stwierdziłam. – Po za tym nic nas nie łączy, żebyśmy mieli razem ładnie wyglądać.
-Nie w ogóle nic. Tylko on tak sam z siebie pisze do ciebie listy, tak po prostu. – Powiedziała podkpiwając. – Poza tym już od dawna tak na ciebie patrzył, że już chyba każdy zdążył się zorientować. No to powiedz tak szczerze, coś pomiędzy wami jest?
-Dobra, nie będę zapierać się że nie, ale nie chce o tym rozmawiać, przepraszam. –Powiedziałam ciesząc się w duchu, że może naprawdę on coś do mnie czuje…


-Naprawdę bardzo miło było się z tobą zobaczyć, porozmawiać. – Powiedziałam przytulając się do wysokiej blondynki.
-Nie tylko tobie było miło. –Powiedziała z uśmiechem, sprawdzając czy zapięła torebkę. – No to do zobaczenia. – Powiedziała wsiadając do taksówki.
-Pa – Odpowiedziałam dokładnie w tej samej chwili co ona trzasnęła drzwiczkami.
Przez chwilę patrzyłam jak taksówka odjeżdża po czym ruszyłam w stronę budynku. Możliwość rozmowy z nią naprawdę bardzo dużo mi dała. Dzięki niej miałam teraz choć troszkę więcej determinacji, żeby wytrzymać jeszcze przynajmniej te trzy tygodnie. A jeszcze do tego ten list od Izzy’ego. Już gdy tylko o nim usłyszałam od razu chciałam go przeczytać, ale nie za bardzo mi wypadało tak przerwać rozmowę i tak po prostu zacząć go czytać. Jakieś tam resztki dumy zostały mi pomimo takiej ilości spędzonego czasu w dżungli.
Stopnie schodów przed drzwiami głównymi budynku pokonałam w biegu. Jakoś praktycznie zawsze tak miałam. Biegłam, jakbym przed kimś uciekała. Już miałam wskoczyć na schody na piętro, kiedy zatrzymał mnie glos dyrektorki.
-Ta torba to twoja? – Zapytała podnosząc niebieską torbę podróżną do góry.
-Oh tak. Zupełnie o niej zapomniałam. – Powiedziałam podbiegając do niej. – Dziękuje.
-Proszę. –Odparła podając mi torbę. – A, i miałabym do Ciebie małą prośbę. – Powiedziała grzebiąc w teczce którą dotąd trzymała pod pachą. – Mogłabyś przekazać to Nicole?
-Oczywiście. – Odpowiedziałam biorąc do niej list. 
Nie czekając, żeby znowu mnie ktoś zatrzymał, nie obracając się za siebie w paru podskokach weszłam na górę.
Praktycznie z kopniaka otworzyłam drzwi, na co moja współlokatorka popatrzyła na mnie spod byka. Zupełnie się tym nie przejęłam, ponieważ praktycznie co bym nie zrobiła, to i tak raczyła bym mnie takim spojrzeniem.
-Pani Dyrektor kazała Ci przekazać list.- Powiedziałam podając jej białą kopertę.
Dziewczyna zabrała ją ode mnie i spojrzała na nią wzrokiem w którym mogłam wyczytać zdziwienie mieszane ze strachem? Nie zwracając już na nią uwagę rzuciłam się na łóżko i powoli zaczęłam rozpakowywać rzeczy z torby.
Powoli, delektowałam się każda rzeczą wyjętą, mimo że przecież były tam same moje rzeczy, nic nowego. Wyciągając koszulę przez przypadek wyrzuciłam z torby parę skarpetek. Super. Powoli się schylając po nią zerknęłam na od jakiegoś czasu milczącą Nicole. Na jej twarzy malował się ogromny smutek. Po policzku zaczęła jej spływać łza, kiedy zauważyła że się jej przyglądam. Zmieszana szybko odwróciłam wzrok. Mimo że nie za bardzo za nią przepadałam zrobiło mi się jej szkoda.
-I co teraz powiesz wszystkim że płakałam? – Powiedziała po czym usłyszałam cichy szloch.
-Nie, no co ty… - Powiedziałam lekko wystraszona jej reakcją. – Przecież ja nic nie widziałam.
-No i prawidłowo. – Odrzekła przez łzy, wstając i już bez słowa wyszła z pokoju zgniatając w dłoni białą kartkę papieru.
Byłam bardzo zdziwiona zaistniałą przed chwilą sytuacją, ale jedno wiedziałam na pewno. Jej łzy były szczere.
Nie chciałam sobie teraz zaśmiecać głowy tą sytuacją, ponieważ cały czas myślałam tylko o jednym. List, list od Stradlin’a.  Lekko drżącą dłonią, starając się nie rozerwać koperty, tylko ją delikatnie otworzyć, zabrałam się za nią. Po paru próbach udało mi się uwolnić kartkę z koperty a przy okazji wypadła z niej kostka do gry. Zdziwiona wzięłam ją do ręki i przybliżyłam do twarzy by lepiej się jej przyjrzeć. Nadal trzymając ją w dłoni, zabrałam się za list. Zdążyłam jedynie przeczytać wstęp brzmiący „Kochana Amy” kiedy do pokoju wpadła Cassie.
-Amy, chodź szybko, jest afera. – Powiedziała zdyszana.
-Co się stało? – Zapytałam lekko wkurzona. Dlaczego teraz? W tej chwili?
-Nie wiem, ale dyrektorka urządziła zebranie wszystkich na stołówce. Chodź szybko, bo będzie zjebka jak nas nie będzie! – Pośpieszyła mnie wychodząc z pokoju.
Chcąc, nie chcąc musiałam opóźnić w czasie czytanie listu, ale nie chcąc zostawiać go w pokoju, złożyłam go jeszcze na raz i łącznie z kostką włożyłam w stanik.


-Zeszłej nocy w naszym ośrodku miało miejsce włamanie. – Powiedziała bardzo oficjalnym tonem dyrektorka. – Zginęła dość duża kwota pieniędzy.
-Ile?- Zapytał jakiś śmiałek przy drzwiach.
-To akurat nie powinno cię obchodzić McFly. –Odpowiedziała oschłym tonem. – Każdego kto cokolwiek wie o tej sprawie zapraszam do mojego gabinetu w każdej chwili. Jeżeli ktokolwiek wie coś o nieproszonych gościach w naszej placówce powinien to powiedzieć. To naprawdę była duża kwota, która dla mojego i waszego dobra powinna się znaleźć. Liczę na waszą pomoc i uczciwość. A teraz mam dla was niezbyt miłą wiadomość. Otóż zawiadomiłam już o tym zajściu policje, więc niedługo policjanci zaczną przeszukanie w waszych pokojach. – Po tych słowach w stołówce podniosły się krzyki.
-Co? A to niby dlaczego ktoś ma grzebać w moich rzeczach, tylko dlatego że ktoś buchnął jakieś pieniądze? – Zapytała jakaś dziewczyna o kruczo-czarnych włosach. – Chyba pani nie myśli, że to ktoś z nas?
-Nie, wierze że to nie był nikt z was, ale niestety takie procedury narzuciła policja, a ja nie zamierzam im przeszkadzać w śledztwie. – Powiedziała poważnym tonem dyrektorka. – Dlatego też każdy teraz pójdzie do swojego pokoju i będzie tam dopóki nie przeszuka go policjant. A wiec moi mili państwo zapraszam was na górę. – Pożegnała nas dyrektorka.


Już trzecią godzinę siedziałam w pokoju, czekając aż któryś z policjantów raczy go przeszukać. Sam fakt przeszukiwania nie denerwował mnie, tylko to że nie mogę w świętym spokoju, w samotności przeczytać list od Izzy’ego. W sumie to momentami czułam się jakbym była sama w pokoju, ponieważ moja współlokatorka siedziała na swoim łóżku i pustym wzrokiem parzyła się w drzwi. Mimo że jakoś nie za bardzo lubiłam, a wręcz tylko tolerowałam Nicole, ale powoli zaczęłam się martwić jej zachowaniem. Może nie za długo ją znałam, ale nigdy nie siedziała tak bezczynnie. Zawsze albo malowała sobie paznokcie, poprawiała sobie makijaż, albo chociażby układała po raz enty w szafce. Do tego jeszcze ten jej płacz sprzed paru godzin i atak na mnie że na pewno o tym komuś powiem. Na pewno coś się stało, ale nie zamierzałam się jej o nic pytać. Traktowała mnie jak nie powiem, kogo to dlaczego ja niby mam się ją przejmować? - Ponieważ jesteś strasznie empatyczna debilko. – Sama odpowiedziałam sobie na zadane pytanie.
Z zamyślenia wyrwało mnie energiczne pukanie do drzwi.
-Proszę. – Powiedziałam domyślając się że to wyczekiwany przeze mnie policjant. Do czego to doszło, że czekałam na policjanta?
-Muszę przeszukać wasz pokój. – Powiedział policjant około czterdziestki zakładając rękawiczki. – Nie powinno to potrwać długo. –Dodał po czym szybko zabrał się do pracy.
Gdy tylko otworzył pierwszą z brzegu szafkę, szybko rzucił na mnie okiem. Potem robił to za każdym razem kiedy gdzieś zaglądał. To wyglądało tak, jakby chciał zobaczyć na mojej twarzy jakąkolwiek reakcje związaną z tym że ktoś grzebie mi w moich prywatnych rzeczach.  Ja jednak przez cały czas zachowywałam pokerową twarz patrząc na słońce już powoli kierujące się ku zachodowi. Jednak jedno jego zachowanie przykuło mój wzrok, a mianowicie to że zajrzał za plakat mojej współlokatorki.
-Tak, też jakbym ukradła pieniądze i ukryła je za plakatem. – Szeptem zakpiłam z policjanta.
-Słucham?- Zapytał policjant odwracając się w moją stronę. – Coś mówiłaś?
-Nie, nic. – Odparłam.
-To dobrze. – Oj, chyba to usłyszał. – No to ja już skończyłem. Do widzenia. – Powiedział kierując się ku drzwiom.
-Do widzenia. – Odpowiedziałam, ponieważ nie spodziewałam się by moja towarzyszka w jakikolwiek sposób dała znak że żyje i kontaktuje, i tu się zdziwiłam, ponieważ gdy tylko drzwi za policjantem się zamknęły ta wstała i szybko wyszła z pokoju.
-Co jest  kurwa? – Powiedziałam sama do siebie. No cóż, nie zamierzałam zastanawiać się dłużej nad jej zachowaniem, bo akurat miałam chwilę samotności w której spokojnie mogłam przeczytać list. Szybkim ruchem wyjęłam go ze stanika, po czym musiałam jeszcze w nim pogrzebać, ponieważ chwilowo zaginęła mi w nim kostka. Po dosłownie sekundzie poszukiwań, ponieważ mój stanik nie jest za duży wyjęłam z niego zaginioną kostkę i położyłam ją na kiedyś białej pościeli. Powoli rozłożyłam kartkę i zabrałam się za czytanie.
 

Kochana Amy. 
Nie jestem za dobry w pisaniu listów, więc nie będzie on długi.  
U nas wszystko okej, po staremu. Slash jest trochę nieswój po tym jak Cię zabrali i dopiero po szklance Danielsa robi się w miarę rozmowny. Ogólnie to wszyscy przyzwyczailiśmy się do twojego towarzystwa jest teraz tak jakoś dziwnie.  A szczególnie dziwnie dla mnie. Do tej pory cały czas miałem Cię w miarę przy sobie, a teraz jesteś tak daleko, a ja czuje jak byś zabrała ze sobą kawałek mnie. Kurwa, jak ja ckliwie pisze. 
Ogólnie to chciałem Ci napisać, że za Tobą tęsknie i Cię kocham. 
Już niedługo do nas wrócisz. Zobaczysz, ten czas przestanie się tak dłużyć i zanim się obejrzymy będziesz z nami w Hellhouse. Będziesz ze mną. 


                                                                                                                                          Izzy

PS.  Chciałem żebyś miała przy sobie coś ode mnie, stąd ta kostka. 
PSS.  No i napisałem dla Ciebie piosenkę, też jest w kopercie.



Co? W kopercie jeszcze coś było? W lekkim ataku paniki rozejrzałam się po pokoju.
-Gdzie jest ta jebana koperta? – Zapytałam się macając pościel. – No kurwa, nie wybaczę sobie jak jej nie znajdę.
Już straciłam nadzieje że ją znajdę, więc już zrezygnowana zajrzałam pod poduszkę.
-To się nazywa mieć szczęście.- Powiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha, widząc zmiętą kopertę. Nerwowo, nadal ze strachem że jednak nie ma tam tej kartki z piosenką, już bez skrupułów rozerwałam kopertę. Na pościel spadła lekko naderwana kartka. O razu zaczęłam czytać tekst piosenki napisanej przez Izzy’ego dla mnie.


Shed a tear 'cause I'm missin' you
I'm still alright to smile
Girl, I think about you every day now
Was a time when I wasn't sure
But you set my mind at ease
There is no doubt, you're in my heart now

Said, woman, take it slow
And it'll work itself out fine
All we need is just a little patience
Said, sugar, make it slow
And we'll come together fine
All we need is just a little patience

I sit here on the stairs
'Cause I'd rather be alone
If I can't have you right now I'll wait, dear
Sometimes I get so tense
But I can't speed up the time
But you know, love, there's one more thing to consider

Said, woman, take it slow
And things will be just fine
You and I'll just use a little patience
Said, sugar, take the time
'Cause the lights are shining bright
You and I've got what it takes to make it
We won't fake it, I'll never break it, 'cause I can't take it

Little patience, yeah
Need a little patience, yeah
Just a little patience, yeah
Some more patience, yeah

I've been walkin' the streets at night
Just tryin' to get it right
Hard to see with so many around
You know I don't like being stuck in the crowd
And the streets don't change, but, baby, the name
I ain't got time for the game, 'cause I need you
Yeah, well, I need you
Oh, I need you, oh, I need you
All this time


Nigdy się nie spodziewałam, że ktokolwiek napisze dla mnie piosenkę. Lepiej, nigdy nie sądziłam że ktokolwiek się we mnie zakocha. We mnie, zwykłej pospolitej dziewczynie, na dodatek o dziewięć lat młodszej. Wspominając i analizując naszą znajomość z Izzy’m od naszego pierwszego spotkania zdjęłam tylko buty i weszłam pod kołdrę. List, tekst piosenki i kostkę włożyłam pod poduszkę, jedyne miejsce w którym mogłam mieć pewność, że nikt mi ich nie zabierze.
Pogrążona w wspomnieniach, zmęczona dniem w którym nic nie robiłam, powoli odchodziłam do krainy Morfeusza.



Obudził mnie trzask drzwi, przez który nawet szyby w oknie zadrżały. Przestraszona szybkim ruchem zapaliłam lampkę nocną przy moim łóżku.
Przy drzwiach stała Nicole trzymając się za nos, z którego leciała ciemna krew, a na jej szyi widać było sine ślady. Dosłownie takie jakby ktoś przed chwilą ją dusił.
-Co się stało? – Zapytałam siadając. – Kto Ci to zrobił?
-Nikt.- Powiedziała przez łzy, siadając na swoim łóżku.
-Nie pierdol, sama się tak nie załatwiłaś. – Powiedziałam podchodząc do niej. – Trzeba to zgłosić komuś. Ktoś powinien być na dyżurze.
-Nie, nie możemy o tym nikomu powiedzieć, zrozumiałaś? – Powiedziała ze strachem w oczach. – Nic mi nie będzie. – Dodała rozmasowując sobie jedną ręką szyje.
-No kurwa, jesteś pojebana? – Prawie krzyknęłam. – Ktoś Cię prawdopodobnie dusił, ale co tam. Nikomu o tym nie powiem.  – Uklękłam naprzeciwko niej zabierając jej rękę z nosa. – Dziewczyno, przecież ktoś mógł ci połamać nos.
Wstałam i ruszyłam ku drzwiom.
-Nie bój się. Idę do łazienki po papier, a ty pochyl się do przodu. – Powiedziałam nie siląc się na ciche otworzenie drzwi, ponieważ każdy co miał się obudzić, to już się obudził od trzasku Nicole.
Będąc już  w łazience szybko przemyłam twarz zimną wodą, chcąc się lekko orzeźwić, po czym szybko wytarłam twarz w koszulkę. Nie bawiąc się w półśrodki wzięłam z łazienki dwie rolki papieru i ruszyłam z powrotem do pokoju.
Tam zastałam blondynkę siedzącą z głową odchyloną do tyłu.
-Kurwa, czy ty specjalnie nie robisz tego o co cię proszę? – Powiedziałam podchodząc do niej. – Masz. Wytrzyj się i usiądź pochylona do przodu. – Dodałam podając jej rolkę.
Boże, co się tutaj dzieje. Najpierw kradzież, teraz pobicie. Nie zdziwię się, jak za dwa dni ogłoszą że kogoś tutaj zamordowano.
-Kto Ci to zrobił? – Zapytałam dziewczyny, ale niestety odpowiedziała mi cisza. –Zajebiście, rób jak chcesz, ale przecież może się to powtórzyć. Może następnym razem nie skończyć się to na krwawiącym nosie i sińcu na szyi. Zastanów się. A z resztą rób co chcesz – Powiedziałam wkurzona. – Jak już nie będzie leciała krew, to zgaś światło i się połóż. Dobranoc.
-Dobranoc. – Odpowiedziała po cichu. – I dziękuje, że nikomu nie powiedziałaś o tym co się wydarzyło rano.
-Spoko, nie ma za co. – Odpowiedziałam lekko się uśmiechając, właściwie sama nie wiedząc dlaczego, już nad niczym się nie zastanawiając starałam się ponownie zasnąć. 




piątek, 25 października 2013

Rozdział 18

Po dwóch miesiącach jest nowy rozdział. Wiem że to strasznie długo, ale musicie wiedzieć, że ani razu nie przestałam o was myśleć i cały czas bolało mnie, że zostawiłam was na tyle czasu...
Ten rozdział jest taką moim zdaniem zapchaj dziurą, których teraz niestety parę będzie, zanim przejdziemy do konkretnej akcji.
Bardzo wam dziękuje za każde wejście i za to że jeszcze o mnie pamiętacie <3
I jak zwykle bardzo proszę o komentarze, żebym wiedziała, że mam dla kogo pisać!
Na koniec pragnę przeprosić za możliwe błędy. 



-Cześć… - Powiedziałam starając się, aby to było bardzo grzeczne. – Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze mieszkało…
-Mi też. – Odpowiedziała strasznie opryskliwym tonem. Nie rozumiem, jak można być takim niemiłym dla obcej osoby. Przecież ona nic o mnie nie wie, a już oceniła. W sumie, to co ja robię? Przejmuje się kimś takim jak ona? Nie warto.
-Czyli to łóżko tutaj i ta część pokoju jest do mojej dyspozycji?- Zapytałam się, nie chcąc potem jakiś nie wiadomo jakich i nie wiadomo o co kłótni.
-Tak. – Odpowiedziała nawet na mnie nie patrząc.
Starając się ją ignorować, bo w końcu jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, zaczęłam się rozpakowywać. Nie miałam ze sobą zbyt dużo rzeczy, wiec poszło mi to szybko, nawet można powiedzieć, że zadziwiająco szybko. Może dlatego, że chciałam jak najszybciej wydostać się z pokoju? Cały czas czułam na sobie wzrok blondyny, która chyba spodziewała się, że zaraz rozłożę tutaj jakiś ołtarzyk dla szatana, czy wyjmę z walizki zdechłego kota.
Gdy odłożyłam już ostatnią rzecz z mojej walizki na przeznaczoną mi półkę, chwyciłam za mojego walkmana i jak tylko mogłam  szybko wyszłam z mojej sypialni. Schodząc po schodach modliłam się, aby w nim była jakakolwiek kaseta. Chyba dzisiaj szczęście się do mnie odwróciło i po naciśnięciu guzika play usłyszałam pierwsze dźwięki Babe I'm Gonna Leave You Zeppelinów. Sama do siebie uśmiechnęłam się i zatapiając się w tej pięknej piosence mało co nie wpadłam na panią Adwokat.
-Jeju, bardzo Panią przepraszam. – Wydusiłam z siebie, zdejmując słuchawki.
-Nic się nie stało.- Odpowiedziała z nadal kamienną twarzą, poprawiając swoją garsonkę.- Właśnie szłam do ciebie pożegnać się i życzyć szczęścia tutaj.
-Dziękuje bardzo. – Odpowiedziałam z uśmiechem. – I mam jeszcze takie jedno małe pytanko. Czy można tutaj korzystać z telefonu?
-Z tego co wiem, to niestety nie. Jedyny kontakt jaki możesz mieć z światem, to te niedzielne odwiedziny.
-Szkoda. – Odpowiedziałam lekko zasmucona. Chciałam zadzwonić do hotelu w którym według moich obliczeń powinni być jeszcze chłopcy.
Adwokat już bez słowa wyszła z budynku i ruszyła ku bramie wjazdowej.  Mając nadzieję, ze z budynku to można mi wychodzić, ruszyłam na poszukiwanie jakiegoś dobrego miejsca do spędzenia dalszej części dnia. Idealnym miejscem wydawała mi się była miejscówka blondi, pod drzewem.  Lekko rozglądając się powili usiadłam na miękkiej, zielonej trawie i zupełnie zatraciłam się w piosence dobiegającej ze słuchawek.
Prawie zasypiałam, oblana ciepłymi promieniami słonecznymi gdy pomimo muzyki usłyszałam dla mnie ciche „cześć”. Natychmiast otworzyłam oczy i wyjęłam słuchawki. Przede mną stała kasztanowo włosa, na oko osiemnastoletnia dziewczyna. Miała na sobie koszulkę z Black Sabbath, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to musi być Cassie.
-Cześć, jak mniemam jesteś Cassie.- Również się przywitałam.
-Tak, Cassie, a ty to pewnie Amy? – Zapytała ze szczerym uśmiechem na twarzy. Zupełnie nie czekając aż co odpowiem dopowiedziała.- Choć zmienimy miejsce na pogaduszki, bo tutaj jest z dużo ludzi, a poza tym zaraz przylecą tu te plastiki i będzie awantura.
-Spoko.- Odpowiedziałam wstając. Od razu podciągnęłam spodnie i schyliłam się po walkamana który spadł mi z kolan gdy wstawałam. Niedbale zwinęłam słuchawki i to wszystko włożyłam w kieszeń koszuli. Co prawda ledwo co się tam to wszystko mieściło, ale miałam nadzieję, że nie wypadnie. – Masz jakąś obraną miejscówkę?
-Jasne. – Odpowiedziała ruszając w kierunku budynku. – A więc z tego co słyszałam jesteś tutaj bo uciekłaś z domu, prawda?
-Tak… - Odpowiedziałam krótko, nie chcąc rozwijać nieprzyjemnego tematu.
-Widzę, że nie za bardzo chcesz o tym rozmawiać. Spoko, nie musisz… - Odpowiedziała na mnie nie patrząc. – Ja tam od razu chcę zdementować te plotki o mnie które do ciebie dojdą, że byłam narkomanką, dziwką i wszystkim co złe i dlatego tutaj jestem. Moi rodzice dwa lata temu zginęli w wypadku samochodowym. Jestem za stara na rodzinę zastępczą, wiec jestem tutaj.
Zupełnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć na to wyznanie. Ja nie odważyłabym się tak po prostu, powiedzieć komuś obcemu takie rzeczy. Widać, że dziewczyna jest strasznie otwarta… Zupełne przeciwieństwo mnie.
-Teraz cicho, bo będziemy przechodzić koło kuchni, a tutaj nie za bardzo wolno nam być…- Powiedziała prawie szeptem.
Nic nie odpowiadając na to stwierdzenie nadal szłam za nią. Ominąwszy kuchnie znalazłyśmy się koło dość dużego komina, gdzie jak podejrzewałam że zupełnie nas nie widać. Cassie lekko rozglądając się wyjęła z kieszeni papierosy i od razu włożyła sobie jednego do ust.
-Chcesz? – Zaproponowała wyciągając paczkę w moją stronę. Mimowolnie spojrzałam na nadal mocno zaczerwienione blizny na rękach, które nadal pobolewały.
-Nie, dzięki. –Odparłam z uśmiechem. – Ja nie palę.
-No właśnie widzę.- Powiedziała zerkając na blizny.
- To, to tak jakby przez przypadek… Po pijaku… - Palnęłam zupełnie się nie zastanawiając.  Dopiero po chwili zorientowałam się, że jakby Cassie komuś to powiedziała, to Saul miałby jeszcze większe problemy z dostaniem prawa do opieki nade mną. Więc chcąc załagodzić ta sytuacje, szybko dodałam.- Ale to tak wyjątkowo… Tak to ja nie pije…
-Spoko, nie musisz się przejmować. Sama popijam i nie widzę w tym niczego strasznego. – Powiedziała siadając na rzadkiej trawie. –Siadaj, co będziesz stać.
Jako że praktycznie zawsze i wszędzie potrafiłam usiąść na ziemi, nie trzeba było mi tego powtarzać.
Po między nami zapadła krępująca cisza. Zupełnie nie wiedziałam czy mam coś powiedzieć, czy lepiej poczekać na to aż ona się odezwie. Nie byłam za dobra zawiązywaniu przyjaźni. Zauważyłam, że ona jakoś dziwnie się na mnie patrzy. Lekko skrępowana odwróciłam wzrok, udając że nic nie zauważyłam.
-Mam wrażenie, że kogoś mi przypominasz, ale za chuja nie mogę sobie przypomnieć kogo. – Powiedziała wypuszczając z ust obłoczek dymu.- Może masz kogoś słanego w rodzinie, co?- zażartowała.
Już chciałam zapytać się, czy może kojarzy taki zespół jak Guns N’ Roses, ale dość szybko zrezygnowałam. Nie chciałam żeby rozeszła się plotka o tym że jestem siostrą jakiegoś ćpuna grającego w rockowym zespole, a wiedziałam że to jeszcze jest dość normalne określenie, słyszałam że były gorsze…
-Nie, no co ty… - Próbowałam jakoś wybrnąć z sytuacji. – Ale może ktoś znany weźmie i mnie adoptuje. – Zażartowałam.
-Ja tam bardzo chciałabym, żeby ktoś taki po mnie przyjechał, że tak powiem marzenie z tej placówki. –Ciągnęła temat. – Ale zobaczysz, w końcu dojdę kto jest tak podobny do Ciebie, albo do kogo ty jesteś taka podobna.
Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Tak byłoby lepiej i dla niej, i dla mnie.


-Psss. Amy. – Przebudzona usłyszałam szept, ale go zignorowałam, nie za bardzo wiedząc czy naprawdę coś usłyszałam, czy śniłam. Zaspana przewróciłam się na drugi bok i próbowałam dalej spać.
-No kurwa! Wstawaj!- Teraz zdecydowanie nie był to sen. Lekko przestraszona otworzyłam oczy i rozejrzałam się w ciemności. Moje oczy nie były jeszcze przyzwyczajone do braku światła, więc niewiele widziałam. – No nareszcie. Wstawaj, ubierz coś na siebie i wychodzimy.- Nadal nic nie widziałam, ale rozpoznałam głos Cassie.
-Pojebało Cie? –Odparłam zaspana. – Jest środek nocy! – Powiedziałam dużo za głośno, ponieważ moja współlokatorka niebezpiecznie się przewróciła na łóżku i zaczęła coś mamrotać przez sen.
-Ciszej bądź, bo obudzisz tą pokrakę i będziemy miały przejebane po całej linii… - Powiedziała rozglądając się po korytarzu. – Tak, jest środek nocy,  a dokładnie druga, teraz możemy sobie robić co chcemy, bo wszyscy śpią. No wstawaj, i nie pierdol już.
Już dużo bardziej rozbudzona wyjęłam nogi spod kołdry. Wcale nie było tak zimno jak się spodziewałam, więc szybko zrzuciłam z siebie całą kołdrę i zaczęłam szukać trampek pod łóżkiem. Jako że spałam w długich spodniach, tylko zarzuciłam na siebie koszule wisząca na poręczy łóżka i byłam gotowa do wyjścia. Na korytarzu też było ciemno, ale jako że mój wzrok przyzwyczaił się do takich warunków, więc nie miałam problemów z zamknięciem drzwi do pokoju.
-Gdzie idziemy? – Zapytałam Cassie, która stała przy schodach, pewnie patrząc czy ktoś nie idzie.
-Na dach. – Odparła i zaczęła powoli schodzić po schodach.
-Jak na dach, to chyba nie w tym kierunku idziemy. –Odparłam idąc za nią.
Mimo że znałyśmy się zaledwie tydzień, można powiedzieć, że się bardzo zakolegowałyśmy, bo to dużo za wcześnie na przyjaźń. Spędzałyśmy ze sobą praktycznie cały czas, nie licząc takich godzin gdzie po prostu mi znikała i nigdzie jej nie było.
-Tak, ale tędy będzie bezpieczniej, bo na dole nikt nie śpi, a wszystkie drzwi do schodów na dach niemiłosiernie skrzypią. – Odparła nadal szeptem, odwracając się do mnie. – Fajna koszulka.
-Dzięki. – Odparłam mimowolnie się do samej siebie uśmiechając. Miałam na sobie koszulkę z logiem Gunsów. Odkąd tu jestem cały czas w niej spałam. Jakoś tak czułam się lepiej? Strasznie tęskniłam za chłopakami, a już szczególnie za tymi dwoma. Chciałam już ich zobaczyć, móc się przytulić. Mimo że tutaj miała Cassie, to nadal czułam się samotna. Postanowiłam sobie, że nie powiem kto jest moim bratem, że ich wszystkich znam, mieszkałam z nimi… Co lepsze jeden z nich twierdzi że coś do mnie czuje. Miałam bardzo dużo czasu na rozmyślanie o tym co się wydarzyło ponad tydzień temu. Z całych sił starałam sobie przypomnieć część nocy w barze, ale gdy tylko o tym myślałam miałam pustkę w głowie. Mówiąc szczerze, to chciałam pamiętać co się działo. Pierwszy raz się z kimś tak na poważnie całowałam i tego nie pamiętam.
Z rozmyślań wyrwało mnie bezlitosne skrzypienie drzwi.  Cassie zdecydowanie z tym nie przesadzała.
-No na co czekasz? – Pośpieszyła mnie.- Wchodź!
-No już, już. – Odparłam wchodząc na schody na dach. Mimo że szłam praktycznie po omacku, jak na razie się nie potknęłam, co było dość dużym osiągnięciem, na takich schodach.
-A wracając do koszulki, to ostatnio właśnie cały czas mam w głowie ich piosenki. A najbardziej to Sweet Child o Mine. Ta Erin musi być cudowną kobietą, że ktoś napisał do niej aż tak piękną piosenkę.
-Wcale aż tak cudowna nie jest. – Odparłam zupełnie nie zastanawiając się nad tym co mówię.
-Skąd wiesz? – Zapytała Cassie, z wielkim zdziwieniem namalowanym na twarzy.
-Yyy, tak się domyślam. – Zaczęłam próbować, jakoś się wyplątać z tej sytuacji. – Słyszałam, że podobno go zdradziła…
-Taaa? A gdzie niby? – Ciągnęła temat. Nie dobrze, a co jak się wszystkiego domyśli?
-No taką plotkę gdzieś słyszałam, ale wiesz co ludzie czasami mówią. Nic nie wiedzą, a się wymądrzają…  - Próbowałam wybrnąć z głupiej sytuacji.
-No to tak jak z tymi plotkami o mnie tutaj. – Odparła Cassie, otwierając drzwi na których widniała tabliczka, że wejście jest zabronione.
Od razu owiało nas chłodne powietrze. Zaczęłam żałować, że jednak nie wzięłam kurtki. Cassie szybkim krokiem podeszła do jednego z kominów i zza dość dużej blachy wyjęła dwa koce. Chyba czytała mi w myślach, bo od raz podała mi jeden z nich.
-Masz i choć usiądziemy sobie tam. – Powiedziała wskazując mniej więcej środek dachu. Bez już zbędnych słów, szybko podeszłam do tego miejsca i usiadłam tam po turecku. Zaraz dołączyła do mnie moja towarzyszka i usiadła naprzeciwko mnie.
Tak w kompletnej ciszy i prawie bezruchu spędziłyśmy moim zdaniem z piętnaście minut. Jedynym ruchem, było częste zerkanie Cassie na przyozdabiający jej rękę zegarek.
-W jakimś celu tu tak siedzimy?- Zapytałam patrząc na księżyc, który chyba był w pełni, bo cudownie oświetlał okolicę. – Czekamy na coś?
-Na coś i na kogoś… -Odpowiedziała prawie szeptem, dzięki czemu było słychać czyjeś kroki. Już serce podchodziło mi do gardła, że ktoś nas przyłapał, jednak Cassie szybko dodała. – I chyba już się doczekałyśmy.
Szybkim ruchem głowy, który przypłaciłam małym skurczem odwróciłam się, żeby zobaczyć kim jest ten ktoś. Okazał się nim być wysoki, długowłosy szatyn, którego już chyba kiedyś widziałam.
-Witam panie – Powiedział z uśmiechem, siadając koło Cassie i od razu ją obejmując.
-Witam pana. – Odpowiedziała dziewczyna całując go lekko w usta. – Poznaj Amy. –dodała za chwilkę.
-Miło mi, ja jestem Carl – Powiedział przyglądając mi się dziwnie.
-Mi również. – Odpowiedziałam lekko się uśmiechając.
No super. Akurat teraz musiałam się wkopać w spotkanie z parą zakochanych? Siedziałam jak taka trusia, wyobrażając sobie, że i ja jestem przez kogoś przytulana. Coraz częściej zaczynałam się łapać na tym, że miałam wizję, że jestem z Izzy’m. Nie ważne co robię, po prostu jestem blisko niego. Przerażało mnie to. Przede wszystkim dlatego, że miałam tutaj na dobrą sprawę spędzić jeszcze przynajmniej trzy tygodnie, a rozmyślanie o nim na pewno nie pomagało w szybszym upływie czasu i pozbyciu się tego strasznego uczucia jakim jest tęsknota. Tęsknota za nim, za Saul’em, ogólnie za całym moim życiem w Hell House.
Z moich wizji mnie i Izzy’ego wyrwało mnie słowo Nightrain.
-A no wziąłem. –Powiedział Carl. – Przynieść?
-Nie, powiedz gdzie schowałeś i ja pójdę, bo i tak muszę wstać, bo strasznie zdrętwiały mi nogi od tego siedzenia.- Odparła Cassie odplątując się z koca.
-Tam gdzie zawsze… - Odpowiedział lekko się odsuwając, by ona mogła wstać.
Gdy tylko oddaliła się tak, że raczej nie byłaby w stanie usłyszeć nas, chłopak zaczął rozmowę.
-Jesteś z L.A? – Zapytał.
-Od niedawna tak. – Odpowiedziałam niepewnie, ciesząc się że nie zadał pytania dlaczego tutaj się znalazłam.
-A bywałaś czasami w Rainbow? – To pytanie mnie dość zaskoczyło. Nieznajomy koleś pyta mnie, czy bywam czasami w jednym z największych barów na Sunset.
-Sporadycznie, ale bywałam tam… - Moja odpowiedź nieco mijała się z prawdą, ponieważ sporadycznie raczej nie oznaczało z trzy, cztery razy w tygodniu.
-No to chyba wiem skąd cię kojarzę. – Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem i zarazem przeraził. Nigdy nie bywałam w Rainbow sama, zawsze z chłopakami. Jeżeli mnie z stamtąd kojarzył, to i widział chłopaków ze mną.  Niestety nie zdążyłam jakkolwiek na to stwierdzenie zareagować, ponieważ wróciła Cassie z dwoma butelkami wina. O razu uśmiechnęłam się sama do siebie. Czy to normalne, że tak reaguje na alkohol? Teraz nie chciałam się nad tym zastanawiać, tylko liczyłam na to, że i ja się załapie na parę łyków.
-Jako że mamy tylko dwa winiacze, to jedno jest dla nas, a jedno dla Amy.-Powiedziała podając mi butelkę.
-I tak jak znam życie, nie będzie w stanie całego wypić. – Zakpił Carl.
-To chyba nie znasz życia… - Odpowiedziałam otwierając butelkę.



-Amy!
Nie ma to jak budzić kogoś, po prostu krzyczą jego imię. Bez otwierania oczu, wiedziałam kto krzyczy.
-Pani dyrektor kazała mi cię obudzić, bo podobno masz jakiegoś gościa. A i mogłabyś tutaj choć troszkę ogarnąć, bo już zaczyna minie denerwować ten twój bałagan, wśród którego musze i ja mieszkać.
Gościa? Jak tylko to słowo doszło do mnie, zerwałam się jak poparzona. Ale kto to mógł być? Miałam tylko nadzieję, że chłopaki nie wpadli na super pomysł i nie wrócili z trasy…
Jak po dosercowej dawce adrenaliny, szybkim tempem wstałam i zaczęłam się ubierać. Niestety już przy schylaniu się do dolnej szafki poczułam, że chyba jednak mam kaca. W sumie nic dziwnego, po wypiciu całego Nightraina… I ta bezcenna mina Carla i Cassie jak zobaczyli, że opróżniłam swoją butelkę szybciej niż oni jedna  na współę. Co jeszcze lepsze, to ona miała większe problemy z dotarciem do pokoju niż ja. Jako dobra koleżanka odprowadziłam ją aż do samego łóżka i przykryłam kołdrą, nawet nie zdejmując jej butów. Pewnie Carl by mi pomógł, ale niestety nie za bardzo mógł się kręcić po zakładzie, ponieważ jak by go przyuważyli to byłby oskarżony o włamanie.
Nawet nie rozczesując włosów, dosłownie wybiegłam w pokoju. Mało co bym nie połamała się, prawie wpadając na zestaw do sprzątania zostawiony tak po prostu na schodach.
Kiedy tylko pokonałam schody, stanęłam by opanować oddech, żeby w miarę normalnie.
Strzelałam, że spotkanie odbędzie się w gabinecie dyrektorki. Poprawiając włosy, lekko zdenerwowana zapukałam do drzwi.
-Proszę. – Opowiedział mi jak zawsze przesłodzony głos dyrektorki.
-Dzień dobry… - Przywitałam się z uśmiechem, który mi się powiększył kiedy tylko zobaczyłam kto jest moim gościem. 




sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 17

A więc tak. Na początku znowu chciałam was przeprosić, że dopiero teraz dodaje coś, ale są wakacje, ja wyjeżdżałam, a potem po prostu nie zawsze chciało mi się pisać.
Ale jako zadośćuczynienie napisałam dość długi (chyba najdłuższy w mojej blogowej karierze) rozdział. Moim zdaniem przełomowy rozdział... Choć chyba nie do końca można tak powiedzieć.
Mam nadzieję, że to co napisałam jest przynajmniej znośne i nie zawiedziecie się.
A teraz czas na podziękowania. ;D


Bardzo, bardzo, bardzo dziękuje wam za 10777 wejść <3 <3 <3 Jesteście niesamowici. Nie wiem czym sobie zasłużyłam na tyle odwiedzin mojego bloga. Na pewno nie częstotliwością dodawania rozdziałów...
Jeszcze raz dziękuje, dziękuje, dziękuje ;D
I jeszcze dodatkowa prośba... Jak już przeczytacie, to napiszcie parę słów. Komentarz nie musi być długi, ale ja czytając go wiem, że mam dla kogo pisać i ktoś chce to czytać. 

Dobra... Koniec tego ględzenia. Zapraszam do czytania ;D




Zależy czego zamierzasz żałować.- Te dwa słowa zaczęły dosłownie się kołatać po mojej głowie.  Od razu przez myśl zaczęły mi przechodzić najgorsze scenariusze. Ale czy mogło być aż tak źle? Nagle poczułam, że robi mi się strasznie gorąco, a przed oczami zaczynam widzieć czarne plamy.
-Ejj młoda, wszystko w porządku? Bo jakaś taka blada się zrobiłaś…- Powiedział Izzy patrząc na mnie z małym strachem w oczach. – Może lepiej sobie usiądź, bo nie chcę musieć  dzwonić po pogotowie... – Zaproponował, po czym podprowadził mnie do fotela.
-Wszystko jest ok,  nie przejmuj się, zaraz mi to przejdzie.- Powiedziałam słabym głosem siadając. Przez chwilę siedziałam, oddychając głęboko, by wszystkie niechciane mroczki zniknęły.
-Aż tak Cię przestraszyłem? – Zapytał Izzy, z uśmiechem, ale w jego oczach nadal było widać zaniepokojenie.
-Nie, nie przesadzajmy… - Powiedziałam z lekkim uśmiechem.- Po prostu jeszcze dzisiaj nic nie jadłam i tak jakoś samo wyszło…  Ale wracając do mojego pytania. Co takiego zrobiłam?- Zapytałam ponownie, tylko nie wiedziałam czy aby na pewno chcę usłyszeć odpowiedź. Może, lepiej by było żyć w nieświadomości i nie móc sobie nic wypominać?
-Robiliśmy… Bo o to dokładnie chcesz się chyba zapytać? – Popatrzył na mnie dość dziwnym wzrokiem. Jakby miał wyrzuty sumienia. Ja na to zupełnie nad tym nie panując, poczułam, że się lekko czerwienie. – Przynajmniej odzyskałaś w miarę normalne kolory.- Zażartował. -Bardzo śmieszne…
- A więc co robiliśmy?- Stwierdziłam, że już teraz nie ma odwrotu i musze się tego dowiedzieć.
-No jak Slash zaginał gdzieś, to się do siebie troszkę zbliżyliśmy. –Powiedział siadając naprzeciwko mnie, na łóżku.
Troszkę zbliżyliśmy? Co to miało oznaczać? Nie wiedziałam  co mam o tym wszystkim myśleć. Zarazem wiedziałam, że chcę uzyskać odpowiedź, ale w sumie nie chciałam. Jednak po dosłownie kilkusekundowej burzy myśli zdecydowałam się zapytać.
-Czy myśmy…- Nie odważyłam się dokończyć, ale po minie Izzy’ego wiedziałam, że wie o co mi chodzi.
-Nie, jeżeli Ci o to chodzi, to nie…- Odpowiedział. – Aż taki pijany to nie byłem… Nie chciałem się narażać,  na śmierć z rąk twojego brata…- Zażartował.
-Bardzo śmieszne… - Zakpiłam.
-To nie jest śmieszne, tylko prawdziwe. Jak znam Slash’a, a trochę go znam, to zabił by mnie a potem tobie nie dał by żyć. – Dalej żartował, tylko tym razem ja już nic nie odpowiedziałam i nastąpiła trochę krepująca cisza. Zupełnie nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Mówi się, że po pijaku robi się rzeczy na które po prostu na trzeźwo by się nie odważyło zrobić, ale czy ja na pewno tego chciałam, czy zrobiłam to tylko pod wpływem impulsu?
-Żałujesz, tego co robiłaś?- Przerwał ciszę. – Bo wiesz… Nie sądzę by reszta pamiętała cokolwiek, więc jak chcesz to możemy udawać, że nic się nie stało…
-Nie, niczego nie będziemy udawać.- Odpowiedziałam szybko.- Co się stało, to się stało i nic tego nie zmieni…
-Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale muszę o to zapytać.- Zaczął niepewnie.- Czujesz coś do mnie?
-A ty? Czujesz coś do mnie, czy tylko się zabawiłeś moim kosztem? –Zapytałam cicho, patrząc na swoje dłonie.
-Czuję, tylko nie wiem czy mogę się czegoś spodziewać z twojej strony… - Odpowiedział, po czym złapał mnie pod brodą i delikatnie uniósł moja twarz do góry, tak żebym mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
-Izzy…  Ja nie wiem… Zobacz jaka jest między nami różnica wieku… Dzieli nas prawie dziesięć lat… -Migałam się od odpowiedzi.
-Czyli co, jestem dla Ciebie za stary? –Odpowiedział z lekkim zawodem w oczach.
-Nie, to raczej ja, jestem dla ciebie za młoda… - Odpowiedziałam spuszczając wzrok.- Ja chyba jeszcze nie jestem gotowa na taki prawdziwy związek… Związek we wszystkich akcentach.- Mówiłam prawie szeptem, a właściwie przekonywałam sama siebie.
-Ale ja nie o to cię zapytałem. – Odpowiedział.- Spójrz na mnie! – Niepewnie podniosłam wzrok. W jego oczach malowało się coś dziwnego, coś czego jeszcze nigdy w nich nie widziałam. – Czujesz coś do mnie? –Powtórzył pytanie.
-Ja nie wiem, muszę… Przepraszam, ale muszę już iść do siebie.- Wstałam i już bez słowa wyszłam na hotelowy korytarz.
Co ja zrobiłam? Dlaczego, od razu nie powiedziałam mu prawdy? Dlaczego uciekłam? Dalej zadawałam sobie podobne pytania, gdybym nie usłyszała jakiegoś głosu z mojego pokoju.  Złodzieje?
Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam.
-Jak myślisz, kiedy wróci?- Zapytał nie znany mi głos.
-Mam nadzieję, że za niedługo, bo mamy jeszcze dużo rzeczy do załatwienia. – Odpowiedział towarzysz pierwszego, znudzonym tonem.
Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Wejść tam, czy raczej nie? W końcu to jest mój pokój, więc chyba powinnam…  Niewiele już myśląc, niepewnym ruchem otworzyłam drzwi do tymczasowo mojego pokoju. W środku stało dwóch, facetów w idealnie dopasowanych garniturach, którzy od razu spojrzeli w moja stronę. Jeden z nich, który wydawał się dużo młodszy od jego towarzysza nerwowo poprawił sobie marynarkę i odezwał się pewnym siebie głosem.
-Pani Hudson?-Zapytał, a właściwie stwierdził.
-Tak, zgadza się… - Odpowiedziałam przestraszona.- A o co chodzi?
-Jesteśmy z miejscowego komisariatu, dostaliśmy rozkaz doprowadzenia pani do aresztu. –Powiedział głosem wypranym z uczuć.
-Ale jak to?- Zapytałam kompletnie zdezorientowana.-Dlaczego?
-Dostaliśmy anonimowy donos, że w tym hotelu pani mieszka, a chyba nie umknęło pani uwadze, że jest pani uznana za zaginioną.  Zdjęcie pani znajduję się w bazie danych w każdym komisariacie. –Odpowiedział już widocznie znudzony.- Dobra, dosyć tego gadania. Proszę przodem…-Powiedział, a właściwie nakazał. Nie za bardzo wiedząc co innego mogłabym zrobić, bez protestów wyszłam z pokoju. Na moje szczęście na hotelowym korytarzu spotkałam Saul’a. Miał dość zdezorientowaną minę, widząc mnie w towarzystwie dwóch mężczyzn w gajerach.
-Amy, możesz mi powiedzieć, co się tutaj dzieje? – Zapytał, podejrzliwie. – A ci dwaj, to kto?
-Oni są z policji. Ktoś doniósł, że tutaj jestem…-Odpowiedziałam. –Zabierają mnie na komisariat.
-Na jaki, jebany komisariat?!-Krzyknął, czym zwrócił na nas uwagę, młodej pokojówki.
-Przepraszam bardzo, a pan to…?-Zapytał starszy policjant.
-Slash… Jej brat.- Powiedział pokazując mnie palcem.
-Aha, miło było poznać, a teraz idziemy!- Powiedział lekko popychając mnie do przodu. Nie trzeba było długo czekać na reakcje Saul’a, który złapał go za ramię i już nieźle wkurwiony zagroził.
-Jeszcze raz ją dotkniesz, a…
-Saul, przestań, nic się przecież nie stało…-Szybko mu przerwałam, nie chcąc, żeby i on miał jakieś problemy. – Wszystko jest ok.
-Dość tego, idziemy!- Powiedział lekko zdziwiony całą sytuacją policjant stojący tak jakby z boku tego wszystkiego. Na pożegnanie wysiliłam się na uśmiech w stronę brata. Ten chyba starał się odpowiedzieć mi tym samym, ale w jego wykonaniu, wyszedł tylko jakiś grymas.
W milczeniu opuściliśmy teren hotelu i wsiedliśmy do zaparkowanego na ulicy radiowozu. Ku mojej uciesze nie włączyli koguta. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zwrócił na nas uwagę. Wiedziałam przecież, że to jest wielkie miasto, i takie radiowozy, z sygnałem jeżdżą tutaj praktycznie non stop, a mnie i tak za tych zaciemnianych szyb nie widać, to i tak czułabym się niekomfortowo. Jakby w ogóle można było czuć się komfortowo w radiowozie…


-Zapraszam do środka.- Powiedziała miło wyglądająca policjantka otwierając przede ma kratę do celi w areszcie. Świetnie, uciekłam z domu, a traktują mnie jak jakiegoś kryminalistę… Niepewnie usiadłam na czymś w rodzaju ławki. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Przecież nigdy nic nie obchodziłam matkę, to teraz jej się zachciało poszukiwań… Stęskniła się za mną? Nie sądzę. Musi mieć w tym jakąś korzyść. Musiało chodzić o jakieś pieniądze. Ona byłam w stanie zrobić wszystko za pieniądze, dosłownie wszystko.  Ciekawe gdzie mnie teraz zabiorą. Pewnie do matki, ale ja tak strasznie nie chcę tego. Było już tak dobrze, czułam się akceptowana przez chłopaków, miałam w kimś oparcie, miałam wszystko, a teraz miałam to stracić, bo matka sobie o mnie przypomniała?
Nie mogę na to pozwolić. A może by znowu uciec? Nerwowo rozejrzałam się po celi. Wszędzie kraty i zamki.
-Ty i te twoje pomysły…- Powiedziałam sama do siebie.
Dość niewygodnie było mi tak siedzieć, więc ostrożnie położyłam się z podkurczonymi nogami. Tak było dużo wygodniej, a za razem żadną częścią ciała, nie dotykałam zimniej ściany. Z zamkniętymi oczami zaczęłam analizować cały mój dzisiejszy dzień. Od pobudki w barze, do rozmowy z Izzy’m. No właśnie, co z Izzy’m? Czy ja coś do niego czuję? Od początku wydawał mi się fajny, ale czy aż do tego stopnia? Ale w końcu tyle lat różnicy…
-Ktoś do ciebie.- Wyrwał mnie z zamyślenia głos policjantki. Szybko poderwałam się i usiadłam. W progu celi stał Saul. Nagle poczułam nieodpartą potrzebę przytulenia się do kogoś. Szybkim ruchem wstałam i prawie do niego podbiegłam.
-Co teraz będzie?- Zapytałam, przytulając się do niego.
-Z tego co mówili, to przeniosą cię do jakiegoś ośrodka opiekuńczego i będziesz tam do rozprawy. – Odpowiedział otaczając mnie ramionami.
-To nie do matki?- Zapytałam zdziwiona. Czyli może, nie byłam skazana na stary dom?
-Nie, z tego co powiedzieli, to nie do matki…-Odpowiedział zmartwiony.- Ale żebyś mogła do nas wrócić muszę cię adoptować, a nasz styl życia na pewno nie będzie tego ułatwiał, ale się nie poddam… Choć bym miał zrezygnować z Guns N’ Roses, nie pozwolę ci do niej wrócić…
Zupełnie nie wiedziałam co ma odpowiedzieć na jego stwierdzenie. Był gotowy poświęcić swoje marzenia, żebym ja nie musiała się męczyć. Nie mogąc nic, co odzwierciedlałoby moją wdzięczność, po prostu mocniej go przytuliłam i wyszeptałam:
-Dziękuje… -Z trudem powstrzymywałam łzy.
-Nie  masz za co… - Odpowiedział już weselej.
-Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale za chwilę przyjdzie do pani psycholog i przy tej rozmowie nie powinien ktokolwiek być…- Powiedziała policjantka, która wcześniej wpuściła Saula.
-Co, już?-Powiedziałam zasmucona. Jaki znowu psycholog? Czy ich wszystkich już do końca powaliło?
-Najwidoczniej tak…- Odpowiedział mi brat. – Trzymaj się, i na pewno niedługo się zobaczymy.
-Dziękuje za wszystko…- Powiedziałam na koniec.- I ani mi się waż się poświęcać na mnie cokolwiek . – Powiedziałam głosem nieznoszącym  sprzeciwu.
Saul jeszcze raz mnie przytulił i już wychodził kiedy zdecydowałam się go o coś poprosić.
-Mam do ciebie jeszcze malutką prośbę. Mógłbyś przekazać Izzy’emu, że tak?
-Ale co, że tak? – Zapytał zdezorientowany.
-Że na jego ostatnie pytanie odpowiedź brzmi tak. – Wytłumaczyłam tyle ile tylko mogłam. Nadal miał zdezorientowaną minę, ale już bez słowa wyszedł.


-Co takiego się działo u ciebie w domu, że postanowiłaś uciec?- Zapytała już po raz trzeci pani psycholog. Dlaczego po raz trzeci? Ponieważ nie zamierzałam opowiadać o swoim życiu jakiejś obcej mi babie. Nie wiedziałam jakie byłby tego cel. – Bardzo proszę odpowiedzieć na moje pytanie. To jest bardzo ważne. Musimy wiedzieć, czy bezpieczne jest sprowadzenie pani do domu matki.- Słysząc to od razu zmieniłam zdanie. Byłam w stanie zrobić wszystko, byleby tam nie wracać.
Bez chwili przystanku, opowiedziałam psycholożce wszystko co moim zdaniem mogło mnie uchronić od powrotu do Richmont, ale nie opowiadałam wszystkiego.
-Widzę, że miałaś raczej ciężkie życie…- Odpowiedziała, chyba zdziwiona moją opowieścią. Pewnie spodziewała się następnej pustej nastolatki która uciekła, bo rodzice nie dali jej na nowe ubrania…- Wypiszę odpowiednie wnioski i złożę do sądu nakaz przekazania pani do ośrodka opiekuńczego. Już jutro powinna pani zostać tam przewieziona. – Powiedziała, wstając i wkładając notes w którym zapisywała coś do torebki. – Do widzenia.
-Do widzenia.- Odpowiedziałam zrezygnowana. Nie mając nic więcej do roboty położyłam się i starałam zasnąć.


-Proszę zapiać pasy, zbliżamy się do lądowania.-Obudził mnie głos z głośników. Nadal zaspana podniosłam się do bardziej wygodnej pozycji. Koło mnie siedziała wyprostowana jak struna blondynka – moja pani adwokat. To znaczy nie moja, ale Saul’a który przez nią złożył wniosek o przeniesienie mnie do ośrodka w okolicach Los Angeles.  Tyle dobrego.  W sumie to nie miałam pojęcia, jak tak szybko znalazł adwokata i to jeszcze z L.A.
Po wyjść z wielkiego lotniska, wsiadłyśmy do taksówki którą jechałyśmy dobrą godzinę. Nie ma to jak podróż przez miasto w godzinach szczytu… Nie chcę te z wiedzieć ile będzie nas kosztował ten kurs.
Podczas jazdy w ogóle się do sobie nie odzywałyśmy.  Nie wiem dlaczego, ale czułam dystans pomiędzy nami. Chyba po prostu bałam, a właściwie wstydziłam się zacząć rozmowę.
-Niedługo będziemy na miejscu, a że tam nie za bardzo będzie można normalnie porozmawiać, więc trzeba to zrobić teraz.- Przerwała ciszę, dość oficjalnym tonem.- W ośrodku będziesz mieszkać aż do rozprawy która, jak dobrze pójdzie, odbędzie się za około miesiąc. Ja w tym czasie postaram się znaleźć jak najwięcej faktów przeciwko twojej mamie. Z tego co już wiem, nie będzie to takie trudne. Trudniej będzie z nadaniem praw opiekuńczych twojemu bratu, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wszystko dobrze się skończyło. Ty natomiast będziesz spędzała cały ten czas w ośrodku.  Ze względu na kończący się rok szkolny nie będziesz już musiała uczęszczać do szkoły w tym roku, ale od września, czy będziesz chciała, czy nie, będziesz musiała chodzić do szkoły. To chyba tyle co chciałam powiedzieć- Umilkła po tym wręcz potoku słów, który tak jakby mnie atakował.- A i jeszcze. Tutaj raz w tygodniu będzie można cię odwiedzać, więc w niedzielę możesz się spodziewać gościa.
Mam nadzieję, że takiego gościa się nie doczekam,  bo to oznaczałoby, że Saul zrezygnował z trasy, dla mnie, mimo że prosiłam go, żeby tego nie robił. Nie chcąc zbyt dużo myśleć o przyszłości, zaczęłam z zainteresowaniem oglądać otaczające nas widoki. Niespodziewanie moim oczom ukazała dość duża brama, za która roiło się od dzieci w różnym wieku. Trochę dalej, za drzewami widać było jakiś budynek, jak się domyślałam to tam spędzę najbliższy miesiąc.
Nie wjechaliśmy do środka, tylko kierowca zatrzymał się przed samą bramą.
-Proszę poczekać.- Poprosiła towarzysząca mi blondynka, wysiadając z taksówki. Od razu zrobiłam to samo i zabrałam się, za wyciąganie z bagażnika mojej walizki, którą udało się mi załatwić z hotelu.
Gdy tylko przekroczyłam bramę, praktycznie wszystkie oczy, dzieci bawiących się były zwrócone na mnie. Aż taka sensacje budziłam, czy po prostu tak reagowali na wszystkich nowych? Pod drzewem zauważyłam  grupkę dziewczyn które zawzięcie, jak się domyślałam, plotkowały. W ogóle wyglądały mi na raczej puste.  Gdy koło nich przechodziłam spojrzały na mnie nienawistnym wzrokiem i zaczęły sobie szeptać coś na ucho, pokazywać palcami i jakby urażone moją obecnością weszły do budynku. Bezwiednie zerknęłam na siebie, czy może rzeczywiście coś w moim ubiorem było nie tak. Trampki, czarne spodnie i koszulka z Led Zeppelin, wszystko normalnie… A no tak, może po prostu trafiłam na rasistki… A z resztą, kto normalny przejmuje się takimi jak one.
W drzwiach czekała na nas chyba dyrektorka tej całej placówki, tak jakoś mi na taką wyglądała.
-Dzień dobry. – Przywitała się uprzejmie. W ogóle wyglądała na dość miłą osobę. – Ty zapewne jesteś Amy…- Powiedziała podając mi rękę na powitanie. Nie pewnie uścisnęłam ją. Nie byłam przyzwyczajona do takich powitań. Z reguły moim powitaniem było krótkie hej, albo cześć…
-Tak, jestem Amy, bardzo mi miło.-Udawałam niezwykle kulturalną, alby od początku nie zrazić o sobie dyrekcji.
-Mi również. – Odpowiedziała uśmiechając się lekko do mnie. – Panią zapraszam do mojego gabinetu, zaprowadzi tam panią Betty.-Powiedziała wskazując na młodą babkę siedzącą, akurat wchodząca do budynku. –A ja zaprowadzę naszą Amy do pokoju.
Już bez zbędnych słów ruszyła po schodach, a ja szybkim krokiem podążałam za nią. Ogólnie to budynek od wewnątrz dość dobrze się prezentował. Dość jasne ściany, ale nie szpitalnie jasne. Uroku tez dodawały jakieś obrazy, zdjęcia porozwieszane po ścianach.
-Sądząc po twoim ubiorze, dogadasz się z Cassie.- Powiedziała wchodząc na korytarz, na drugim piętrze.
Dyrektorka podeszła do drzwi, gdzieś w połowie korytarza i zapukała w nie cicho. Nie wiem, czy dosłyszała zaproszenie, bo ja nie, ale bez większych wstępów otworzyła drzwi.
-Nicole, będziesz miała współlokatorkę.-Zapowiedziała, po czym lekko popchnęła nie, żebym weszła do środka.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to różowa połowa pokoju, zajęta przez Nicole. Różowa pościel, koc, dodatki, dosłownie wszystko. Potem zauważyłam ogromny plakat jakiegoś aktora, który nie dość, że raczej nie był do końca przystojny, to jeszcze pewnie grał w jakiejś hiszpańskiej telenoweli.  Ostania rzeczą jaką zobaczyłam, to była moja „koleżanka” z pokoju, a była nią jedna z dziewczyn które widziałam przed chwilą pod drzewem.
Pięknie… To raczej będzie długi miesiąc…





sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 16

Znowu nie dodałam za szybko tego rozdziału, ale za to jest on dużo dłuższy od poprzednich. Zaczęły się wakacje, a więc i zaczął się luz i chyba wszyscy mają więcej czasu. Może dzięki temu uda mi się dodać następny rozdział szybciej niż te ostatnie.
Jak przeczytacie to napiszcie chociaż dwa słowa. To dla mnie bardzo dużo znaczy.
Zapraszam do czytania i komentowania ;D
P.S. Zmieniłam troszkę wygląda tego bloga... W komentarzach piszcie co o nim myślicie. 




Zamieszanie to chyba za słabe określenie tego co się teraz tutaj działo. Wszyscy biegali od jednych drzwi do drugich, krzyczeli na siebie nawzajem. Ja siedziałam w takim jakby salonie, czyli pomieszczeniu gdzie stały dwie kanapy i stolik niby do kawy. Nagle z tłumu ludzi znajdujących się na korytarzu wyłonił się Alan, menager chłopaków.
-Amy, ratuj! –Zaczął.- Axl siedzi w garderobie i nie chce tam ani nikogo wpuścić, ani wyjść. Już chyba wszyscy próbowali. Może tobie uda się go namówić, na to lub na to… Najlepiej by było na to drugie, bo za dziesięć minut mają być na scenie!
-Ale wiesz Alan, my nie mamy jakiś tam super kontaktów…- Powiedziałam niepewnie.
-Ale ciebie toleruję. Musisz spróbować! – Odpowiedział już chyba na maksa zdenerwowany.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko wstałam przeciągając się i ruszyłam w stronę jego garderoby. Po drodze „otarło się” o mnie parę osób. Gdy już stanęłam przed drzwiami lekko zapukałam. Nikt nie odpowiadał więc spróbowałam jeszcze raz, tylko mocniej. Nadal nikt mi nie opowiadał.
-Axl… To ja, Amy. Proszę, wpuść mnie do środka… - Poprosiłam w miarę cicho, ale usłyszał mnie, ponieważ zaraz usłyszałam, że otworzył drzwi. Po cichu weszłam do środka. W środku zastałam siedzącego na kanapie i patrzącego na podłogę Axl’a.
-Co się stało? – Zapytałam siadając koło niego. – Dlaczego nie jesteś jeszcze pod wejściem na scenę?
-Bo wiesz, ja nie wiem czy tego chcę… - Odpowiedział prawie szeptem.
-Ale… Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałam. Nie wiesz czy chcesz wejść na scenę?- Zapytałam. Nic mi nie odpowiedział, więc stwierdziłam, że dobrze myślałam. – Ale dlaczego, przecież myślałam, że to jest twoje marzenie…
-No bo jest. Tylko….- Urwał w pół zdania.
-Tylko…- Próbowałam go zachęcić do dokończenia.
-Bo wiesz, to jest moje największe marzenie. Tylko ja nie wiem czy chcę żeby ono się spełniło. Dziwne co nie? Człowiek całym sobą dąży do spełnienia marzenia, a jak jest już tak blisko to nie jest pewny czy tego chcę.  Marzenia są piękne, ale dopóki się ich nie zrealizuję. Rozumiesz mnie?
-Rozumiem, a przynajmniej mi się tak wydaje. –Odpowiedziałam. – Ale wiesz, nie warto się poddawać, tyle pracowałeś żeby teraz być w tym miejscu i będziesz żałować, jeżeli  nie wykorzystasz tej szansy. A jeżeli chodzi o marzenie, to zawsze możesz sobie wymyślić nowe, lepsze… - Skończyłam i opowiadała mi tylko względna cisza. Względna, ponieważ cały czas było słychać sztab ludzi kręcących się po korytarzu, pokrzykujących na siebie. W końcu postanowiłam ją przerwać i zapytałam cicho.
-To co wychodzisz na scenę zrobić show?
-Tak. Nie mogę się poddać, jakimś tam bezsensownym… Tylko nie mów nikomu o tej rozmowie, ok? Niech nadal myślą, że jestem nieczułym chujem. – Poprosił.
-Pewnie, nikt się nie dowie. –Odpowiedziałam z uśmiechem. –Idziemy?
Nie odpowiedział mi, ale od razu wstał i wyszedł, a ja za nim. Na korytarzu spotkaliśmy resztę chłopaków, którzy patrzyli na mnie jak na jakiegoś cudotwórcę. Axl nawet się przy nich nie zatrzymał, tylko od razu wpadł na scenę krzycząc.
-You know where you are? You're in the jungle baby, you're gonna die!
Lekko zaskoczona reszta zespołu od razu weszła na scenę, co spowodowało ogromne poruszenie na widowni. Nie minęła nawet połowa pierwszej piosenki podszedł do mnie Alan, a ja zupełnie nie zwracając na niego uwagi oglądałam co się dzieje na scenie.
-Coś ty mu zrobiła, że wyszedł?- Zapytał mnie Alan próbując przekrzyczeć odgłosy sceny.
Zupełnie nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, bo w końcu prawie nic nie zrobiłam. Tylko go wysłuchałam, starałam się zrozumieć i to wystarczyło. A może właśnie tego potrzebował?
-Wiesz Alan, ja po prostu go słuchałam, a ty pewnie tylko nawrzeszczałeś, że ma wychodzić. Człowiek ma uczucia. Czasami potrzebuje trochę czasu, żeby wszystko ogarnąć, a ty wszystkich tylko wiecznie pośpieszasz. Dla ciebie liczy się tylko to, żeby wszystko było ok, bo inaczej dostaniesz mniej forsy. – Wyrzuciłam mu prosto w twarz. Mężczyzna zrobił się cały czerwony na twarzy i niebezpiecznie się do mnie zbliżył.
-Kim ty jesteś, żeby mówić mi takie rzeczy?!- Powiedział łapiąc mnie mocno za nadgarstki, co spowodowało dość duży ból. Mimo mojej woli od oczy zaczęły mi powili napływać łzy. Spojrzałam mu prosto w oczy, w których była widoczna straszliwa złość. Nie wiele myśląc nad tym co robię z całej siły zdzieliłam go kopniakiem w kroczę. Ten puścił mnie, odsunął się i złapał za bolące miejsce. Popatrzył na mnie z nienawiścią w oczach.
-Jeszcze tego pożałujesz ty suko! – Zagroził mi i wyszedł na dwór przez drzwi ewakuacyjne.  Ja udając, że nic się nie stało wróciłam do oglądania koncertu, ale w głowie wciąż wracałam do tego co się stało zaledwie minutę temu. Dlaczego on tak zareagował na te parę słów? A może ja naprawdę powiedziałam za dużo? Może powinnam to wszystko zachować dla siebie? Zadawałam sobie pytania, praktycznie nie odpowiadając na nie. W pewnym momencie postanowiłam się ogarnąć i zupełnie nie przejmować się niczym, tylko oglądać co się dzieje na scenie.


-I co, jak nam poszło? – Zapytał Saul, przytulając mnie lekko.
-No wiecie, nie było aż tak tragicznie… - Zażartowałam, ale chyba wszyscy wzięli to na serio, bo jakoś dziwnie na mnie popatrzyli. – No przecież wiecie, że żartowałam, co nie? Byliście znakomici, naprawdę!
-No i taki opinie mają być!- Zawołał Steven.- A ty Alan, co jesteś taki jakiś niekonieczny?
Alan nic nie odpowiedział tylko popatrzył w naszą stronę i pokazał nam środkowy palc. Wszyscy na to jego zachowanie zaczęliśmy się śmiać.
-Koś tutaj nie ma humoru…- Skomentował to Duff.- Dobra, koniec tego pierdolamento! Zbieramy swoje manatki i ruszamy na poszukiwanie jakiegoś baru.


-Daj mi tego Daniels’a!- Poprosiłam, a właściwie zażądałam od mojego brata, lekko chwiejnie próbując odebrać mu butelkę.
-Nie uważasz, już za dużo wypiłaś? – Przyganiał kocioł, garnkowi. Sam ledwo co się trzymał, a mi robił jakieś wymówki. Może i miał troszkę rację, ale w tej chwili nie miałam ochoty się nad tym  zastanawiać.
-Dawaj mi ją i nie marudź!- Nadal walczyłam o swoje i nie zamierzałam się poddać, wiec gdy Saul nie reagował na moje prośby, wstałam, wyrwałam mu butelkę z dłoni i zaczęłam łapczywie pić. Ten chciał mi wyrwać ja z rąk, czego skutkiem była moja, całkiem mokra koszulka. Od dziecka nie lubiłam chodzić w mokrych ubraniach, więc nie wiele myśląc zabrałam się za ściąganie przeszkadzającej mi części mojego ubioru.
-E, e młoda! Ty przypadkiem nie uważasz, że lekko przesadzasz?- Zapytał mnie mój kochany braciszek, przytrzymując moja koszulkę na moim ciele.
-No co chcesz ode mnie?! –Zapytałam oburzona. – Przecież nikogo nie obchodzi czy jestem w samym staniku, czy nawet bez…
-Mnie to obchodzi! – Powiedział ledwo słyszalnym głosem. –Siadaj spokojnie i nic nie kombinuj już!
-Już dobrze, dobrze. – Wymamrotałam siadając.  Po chwili oglądania całkiem interesującej podłogi, zainteresowałam się naszym towarzystwem. Steven z Duff’em gdzieś zniknęli. Nieprzytomny Axl leżał praktycznie pod stołem, a Izzy siedział w miarę ogarnięty. Chyba w sumie najbardziej ogarnięty z nas wszystkich, co było naprawdę zadziwiające.
Nagle poczułam bardzo mocną potrzebę rozmowy, potrzebę gadania.
-A wiecie, że ja wszystkich nienawidzę?-Zaczęłam. – Naprawdę, wszystkich. Jak bym mogła, to pojechałabym gdzieś… w chuj daleko. Jak najdalej od wszystkich… - Złapałam paczkę papierosów i wyjęłam z niej jednego.  Wsadziłam go do ust i zorientowałam się, że nie mam czym go zapalić. –Macie ognia? Po co się pytam, na pewno macie…
Izzy rzucił do mnie zapalniczkę, ale oczywiście jej nie złapałam, a ta wylądowała w moim dekolcie.  Nic nie mówiąc wyjęłam ją i zapaliłam papierosa. Wyjęłam go z ust, przyjrzałam się niemu dokładnie i mocno się zaciągnęłam. Chyba za mocno, bo od razu nadeszły mi do oczu łzy i zaczęłam się lekko dusić. Saul od razu ruszył mi na ratunek, ale ja go lekko odepchnęłam.
-Nie przesadzaj, jeszcze żyję… - Powiedziałam zaciągając się po raz kolejny.- Jakie to świństwo jest niedobre…- Stwierdziłam.
-To po co palisz? –Odezwał się po raz pierwszy od długiego czasu Izzy.
-Nie wiem. – Odpowiedziałam i wpadłam na znakomity pomysł, żeby spróbować zagasić papierosa na ręce. Poczekałam aż moje towarzystwo przestanie tymczasowo zwracać na mnie uwagę i zaczęłam raz po razie się dotykać palącą się częścią papierosa.  Troszkę bolało, ale nie wiem dlaczego mnie do tego ciągnęło.  W końcu zdecydowałam się zgasić już do końca tego papierosa na ramieniu lecz niestety Izzy mi w tym przeszkodził.
-Pojebało Cię?! – Zapytał normalnie go gasząc. – Coś ty sobie zrobiła… - Powiedział oglądając całą moją rękę, teraz pełną od czerwonych ran po poparzeniach.
- Mała dostawa! – Krzyknął Steven, który wrócił z Duff’em trzymając butelki.
-A gdzie nasz Slash? – Zappytał Duff siadając. Dopiero teraz zauważyłam brak mojego brata. Musiał gdzieś pójść jak byłam zajęta papierosem.
-No to mamy dodatkową butelkę! – Zawołał ucieszony Adler.
-Już nie macie. – Odpowiedziałam zabierając jedna butelkę. Jakimś sposobem udało mi się ją otworzyć i zajęłam się opróżnianiem jej.  Jak byłam przy połowie lekko się zakrztusiłam, ale nadal dzielnie piłam.
-Ty, dobra jest…- Skomentował moje zachowanie Steven. – Ile ona już wypiła?
-No tego jak do końca wypije i półtora Nightrain’a… - Odpowiedział mu Izzy po czym dodał. – Będzie kac gigant.


Obudził mnie straszny ból. Ból dosłownie wszystkiego. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam . Wydawało mi się, że boli mnie każda część ciała, każdy mięsień, nerw…  Leniwie otworzyłam oczy. Nadal się znajdowałam w tym barze. Pierwsze co przeszło mi przez myśl to, to że zostawili mnie w nim, ale przecież siedziałam przytulona do kogoś, na czyiś kolanach. Tym kimś okazał się śpiący Izzy. Lekko się zmieszałam tą sytuacją. Nerwowo rozejrzałam się dookoła. Axl nadal leżał pod stołem, Steven i Duff spali koło nas, a Slash’a nigdzie nie było.  Rozum sugerował mi żebym zeszła z Izzy’ego i poszła go szukać, ale było mi tak wygodnie. Oczywiście pomijając dyskomfort z wiązany z wszystkimi bólami. W końcu zdecydowałam się na to i powoli, delikatnie by go nie obudzić wstawałam. Niestety nie udało mi się to, bo gdy tylko wstałam usłyszałam pytanie.
-Gdzie idziesz? – Zapytał siadając jak myślę wygodniej.
-Szukać Saul’a. – Odpowiedziałam trzymając się za bolącą głowę.
-Kac?- Zapytał.
-A jak myślisz?- Odpowiedziałam. – Nigdy nie będę już pić. Zobaczysz!
-Tak zawsze się mówi. – Zakpił. – A jak tam twoja ręka? Boli?
-Wszystko mnie boli. – Odpowiedziałam oglądając swoją rękę. – Boże! Co mi się stało?
Cała moja lewa ręka była w czerwonych bąblach., które przy dotyku strasznie bolały.
-Gasiłaś sobie na ręce papierosa… To ty nie pamiętasz? – Zapytał znowu podkpiwając.
-Nie no coś tam pamiętam… Nie wszystko, ale coś. – Powiedziałam, po czym szybko dodałam. – Co takiego jeszcze wyprawiałam?
Nie doczekałam się odpowiedzi, bo wrócił do nasz mój kochany brat.
-Widzę, że już część towarzystwa, obudzona. – Rozejrzał się po pozostałej części. – Trzeba ich obudzić, musimy wracać do hotelu, bo Alan zaraz wyjdzie z siebie i tu po nas przyjedzie.
-Jak przyjedzie po nas? – Zapytał Izzy budząc Steven’a. – Skąd wie, że tu jesteśmy?
-Zdążył już obdzwonić wszystkie bary w mieście. Dlatego mnie obudzili. Zbieramy się! – Zarządził, gdy Duff tez już w miarę ogarniał.
Bez problemu udało nam się wyjść z baru, a na dworze spotkał nas skwar i mnóstwo ludzi.
-Eee która może być godzina? – Zapytał zdezorientowany Duff.
- Koło czwartej. – Odpowiedział mu Saul, zatrzymując taksówkę.
Jej kierowca nie był zbyt zadowolony, że do taksówki weszło pięć osób, ale chyba kierował się zasadą klient nasz pan, bo nie wywalił nas z niej. Dobrze, że do hotelu było nie daleko i nie staliśmy w jakimś wielkim korku , bo byśmy się ugotowali w aucie. Gdy udało nam się z niego wysiąść po hotelem zorientowałam się, że brakuje nam kogoś.
-Nie chce nic mówić, ale zapomnieliśmy o śpiącym pod stołem Axl’u. – Powiedziałam do Saul’a płacącemu za naszą jazdę taksówkarzowi. – Który pewnie nie zna nazwy hotelu…
-Dobrze, wrócę po niego.- Powiedział ciężko wzdychając.


Na dole w recepcji dostaliśmy klucze do naszych pokoi i powiedziano nam, że nasze rzeczy już tam się znajdują. Bez zbędnych rozmów z recepcjonistką udaliśmy się do windy, ponieważ nasze pokoje były na siódmym piętrze. W windzie grała jakaś denna muzyczka, która powodowała, że cisza miedzy nami wydawała się, przynajmniej dla mnie drażniąca. Nie wiedząc co mam zrobić z rękoma, bezsensownie obracałam w nich kluczyk z wyrytym na nim numerkiem 324. Gdy dojechaliśmy na odpowiednie piętro nadal bez słów rozeszliśmy się po pokojach.  Pierwsze co zrobiłam po wejściu do niego to ruszyłam do łazienki, by wziąć prysznic. Zimna woda powodowała mocne dreszcze, ale za to dzięki niej czułam się lepiej.  Po niespełna dziesięciu minutach  wyszłam, zawinęłam się w ręcznik i poszłam do pokoju przebrać się w czyste ubrania. Przebrawszy się, rzuciłam się na łóżko i starałam się zasnąć, mając nadzieję, że to zmniejszy ból. Leżąc zastanawiałam się co jeszcze robiłam w barze, a tego nie pamiętam.  W końcu postanowiłam pójść do Izzy’ego i się go o to zapytać. Szybko podniosłam się i bez zamykania drzwi wyszłam z pokoju. Teraz zostało mi tylko zgadnąć w które drzwi mam zapukać.  Postanowiłam zapukać w pierwsze po prawej i najwyżej potem przeprosić kogoś, że przeszkadzam.  Na moje szczęście od razu dobrze trafiłam.
-Ja tylko na chwilkę. – Zaczęłam.
-Spoko, wejdź… - Zaprosił mnie do środka i przepuścił w drzwiach.
-Ja chciałam tylko się zapytać czy wczoraj, no i dzisiaj zrobiłam coś, co mogę żałować…
-Zależy, czego zamierzasz żałować… - Odpowiedział. 





niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 15


Na wstępie chciałabym wszystkich przeprosić, że aż tyle musieliście czekać na ten rozdział. Pewnie już mało kto pamięta o tym blogu, ale w końcu sama jestem sobie winna.
Bardzo dziękuje wam za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Te o tym rozdziale, ale tez te z pytaniami kiedy coś dodam. Bardzo miło mi było po przeczytaniu ich. Miło, bo wiedziałam, że ktoś czyta i czeka na następny rozdział. W pierwotnych planach rozdział miał wyglądać zupełnie inaczej ale po prostu podczas pisania musiałam zmienić plany.
Na koniec mam do was już tradycyjną prośbę, a mianowicie. Jeżeli ktoś przeczytał rozdział i mu się ten podobał, to niech napisze w komentarzu chociażby dwa zdania. Jak się komuś nie podobał to te z niech napiszę. Krytyka podparta argumentami jest mile widziana, bo wiem że nie pisze jakoś super.
No to ja już wam nie truję i zapraszam do czytania ;D
PS. Dziękuję za 8534 wejścia... Nie wiem czym sobie zasłużyłam na tyle...  




Nie ma to jak wolne. Siedziałam właśnie w kuchni popijając cieplutką kawę, którą sobie dosłownie przed chwilą zrobiłam. Niestety moje delektowanie się przerwał telefon.  Nie chciało mi się wstawać, więc czekałam aż któryś z domowników raczy ruszyć dupę, jednak gdy po pewnym czasie nikt nie reagował, wstałam i podeszłam do telefonu.
-Halo? – Zapytałam po przyłożeniu słuchawki do ucha.
-Cześć. Czy dodzwoniłem się do chłopaków? – Zapytał męski głos w słuchawce.
-W tym domu mieszkają chłopaki, ale nie wiem czy mówimy o tych samych. – Odpowiedziałam.
-Rzeczywiście trochę nie sprecyzowałem pytania. No to czy mieszkają tutaj członkowie Guns N’ Roses?
-Tak, już ich wołam. – Odpowiedziałam, po czym zasłoniłam dłonią głośnik telefonu. – Bardzo bym prosiła kogoś z was na dół, bo ktoś chcę z wami rozmawiać! – Krzyknęłam w kierunku schodów. Słysząc jakiś ruch na górze zdjęłam dłoń ze słuchawki i powiedziałam – Za chwilkę któryś podejdzie do telefonu…
Dosłownie w tej chwili na schodach pojawił się Steven. Gdy podszedł do mnie podałam mu słuchawkę i wycofałam się do kuchni.
Wróciłam do delektowania się już niestety nie tak ciepłą kawą. Podnosiłam właśnie kubek do ust gdy z usłyszałam z korytarza krzyk radości, przez który mało co się nie oblałam. Jak przystało na ciekawską kobietę nastawiłam uszy, żeby usłyszeć powód tej radości.
- No dobra, powiem im i stawimy się u was jutro…. Czyś ty okurwiał, o 10?... Tak, sorry. Do usłyszenia.
- JEDZIEMY W TRZMIESIĘCZNĄ TRASĘ PO STANACH! – Wydarł się Steven.
Strasznie się ucieszyłam, że wreszcie na całego zaczną spełniać swoje marzenia, a należało to im się.  Za każdym razem jak mieli mini próby w salonie widziałam ta pasję w ich oczach jak grali.
-Na serio?! – Usłyszałam głos z piętra, należący do mojego brata.
-A myślisz, że żartuję?! – Odpowiedział mu Steven, dosłownie wpadając do kuchni. – Słyszałaś? Jedziemy w trasę!
-Trudno byłoby cię nie usłyszeć. – Odpowiedziałam szczerząc się. – Gratuluje. Kiedy jedziecie?
-Jutro się dowiemy! – Odpowiedział mi i już go nie było.


Jak przystało na chłopaków musieli ta dobra wiadomość porządnie opić. Nikogo nie zapraszali, ani nie informowali o popijawie, ale i tak, nie wiem jakim cudem, dom pękał w szwach. Cały czas dawało się słyszeć otwieranie i zamykanie drzwi wejściowych. Mogłam dać sobie obciąć rękę, że większość ludzi się nie znała, tylko przyszła, bo usłyszała, nie wiadomo skąd, że jest tutaj impreza. Wszędzie walały się puste butelki, puszki po alkoholu, na podłodze można było znaleźć różne części garderoby, ogólnie wszystko.  Siedząc na fotelu przniesionym przez kogoś prawie do korytarza, tak trochę odizolowana od wszystkich zastanawiałam się jak ja jutro to posprzątam. Nigdy nie byłam śmiałą osobą, a raczej zawsze tak jak teraz byłam tak trochę zboku wszystkiego. Niestety nie za długo mogłam się cieszyć „samotnością”. Widocznie w moim kierunku, lekkim slalomem podążał Saul. 
-Co siedzisz tutaj tak sama? – Zapytał się trochę niewyraźnie. – Choć do nas… Napijesz się czegoś… - Nie ma to jak starszy brat rozpijający swoją siostrę – nastolatkę.
-Nie, tutaj mi się naprawdę dobrze siedzi. – Odpowiedziałam próbując przebić się przez muzykę, inne rozmowy i krzyki.
-Nie będziesz tutaj siedzieć, nie ma mowy…-Powiedział, po czym bez trudu podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię, jakbym była jakąś zabawką.
-Puść mnie! – Protestowałam, lecz na niewiele się to zdawało. – Zobaczysz, na pewno się gdzieś po drodze wypierdolimy! –Jednak na szczęście nic takiego się nie stało. Bez szwanku dotarliśmy do kanapy, która stała teraz w zupełnie innym miejscu niż normalnie.  Posadził mnie na niej jak małe dziecko, koło Izzy’ego, a sam usiadł po koło mnie po drugiej stronie.  Nie, no teraz to mam super towarzystwo.
-Przedstawiam wam wszystkim moją siostrę Amy…  - Powiedział zapalając papierosa. – A to jest Sebastian, Mark, Bob i Izzy. –Przedstawił całe towarzystwo po kolei wskazując na odpowiednią osobę.
-Nie żebym się czepiał, ale mnie to już zna… - Wtrącił Izzy.
Całe towarzystwo włączając mnie zaczęło się śmiać. Saul za to zrobił dziwną minę jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.
-Miło was poznać…- Stwierdziłam.
-Nam również. –Odpowiedział z uśmiechem chyba Sebastian i całe towarzystwo wróciło do poprzedniej rozmowy. Siedziałam tak w męskim towarzystwie, nie koniecznie wiedząc o czym rozmawiają.  Wróciłam do oglądania otoczenia. Po kolei patrzyłam na każdą osobę będącą w zasięgu mojego wzroku. Większość towarzystwa stałą z kimś i gadała, pojedyncze osobniki niepewnie huśtały się na boki w rytm muzyki. Tylko jedna osoba stała sama sztywno i patrzyła się w moją stronę.  Na początku zupełnie nie rozpoznałam go, ale po lepszym przyjrzeniu się byłam niemal pewna, że to ten facet co szedł za mną jak wracałam ze szpitala. Szybko odwróciłam od niego wzrok. Nie chciałam żeby zorientował się, że na niego patrzę.
-Nie no to już podchodzi pod paranoje, na pewno wydawało mi się…- Wyszeptałam sama do siebie.  Niepewnie znowu spojrzałam w stronę drzwi. Był tam, stał.  Zupełnie nie wiedziałam co ten koleś może ode mnie chcieć, skąd mnie znał i zaczynałam się coraz bardziej bać go. Lekko szturchnęłam Saula i starając się, żeby nikt więcej nie słyszał zaczęłam.
-Pamiętasz jak mówiłam ci, że wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi? No to chyba ten koleś jest tutaj…
-Który to?- Zapytał szeptem.
-Ten w ciemnej bluzie, przy drzwiach.
-Ten? – Zapytał wskazując go palcem i źle zrobił. Facet od razu odwrócił się i poszedł sobie.
-Tak, to był ten…- Odpowiedziałam zrezygnowana.- Mogłeś nie pokazywać palcem…
-Nic straconego, pewnie jeszcze jest w okolicy.- Odpowiedział wstając. – Zaraz wracam.- Powiedział do towarzystwa i lekko chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi.  Niestety nie doszedł do nich. Po drodze wpadł na jakiegoś kolesia, który od razu ruszył do niego z mordą.
-Uważaj trochę gówniarzu!- Wykrzyczał w stronę Saula.
-Gówniarzu!?- Odpowiedział stając przed facetem.- Znalazł się popierdolony, w pełni nieguwniarzowaty… - Nie zdążył skończyć, ponieważ tamten zamachnął się, ale jednak pewnie z powodu ilości alkoholu we krwi nie trafił.
-Osz ty chuju.- W tym momencie pięść mojego brata uderzyła w twarz jego rozmówce. Siedzący koło mnie Izzy wstał i ruszył w stronę bijących się.  Ja właściwie nie wiedząc po co, ale też wstałam i poszłam za nim.  Jak to bywa w takich sytuacjach, wokół jakiegokolwiek zamieszania robią się tłumy gapiów i właśnie tak było tym razem. Mimo, że z Izzy’m bardzo szybko zareagowaliśmy i „ruszyliśmy na pomoc” to i tak mieliśmy dość duże problemy z przebiciem się przez małe kółeczko oglądających tą scenę.
Izzy’emu z pomocą jakiegoś jeszcze kolesia dość szybo udało się rozdzielić bijących się, ale nie obyło się bez uszczerbku na zdrowiu. Saul miał pęknięty łuk brwiowy i dość mocno leciała mu krew z chyba połamanego nosa.
-Puść mnie, kurwa! – Krzyczał szarpiąc się z Izzy’m.- Jeszcze mu porządnie nie przyjebałem!
- Nie porządnie?! Popatrz na niego kurwa! Jeszcze chwila i znowu byśmy mieli wjazd policji i następnego w areszcie! – Krzyczał na niego Izzy.- On ledwo co żyje, pojebie… Jak nic ma połamane żebro po twoich kopniakach!
-Kurwa, nie przesadzaj! – Powiedział próbując zetrzeć krew z twarzy.
-Choć, opatrzę cię… - Powiedziałam do brata, lekko go popychają w stronę kuchni.  O dziwo posłusznie ruszył przed siebie.
W kuchni spotkaliśmy jakąś parę w niedwuznacznej sytuacji. Dziewczyna z dość mocnym burakiem na twarzy próbowała nałożyć na siebie bluzkę. Lekko zmieszana sytuacją odwróciłam wzrok i zajęłam się szykowaniem prostych w wykonaniu opatrunków dla mojego rannego. Kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami odwróciłam się i zabrała się za opatrywaniem Saul’a. Ten podczas obmywaniem rany wodą utlenioną lekko syknął.
-Było się mocniej tłuc…- Zarzuciłam mu.
-No bo przyjebał się do mnie…- Tłumaczył się. –Ale przynajmniej już nie będzie do kogokolwiek sapał.
-Jak znam życie to będzie i może nawet jeszcze gorzej, ale możliwe że nie znam życia…
-Taaa, a o ty tak się zmieszałaś? –Zaczął ze mnie drwić.
-Ja? Kiedy? Nie przesadzaj…- Odpowiedziałam próbując zasłonić twarz włosami.
-JAK TO MAM TERAZ JUŻ SPIERDALAĆ?- Usłyszeliśmy czyjś krzyk na korytarzu.- Przecież jestem twoja dziewczyną!- Skądś znałam ten głos.
-Dziewczyną? Czy ciebie już kompletnie pojebało?- Odkrzyknął Axl i od razu wiedziałam kto jest tą dziewczyną. Erin.
-Ale jak to…? –Zapytała się płaczliwie. – Myślałam, że wróciliśmy do siebie…
-Mylisz się. Nic nasz już nie łączy.-Odpowiedział jej stanowczym głosem.
-To po prosu przeleciałeś mnie jak jakąś zwykłą dziwkę?
-Brawo, zgadłaś. Wygrywasz… A z resztą.- Zadrwił. – Co się tak na mnie gapisz? Czy to ja pierwszy ciebie olałem? Nie, więc odpierdol się.
-Ale Axl… -Zawołała między szlochami, ale nikt już jej nie odpowiedział.
-Gdzie ja mieszkam…- Zapytałam retorycznie.
-W Hellhouse, tu wszystko jest możliwe.- Odpowiedział mi Saul macając swój nos. –Poza tym ma suka za swoje.  Jak Kuba bogu, tak bóg Kubie…
-Czyli co, ona też go zdradziła? – Zapytałam zamykając apteczkę.
-A żeby to tylko raz… Kiedyś to nawet przy nim.
-W sumie to ona mi od początku wydawała się dziwna… Ale żeby zdradzić chłopaka przy nim…?
-To znaczy ona nie wiedziała że Axl tam jest, ale to i tak…
-Niektórzy ludzie są dziwni…
-Większość ludzi jest dziwnych. – Poprawił mnie wstając.



Jak ja wstaję do pracy, a oni śpią to staram się być cicho – to chyba oczywiste, ale chyba nie dla wszystkich. Miałam ochotę wstać i przyjebać jednemu z drugim, ale jakaś dziwna moc przyciągała mnie do łóżka, a do tego jeszcze ten straszny ból głowy potęgujący wszystkie hałasy…
-Ostatni raz cokolwiek piłam…- Wyjęczałam przykrywając głowę poduszką. W porównaniu do reszty towarzystwa ja prawie nic nie wypiłam, ale w odróżnieniu od nich nie miałam takiego stażu.
Po  przynajmniej godzinnym męczeniu się i przewracaniu się z boku na bok postanowiłam wstać. Nie obyło się bez bólu, ale jakimś sposobem udało mi się zwlec z łóżka. Chcąc od razu się rozbudzić poszłam do łazienki wziąć lodowaty prysznic. Po iście masochistycznym prysznicu przyszła kolej na zmuszenie się do zjedzenia cudem odnalezionych na końcu szafki płatków. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się to. Nie chcąc zostawiać bałaganu, który i tak sama prędzej, czy później musiałabym ogarnąć, od razu pozmywałam wszystko co znalazło się w zlewie. To znaczy wszystko co do tego zmywania nadawało się.  Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ze zlew wyjęłam czerwony stanik.
-Ok… -Powiedziałam przeciągając. Nie wiedząc co z nim zrobić, po prostu wywaliłam go przez okno. Co się będę przejmować.  Po zmywaniu przyszła kolej na salon. Tam niestety było więcej do sprzątania.
Właśnie wynosiłam wiadro i mopa z pokoju, po pozmywani podłogi w nim, kiedy Saul i Steven weszli do domu.
-Jak tu się zrobiło czysto…- Stwierdził Steven.
- Się zrobiło? Się? –Zapytałam lekko wkurzona. – Nawet nie masz pojęcia ile czasu i wysiłku zajmuje takie sprzątanie!
-Oj już nie przesadzaj…
-A idźcie wy… - Odpowiedziałam wchodząc do kuchni.
-Daj, pomogę. – Powiedział Saul odbierając ode mnie wiadro.
-No to ty jej pomóż,  a ja idę się spakować!- Powiedział Steven wskakując po schodach na piętro.
-No my też zaraz będziemy musieli się spakować na jutro. – Stwierdził Saul wylewając wodę z kubła przez okno. Moja szkoła.
-To jutro już jedziecie? – Zapytałam.
-Jedziemy. – Poprawił mnie. – Myślałaś, że zostawiłbym cię tutaj samą?
-Ale Saul, ja wam będę tylko przeszkadzać, a poza tym ja tu mam pracę… Nie mogę sobie tak po prostu pojechać w stany.- Mimo że to powiedziałam, myślałam zupełnie inaczej. Strasznie chciałam jechać z nimi.
-Praca nie zając, nie ucieknie, a sama tutaj nie możesz zostać. Jedziesz z nami i nie ma gadania. Babka tyle sobie dawała rade bez opiekunki do dziecka, to teraz też da radę…
-Ale to tak głupio, poza tym…- Powiedziałam
-Nic nie głupio. Pójdziesz do tej babki i powiesz, że musisz wyjechać… No proszę, weź się zgódź…
-Nie mogę się nie zgodzić, co?- Zapytałam się z uśmiechem na twarzy.
-Nie masz wyjścia…
-No to jadę w trasę z najbardziej zajebistym zespołem świata.- Stwierdziłam, z uśmiechem przytulając się do brata.




czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 14


Jak przed każdym rozdziałem moja przemowa. W sumie to łatwo mi się pisało ten rozdział, może dlatego że mam już wprawę... x'D Z góry przepraszam za błędy, które pewnie się tam gdzieś pojawiły.
A tak ogólnie to bardzo wam dziękuje za 7242 wejścia i za 14 komentarzy po poprzednim rozdziałem. Nigdy nie spodziewałam się, że aż tyle osób odwiedzi mojego bloga.  Jesteście wielcy ;* Oczywiście nadal czekam na komentarze, które wcale nie muszą być długie.
Aaa i jeszcze powiem, że zaczęłam realizować to, na co (sądzę tak po waszych komentarzach) czekaliście. Na razie jest to małe coś, ale obiecuję że w przyszłych rozdziałach się to rozwinie.




-Ale jestem padnięta… - Powiesiłam koszulę na oparciu kanapy i miałam rzucić się na nią tak jak to na filmach, tylko coś mi nie wyszło i jakaś sprężyna wbiła mi się w plecy- Cholera i jeszcze to… - Narzekałam rozmasowując poszkodowaną część mojego ciała.
-Wymęczył cię? – Zapytał Saul między krótkimi napadami śmiechu.
-A nie widać… I jeszcze później muszę iść do Izzy’ego. – Zamknęłam oczy i próbowałam włączyć regenerowanie się.  Niestety jak zwykle w takich chwilach miałam z tym problemy i nagle mi się coś przypomniało. – Ty rozmawiałeś o mnie z Axl’em?
Na początku popatrzył na mnie takim trochę zdezorientowanym wzrokiem, ale potem powiedział.
-Tak, to znaczy powiedziałem żeby się od ciebie odpierdolił i następnym razem jak coś ma o tobie pojebanego powiedzieć to żeby się ugryzł w jęzor…
-I tylko tyle? – Zapytałam się znów zamykając oczy.
-No tak, a co coś nie tak powiedziałem? – Upewniał się.
-Nie, nic… Dziękuje że się za mną wstawiłeś… - Powiedziałam prawie szeptem. Chciałam to powiedzieć trochę głośniej, ale pewnie z powodu zmęczenia mi nie wyszło.
-Nie ma za co… W końcu jesteś moją jedyną, ukochana siostrzyczką. – Powiedział i wychodząc z tak zwanego salonu zmierzwił mi włosy.


Obudził mnie jakiś hałas. Obudził? Kurwa, zasnęłam… Powoli otworzyłam oczy modląc się, żeby w oknie naprzeciwko mojej głowy było jasno.  Miałam szczęście.  I przypominało mi się, że przecież jakiś hałas mnie obudził. Lekko zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przy szafce na której poukładałam książki stał Steven i wyciągał coś zza nich.  Chciałam po cichu wstać, ale uniemożliwiła mi to kanapa skrzypiąc niemiłosiernie. Blondyn od razu się odwrócił i spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
-Sorry, nie chciałem cię obudzić, ale te książki same jakoś tak upadły…
-Nic się nie stało, a nawet dobrze że mnie obudziłeś. – Powiedziałam pomału się przeciągając. – A ty co tam robisz? Bo chyba nie powiesz mi że szukasz jakiejś książki.
-Ja… A co ty myślisz że ja nie umiem czytać?- Szybko zmienił temat. Nie chciał powiedzieć, to trudno ja nie chciałam naciskać, żeby potem nie wyjść na wścibską,  poza tym jak mniemałam miałam mało czasu na wizytę w szpitalu, u Izzy’ego z powodu durnych ograniczeń odwiedzin na oddziale gdzie przebywał.
-Nie, nigdy nie wątpiłam w żadne twoje umiejętności. – Zapewniłam go z uśmiechem, wstając. Nie dosłyszałam jego cichej odpowiedzi, ponieważ wyszłam już z pokoju.  Pierwszym  następnie odwiedzonym przeze mnie pomieszczeniem była kuchnia. Tam zastałam siedzącego przy stolę Duff’a popijającego wódkę z tak zwanego gwinta. I pomyśleć, że normalni ludzie piją ją na kieliszki…
Podeszłam do szafki z chlebem, wyjęłam go i już otwierałam szufladę ze sztućcami , ale na stolę zauważyłam pudełko po pizzy, a tak na prawdę pudełko z pizzą. Zatrzasnęłam szafkę i tym samym zwróciłam na siebie uwagę Duff’a.
-O hej, zostawiliśmy dla ciebie trochę pizzy… - Powiedział znad flaszki. – Możemy pogadać?
-Widzę właśnie… Dzięki. A co do rozmowy to pewnie, że tak. Co cię gnębi? – Widząc jego spojrzenie dodałam. – Przecież widzę, że coś…
-No bo ja chyba coś czuje do Amber… - Zaczął.- Tylko, że wiesz… Kim ja jestem? Zapijaczonym basistą w debiutującym rockowym zespole. A ona mądrą, zdolną dziewczyną, prawdopodobnie z normalnego domu…  Nie chcę jej zawieść . Nie tyle co zawieść, bardziej nie zranić… Rozumiesz?  Pewnie nie, ja pierdolę, ale pieprzę od rzeczy…
- Następny… - Powiedziałam cicho, żeby ten nie usłyszał. – Nie przesadzaj. Jesteś wartościowym człowiekiem, jak każdy z nas. Może to że trochę za dużo pijesz jest … twoja wadą, ale każdy takie ma.  Nie zranisz jej, wierz mi… Jeżeli naprawdę coś do niej czujesz, to jej to po prostu powiedz.
-A co jeśli ona nie będę chciała… nic do mnie nie czuje? – Zapytał.
- Czy wy musicie być tacy durni? – Zadałam retoryczne pytanie. – A myślisz że co, pocałowała cię bo,  bo… sobie jaja z ciebie robiła? Pomyśl czasami…
-W sumie to masz racje! Muszę jej to powiedzieć… , teraz… - Próbował wstać, ale ewidentnie mu przeszkadzała ilość wypitego alkoholu, ponieważ zachwiał się i wylał na siebie resztkę wódki. – O kurwa…
-Teraz to będzie najlepiej jak się położysz… - Zaproponowałam i pozwoliłam mu się na mnie oprzeć. Lekko chwiejąc się pod jego ciężarem wyprowadziłam go z kuchni. Na moje szczęście po schodach schodził właśnie Slash.  Stanął przed nami i głupowato się uśmiechał.
-Nie żeby coś, ale może byś mi pomógł...-Zasugerowałam.
-Spoko, pomogę. – Odpowiedział nadal się już trochę nienaturalnie uśmiechając. Dopiero gdy ode mnie odbierał ciężar w postaci Duff’a zorientowałam się dlaczego było mi tak ciężko go prowadzić. Okazało się że ten po prostu padł. Nie zemdlał, bo bełkotał coś od rzeczy, ale tak jak by był nieprzytomny.
-Pomogłabym ci w tym pomaganiu, ale niestety się troszkę śpieszę… - Powiedziałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam o drzwi wejściowych.


-Hejka. – przywitałam się wchodząc do sali. Izzy odwrócił głowę znad jakiejś gazety i się uśmiechnął.
-Cześć. Myślałem że już dzisiaj nie przyjdziesz.- Zaczął rozmowę odkładając gazetę na stolik przy łóżku.
-Jak ja obiecam, że przyjdę, to przyjdę. – Powiedziałam siadając na dość niewygodnym krześle przy jego łóżku. – Ty lepiej powiedz jak się czujesz i kiedy wychodzisz.
-Ja się czuje dobrze i mógłbym już wychodzić, ale mój lekarz twierdzi że jeszcze muszę tutaj leżeć. Zupełnie nie wiem po co… A co tam u ciebie?
-Zadając to pytanie liczyłeś na to, że coś się u mnie zmieniło?  Wszystko po staremu.
-Eee piłaś coś? – Zapytał troszkę ciszej.
-Co? Dlaczego niby miałabym coś pić? –Zdziwiłam się.
-Przecież  nie musisz kłamać . Nie powiem nic Slash’owi…
-Nie no, naprawdę nic nie byłam.  Mogę nawet przysiąc na coś. – Zaproponowałam , układając ręce tak jak do przysięgi.
-No przecież czuję! – Oburzył się.
Przypomniałam sobie o moim holowaniu Duff’a. Czy to możliwe że dlatego Izzy twierdzi, że piłam?
Dyskretnie powąchałam swoją koszulę. Czułam swoje perfumy, ale zupełnie nie czułam zapachu alkoholu. Czy to możliwe, że po notorycznym piciu dość dużej ilości alkoholu, a potem prawie tygodniowym odwyku człowiek jest wstanie nawet taki kontakt z alkoholem wyczuć?
-To może dlatego że waszemu basiście trochę za dużo się wypiło i nie za bardzo był w stanie samemu dotrzeć do swojego pokoju. –Wytłumaczyłam.
- Może… - Odpowiedział już spokojnie brunet.
Po tej że tak to nazwę sprzeczce rozmawialiśmy już normalnie. I to właśnie w Izzy’m lubiłam. Zupełnie nie czułam, że jest ode mnie dość dużo straszy, bo w sumie dzieliło nas aż dziewięć lat.
Naszą rozmowę przerwała pielęgniarka, prosząc abym już wychodziła, bo zaraz zacznie się wieczorny obchód i lepiej żeby ordynator oddziału mnie nie spotkał.
-No to do zobaczenia. Nie wiem czy uda mi się przyjść jutro, ale pojutrze na pewno się pojawię. – Powiedziałam pochylając się lekko, żeby się do niego przytulić na pożegnanie.  Zaskoczona poczułam jego ciepłe usta na moich. Lekko speszona, a za razem przestraszona, odsunęłam się od niego.  Od razu poczułam jak strzeliłam buraka.
-Ja… Sorry, ale my się… Ja jeszcze nie jestem  gotowa…  Przepraszam, ale ja już naprawdę musze iść… No to do zobaczenia… - Jąkałam się, bo w najzwyklejszy sposób nie wiedziałam co mam teraz powiedzieć. Bo co jeszcze mogłam powiedzieć? Że nigdy nie miałam żadnego chłopaka, ani że nigdy nie miałam jakiś dobrych stosunków z żadnym, oprócz brata? Już milcząc, dość szybkim krokiem wyszłam z sali. Zamykając drzwi spojrzałam jeszcze na Izzy’ego. Miał taką, jakąś smutną, przepraszającą minę.
Wszystkie szpitalne korytarze przeszłam powoli, jak na normalnego człowieka przystało, ale gdy tylko przeszłam przez drzwi wejściowe puściłam się biegiem. Na dworze nie było jeszcze ciemno, ale było już dawno po zachodzie słońca. Biegłam tak z dwie ulicę, ale że nie patrzyłam pod nogi, jakieś dwie ulice od szpitala runęłam jak długa.
-Nie ma to jak potknąć się na równej drodze. – Powiedziałam sama do siebie wstając. Rozejrzałam się dookoła. Cała ulica była pusta, a przynajmniej tak na początku myślałam. Niespodziewanie w klatce schodowej nie za ciekawie wyglądającego bloku zauważyłam jakąś postać, która ewidentnie się na mnie patrzyła. Pewnie ten ktoś na mnie patrzy bo przed chwilą się wyjebałam. –Pomyślałam sobie i ruszyłam przed siebie.
Gdy byłam już prawie przed samym Hellhouse jak na złość rozwiązała mi się sznurówka w moich trampkach.  Zupełnie bezwiednie odwróciłam się do tyłu i trochę się przestraszyłam. Jakieś sto metrów za mną szedł po woli ten sam facet, który się na mnie wcześniej patrzył na ulicy. Od razu przez głowę przeszło mi że mnie śledzi, ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam że to jest absurdalne, bo w końcu po co miał mnie śledzić?  Przekonywałam sam siebie. Starałam się iść w normalnym tempie, ale już przed samym domem znowu zaczęłam biec.
Przy samych drzwiach odwróciłam się jeszcze raz. Na początku nikogo nie zauważyłam i już miałam nadzieję, że mi się wydawało z tym facetem, ale zauważyłam go znikającego za zakrętem.


Leżałam już w łóżku, czytając książkę gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Mogę na chwile? – Zapytał się Saul, nieśmiało wchodząc do pokoju.
-Pewnie, siadaj. – Zaproponowałam robiąc miejsce na łóżku.
-Ja tak tylko na chwilę. – Powiedział siadając koło mnie. – Mogę cię o coś zapytać?
-Już zapytałeś. – Odpowiedziałam z uśmiechem.- No pewnie…
-Bo ja wróciłaś z tego szpitala, to zachowywałaś się tak trochę dziwnie. Coś się stało?
-Nie… to znaczy jakiś koleś szedł za mną i trochę po drodze spanikowałam i zaczęłam uciekać.- Widziałam że Saul chce już coś powiedzieć więc szybko dodałam. – Ale to był fałszywy alarm, naprawdę. – Nie chciałam wyjść na jakąś straszną panikarę zażartowałam. – Jeszcze tylko brakowało żebym zaczęła krzyczeć to całe Sunset dowiedziałoby się że masz pojebaną siostrę.
-Wcale nie jesteś pojebana. Pamiętaj to jest Los Angeles a nie Richmont… Tu ludzie są inni i w większości to są straszne pojeby. Mądrze się zachowałaś. Tutaj nie ma co ryzykować… Ale ja już kończę te kazania, bo jutro rano nie wstaniesz. – Skończył wstając.
Już wychodził gdy poprosiłam go, żeby poczekał.  Szybko wygrzebałam się z kołdry, podeszłam do niego i po prostu się do niego  mocno przytuliłam.
-Dziękuje. – Powiedziałam cicho.
-Ale za co? – Zapytał nadal mnie przytulając.
-Za to że jesteś i że się mną przejmujesz. Naprawdę to dla mnie bardzo dużo znaczy.